Frank to nie kto inny jak miejscowość, której główną atrakcją jest park miniatur. Ale to taki nietypowy park. Bo miniaturowe są ogrody. W jednym miejscu możemy obejrzeć aż 16 ogrodów z różnych epok.
Nie mogłam się doczekać, kiedy opowiem Wam o tym miejscu, a teraz... nie wiem, co napisać.
Jednego jestem pewna. Wrócę tam. Nie wiem dlaczego, ale tam czułam się jak w domu. W ogóle nie chciałam stamtąd wyjeżdżać. Coś jest w tym miejscu wyjątkowego.
Planując wyjazd do Chorwacji, najczęściej plan układa się w taki sposób, by zahaczyć o Dubrownik oraz Jeziora Plitwickie. Są to dwa najpopularniejsze miejsca. Tłumy, nie tłumy, dla Dubrownika chyba nie znajdziemy zamiennika. Natomiast dla Plitwic jest pewna alternatywa. Właściwie to nie jedna. Ci, którzy chcieliby wydać mniej i pospacerować w mniej oblężonym zakątku, wybierają się do Parku Narodowego Krka. Ale istnieje miejsce jeszcze dziksze a o podobnym krajobrazie. Aczkolwiek bezludne już pewnie od dawna nie jest.
O Brazylii ostatnio było głośno. Głównie za sprawą Igrzysk Olimpijskich. Ale zanim kraj samby zaczął się przygotowywać do Olimpiady, przedtem gościł u siebie również światowej klasy piłkarzy. W 2014 roku odbyły się tam Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Na to wydarzenie postanowił dotrzeć Tony Kososki. Swoją drogę do celu i przeżycia opisał w książce Nie każdy Brazylijczyk tańczy sambę, która łamie stereotypy o mieszkańcach Brazylii i innych państw Ameryki Łacińskiej. Zapraszam do przeczytania mojej opinii.
Julia - kiedyś au pair, obecnie rezydentka na Majorce; z wykształcenia tłumacz - iberysta oraz krajoznawca i turysta historyczny, jakkolwiek dziwnie to brzmi. W wolnych chwilach mól książkowy i przyszła poliglotka. Żyje wg motta: Nie ma rzeczy niemożliwych, więc nigdy nie mów nigdy!