Zapach pergaminu #17 Słodko-ostry Kotlet po azjatycku
Książkę przeczytałam już dawno temu. Za recenzję zabrałam się jeszcze w zeszłym roku, ale jakoś do tej pory nie potrafię jej dokończyć. Nie żeby książka nie była ciekawa, bo była. Na prawdę mi się podobała. Ale bardzo trudno powiedzieć mi o niej coś więcej. Mimo to, spróbuję, bo pozycja zasługuję na uwagę.
Przeczytałam już na tyle dużo książek podróżniczych, opowieści autostopowiczów, wrażeń z najodleglejszych zakątków świata, że niewiele mnie teraz zaskakuje. Nie jest dla mnie czymś dziwnym, że ktoś wyrusza w samotną podróż bez żadnego planu i celu. Nie pytam jak to możliwe, gdy ktoś odbywa swoją podróż za grosze. Po raz kolejny potwierdzają się słowa, że nie ma rzeczy niemożliwych. Bo jak się czegoś bardzo chce i ma się odpowiedni zasób motywacji, wszystko jest do zrealizowania.
Mimo, że mogłabym już odczuwać przesyt opowieści z niezwyczajnych wypraw, wcale tak nie jest. A to dlatego, że w rzeczywistości każda podróż jest inna, nawet jeśli odbywa się do tego samego miejsca. Bo tak naprawdę każdy widzi świat na swój sposób. Sagrada Familia była, jest i będzie. Widziało ją miliony ludzi. Ale każda osoba widziała ją na swój własny sposób. Jedni się zachwycali, inni natomiast przeszli obok niej obojętnie. Bardzo ciekawym doświadczeniem jest poznawanie różnych opinii na temat jednego obiektu, kultury, kraju. To jednak nie zmienia faktu, że najlepiej wyrobić sobie własne zdanie. I po to powinniśmy podróżować.
Ale podróż to nie tylko zwiedzanie i podziwianie słynnych zabytków. Podróż to zdobywanie nowych doświadczeń i wspomnień, które pozostaną w naszej głowie na całe życie.
lubimyczytac.pl |
Przeczytałam już na tyle dużo książek podróżniczych, opowieści autostopowiczów, wrażeń z najodleglejszych zakątków świata, że niewiele mnie teraz zaskakuje. Nie jest dla mnie czymś dziwnym, że ktoś wyrusza w samotną podróż bez żadnego planu i celu. Nie pytam jak to możliwe, gdy ktoś odbywa swoją podróż za grosze. Po raz kolejny potwierdzają się słowa, że nie ma rzeczy niemożliwych. Bo jak się czegoś bardzo chce i ma się odpowiedni zasób motywacji, wszystko jest do zrealizowania.
Mimo, że mogłabym już odczuwać przesyt opowieści z niezwyczajnych wypraw, wcale tak nie jest. A to dlatego, że w rzeczywistości każda podróż jest inna, nawet jeśli odbywa się do tego samego miejsca. Bo tak naprawdę każdy widzi świat na swój sposób. Sagrada Familia była, jest i będzie. Widziało ją miliony ludzi. Ale każda osoba widziała ją na swój własny sposób. Jedni się zachwycali, inni natomiast przeszli obok niej obojętnie. Bardzo ciekawym doświadczeniem jest poznawanie różnych opinii na temat jednego obiektu, kultury, kraju. To jednak nie zmienia faktu, że najlepiej wyrobić sobie własne zdanie. I po to powinniśmy podróżować.
Ale podróż to nie tylko zwiedzanie i podziwianie słynnych zabytków. Podróż to zdobywanie nowych doświadczeń i wspomnień, które pozostaną w naszej głowie na całe życie.
Mnie bardziej chodzi o nietypowe wspomnienia, sytuacje, które zapamięta się na całe życie. Odbyliśmy kiedyś z przyjaciółmi wyprawę po całej Europie Zachodniej. Miesięczny objazd po dziesiątkach miast. I co pamiętam po kilku latach? Zabytkowe katedry? Urocze starówki? Pomniki facetów na koniach? Jasne, że nie. Pamiętam nocowanie na dzikich parkingach przy stacjach benzynowych, nocne wizyty policji i poznawanie nowych ludzi na hiszpańskich botellonach. To są wspomnienia, o które warto zabiegać.
Ale o czym właściwie jest tak książka? (bo to prawdopodobnie interesuje was najbardziej). Jest to opowieść autostopowicza Kotleta, który wyruszył w podróż za równik. Przemierzył Rosję, Mongolię, Chiny, Laos, Tajlandię, Kambodżę, Birmę, Malezję, Singapur, aż po 8 miesiącach dotarł do Indonezji.
Miejsca co najmniej egzotyczne. Ale dzięki tej książce stały się dla mnie bardziej swojskie. Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że mimo odmiennego klimatu, innej kultury, ludzie wszędzie są tacy sami. To dzięki nim, nawet najbardziej odległe miejsce, staje się bardziej przyjazne.
Autor opisuje drogę, miejsca, ludzi, sytuacje, wyraża subiektywne opinie, które są jak najbardziej trafne. Najbardziej spodobał mi się opis procesu uturystycznienia danego miejsca.
Etap I ~ pierwszy kontakt z turystami:
Do dzisiaj pamiętam odpowiedź [...] na nasze pytanie, czy dużo tam mają turystów. - No całkiem sporo! Rocznie to będzie nawet z pięciu! - odparł Azer z poważną miną.
Etap II ~ zachwyt nad obcokrajowcem:
W Birmie wszyscy byli dla mnie niewyobrażalnie mili. [...] Czasem chcieli być tak bardzo uprzejmi, że aż nie wiedzieli, jak to zrobić.
Etap III ~ robienie interesu na turystach:
Zaczynają od sprzedawania owoców na ulicy, a kończą na wielkich hotelach.
Etap IV ~ utrata tradycji:
Zamiast dzikich plaż rosną kolejne pięciogwiazdkowe hotele, drogi gruntowe zamieniają się w autostrady. Do tego dochodzi inny język, zwyczaje i zachowania.
I tu pojawia się pytanie. Na ile rozwój turystyki ma pozytywny wpływ, a na ile negatywny? Na ile odwiedzane miejsca są realne, a na ile kreowane na potrzeby turystyki? Z jednej strony mówi się o miejscach, w których tradycyjna kultura zanika, właśnie na skutek napływu turystów. W innych miejscach natomiast, sztucznie podtrzymuje się lokalne tradycje, aby zadowolić przybyszów. Co jest lepsze? Ten teoretycznie naturalny proces porzucania wiekowych tradycji, dla łatwiejszego zarobku? Czy może udawanie, że przez te wszystkie lata nic się nie zmieniło i ludzie żyją tak, jak żyli ich przodkowie?
Dla niektórych zgorszeniem jest obraz Indianina z telefonem komórkowym. Dla mnie śmiesznym jest udawanie, że Indianie nie wiedzą, jak taki telefon wygląda. Oczywiście nie przeczę, że takie grupy etnicznie nie istnieją. Na pewno są takie, które wciąż kultywują swoje tradycje z dala od współczesnej cywilizacji. I jeśli chcemy, aby nadal tak było, jeśli doceniamy to dziedzictwo, pozwólmy im żyć, tak jak żyją. Nie szukajmy ich, ale też nie oczekujmy, że grupy, które już dawno zaczęły żyć według schematów rozwiniętej cywilizacji, były na nasze usługi i udawały kogoś, kim już nie są. Pozwólmy, aby świat był prawdziwy. Smutnym jest, że turystyka tak bardzo tę rzeczywistość odrealnia.
To może już wrócę do książki. Kotlet na wynos czyli autostopem za równik, to bardzo ładnie wydana publikacja. Wewnątrz wielobarwne zdjęcia, które są tylko namiastką tego, jak wieloma kolorami mieni się Azja. Książka jest podzielona na rozdziały według odwiedzanych państw. Po każdej części, autor podsumowuje swój pobyt w danym kraju i ujawnia o nim kilka faktów. Moim zdaniem całkiem fajny zabieg. Tekst przyjemny w odbiorze. Mateusz Kotlarski, to kolejny autor, który poprzez swoją relację szybko staje się przyjacielem swojego czytelnika.
POLECAM.
Dzięki za recenzję, warto zajrzeć, bo lubię podróżnicze książki :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Podoba mi się bardzo tytuł książki :)
OdpowiedzUsuńTytuł przykuwa uwagę :)
UsuńFajna pozycja. Bardzo lubię tego typu książki i podziwiam ludzi, którzy potrafią i nie boją się spełniać swoich marzeń.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Właśnie, nie boją się! Strach jest największą przeszkodą na drodze do szczęścia.
UsuńUwielbiam podróżnicze książki. Zawsze podziwiałam i podziwiam samotników w podróży.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)