Ostatni post w tym roku. Ostatni post z Bałkanów. Nie będzie długiego wywodu. Zamiast tego pokażę jeszcze trochę słonecznych zdjęć z drogi. Nawet sobie nie wyobrażacie jak się zachwycałam widokami widzianymi zza szyby autokaru. Co nieco udało się uwiecznić.
Dzisiaj wspomnienie ostatniego dnia wakacyjnego wyjazdu w Bieszczady. Powrót do domu, który trwał całą dobę. Niemało się działo. Ale o tym, jak to wyglądało zanim dotarłyśmy do Krakowa, pisałam już tutaj. A teraz zatrzymam się na samym Krakowie, w którym zrobiłyśmy sobie prawie całodzienny postój. Zapraszam na spacer po dawnej stolicy Polski.
Ostatni dzień na bieszczadzkim szlaku. Chciałabym powiedzieć, że był lepszy niż dwa poprzednie, niestety rzeczywistość jest bardziej okrutna. Co prawda pogoda bardzo się polepszyła, jednak w ogólnym rozrachunku nie mogę stwierdzić, że był to plus tego dnia. Dowodem na to, że ten odcinek był dla mnie naprawdę trudny, jest praktycznie brak zdjęć.
Po całym dniu spędzonym w schronisku, organizm nieco się zregenerował. Odpoczynek pomógł głównie kolanom, które nieźle dostały w chrząstki. Ale nie na długo wystarczyła ta przerwa. Już przy kolejnym zejściu przesilenie stawów dało się we znaki. Ale do dopiero później.
Julia - kiedyś au pair, obecnie rezydentka na Majorce; z wykształcenia tłumacz - iberysta oraz krajoznawca i turysta historyczny, jakkolwiek dziwnie to brzmi. W wolnych chwilach mól książkowy i przyszła poliglotka. Żyje wg motta: Nie ma rzeczy niemożliwych, więc nigdy nie mów nigdy!