Na szlaku oślego gówna

Majorka kojarzy nam się głównie z plażami. Ja natomiast ciągle powtarzam (i nie przestanę powtarzać), że wyspa ta ma do zaoferowania znacznie więcej niż piasek i słoną wodę. Między innymi jest to świetne miejsce dla kolarzy. Rowerzystów spotkamy tutaj na każdym kroku, jednak najwięcej jest ich w okolicach gór, o których dzisiaj troszkę więcej napiszę, bo zdecydowanie na to zasługują.


Serra de Tramuntana (lub z hiszpańskiego Sierra de Tramontana) znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO i jest najdłuższym pasmem górskim na całych Balearach. Rozciąga się na długości 90 km, wzdłuż północnozachodniego wybrzeża Majorki, co chroni wyspę przed wiatrami (stąd też nazwa gór). Najwyższym szczytem jest Puig Major (1436 m n.p.m.) zwieńczony obserwatorium astronomicznym. Na zdjęciach wyróżnia się charakterystyczną białą kulą. Obecnie mieści się tam baza wojskowa.




Niestety Puig Major nie udało mi się zdobyć (jeszcze). Tym razem natomiast wybraliśmy się na wycieczkę na trochę niższe wzniesienie - Puig d'Alaró (822 m n.p.m.) - słynące z ruin zamku. 

Castell d'Alaró jest ruiną średniowiecznego zamku, którego głównym zadaniem była obrona wyspy przed piratami. Obecnie jest to tylko kupa kamieni, jakby to niektórzy określili. Niemniej jednak warto się tam wybrać, przede wszystkim ze względu na niesamowite widoki. Ze szczytu można obejrzeć niemalże całą wyspę. Od zatoki Badia de Palma po zatokę Badia d'Alcúdia. Od Puig Major po południowo-wschodnie równiny. Na zdjęciach tego dobrze nie widzicie, bo niebo było nieco zachmurzone i w dali mgła, ale na żywo dało się dostrzec nawet katedrę w Palmie :)




Mimo, że słońce kryło się za chmurami, był to idealny dzień na wycieczkę. Lato nie jest najlepszą porą roku na górskie wycieczki na Majorce. Jednak tego dnia mieliśmy szczęście. Cieplutko, ale nie gorąco, lekki wietrzyk i słońce za chmurami. Turystów niezbyt wielu, bo większość pewnie wykorzystała ten pochmurny dzień na wycieczki do bardziej turystycznych miejsc. Ale znaleźli się i tacy, którzy prosto z plaży postanowili ruszyć w góry (klapki japonki i te sprawy). Zdecydowanie nie polecam. Choć góra nie jest wymagająca, lepiej założyć pełne obuwie, bo kamieni jest mnóstwo. Poza tym w wielu miejscach skaliste podłoże jest dosyć śliskie, nawet przy suchej pogodzie. Warto mieć to na uwadze podczas planowania wypadu na zamek. W deszczowy dzień podejście na pewno będzie bardziej wymagające.





A teraz może wyjaśnienie, skąd ten gówniany szlak. Otóż istnieje kilka szklaków prowadzących na zamek. Z Alaró oraz z Orientu. My wybraliśmy ten z Alaró. Pieszą wycieczkę można rozpocząć już z centrum miasteczka. Można też podjechać samochodem pod restaurację mniej więcej w połowie trasy. Droga jest wąska i jest jedną z gorszych jakie widziałam na Majorce, więc jeśli ktoś się nie czuje zbyt dobrze za kierownicą (tym bardziej wypożyczonego samochodu), lepiej pokonać ten odcinek pieszo lub (przy dobrej kondycji) rowerem. Od restauracji prowadzi dalej w górę droga podobnej szerokości i jakości. Jest udostępniona głównie pieszym, ale od czasu do czasu może przejechać jakiś samochód należący do któregoś z pracowników "na zamku". Jednak nawet i oni nie mogą dotrzeć na szczyt czterema kółkami. W miejscu, gdzie spotykają się szlaki z Alaró i Orientu, rozpoczynają się kamienne schodki ciągnące się niemalże na sam szczyt. W tym momencie trzeba zrezygnować z pojazdów kołowych i wykorzystać siłę własnych nóg. Lub osiołka. Pracownicy mają dwa osiołki, które pomagają im wnieść na górę najpotrzebniejsze artykuły. I oczywiście, zanim dotrą na szczyt, kilka razy zrobią kupkę na drodze, znacząc tym samym szlak. 



Jak już wspomniałam, na górze zobaczymy ruiny zamku, ale jeśli wespniemy się jeszcze troszeczkę, dotrzemy do... No właśnie do czego? Jest tam kilka zabudowań: bar, sala muzealna poświęcona zamkowi i okolicy (obrazki i opisy, tylko po katalońsku), kapliczka, zagroda osiołków, niewielka stacja meteorologiczna, a także pokoik do wynajęcia, gdyby ktoś chciał tam przenocować.




Na samej górze zrobiliśmy sobie godzinną przerwę na lunch (kanapki w górach smakują zupełnie inaczej :) ). Pospacerowaliśmy trochę po okolicy i przede wszystkim, nacieszyliśmy się niesamowitymi widokami. Prawdopodobnie gdyby nie zachmurzenie, zobaczylibyśmy znacznie więcej, ale przynajmniej nie padliśmy z wycieńczenia wspinając się na szczyt. A potem już tylko droga w dół. Zajęła nam mniej czasu, ale zdecydowanie bardziej dała się we znaki, głównie mam na myśli kolana :D



Od restauracji, gdzie zaparkowaliśmy samochód, na sam szczyt, wolnym spacerowym krokiem, doszliśmy w godzinę. Z powrotem jakieś 50 minut. Z miejsca, w którym łączą się szlaki, tj. gdzie zaczyna się schodkowe podejście, wędrówka w górę trwa jakieś pół godziny. Niestety nie wiem, ile czasu zajmuje podejście z samego centrum Alaró. Niemniej jednak jest to bardzo przyjemna wędrówka. O ile oczywiście nie wybierzemy najgorętszego lipcowego dnia - zdecydowanie odradzam.

Dzięki tej wędrówce nabrałam ochoty na więcej i mam nadzieję kiedyś (bo pewnie w tym roku już się nie uda) odkryć kolejne piękne (niektóre może nieco mroczne) szczyty Serra de Tramunatana. 


Tę czaszkę, choć umiejscowiona była przy samym szlaku, dostrzegłam dopiero w drodze powrotnej. Kiedy podziwiamy piękne krajobrazy i to, co w oddali, często nie dostrzegamy tego, co jest bardzo blisko...

Komentarze

  1. Świetna notatka i relacja ze zdjęciami. Miło czytać, że jadąc w odległy świat ludzie nie byczą się tylko na plaży a zwiedzają.

    OdpowiedzUsuń
  2. Te widoki bardziej mnie zachwyciły, niż te osławione plaże :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lo que comenté antes habrá que ir a visitarla.
    Besos

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłem tam kilka dni temu; miejsce zapierające dech w piersiach; niezdobyta warownia, która w historii poddawała się tylko wskutek braków żywności; okaz kunsztu specjalistów od fortyfikacji.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram