Po niezapomnianej estońskiej przygodzie, rozpoczynamy kolejny etap podróży; przenosimy się na Łotwę. Za pomocą autobusu teleportujemy się z Tallina do Rygi. Spędzamy piękny słoneczny dzień zamknięte w metalowej puszce na kółkach. Aby sobie umilić czas, oglądam na małym monitorku film, który już dawno chciałam zobaczyć, a teraz nadarzyła się ku temu idealna okazja. Podłączam słuchawki, włączam Sprzymierzonych i miałam zamiar się odprężyć, ale okazało się, że film był po francusku, więc troszkę musiałam się wysilić, żeby zrozumieć chociażby połowę. Taka oto była moja podróż do Rygi. Do miasta, które kilka lat wcześniej miałam okazję odwiedzić i wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że jeszcze kiedyś tam wrócę...
Choć wieczorkiem poprzedniego dnia padać przestało, następny dzień nie zapowiadał się wcale słonecznie. A ponieważ ostatnio udało nam się obejść niemalże całe Porto, teraz postanowiłyśmy ukrywać się przed deszczem pod dachami. Czyli dzisiaj opowiem Wam o tym, co można robić w Porto w deszczu i wcale przy tym nie zmoknąć. A przynajmniej nie tak bardzo.
Wróciłam? Kto mnie obserwuje na instagramie, ten wie, że pod koniec października poleciałam do Portugalii i przez okrągły miesiąc przemierzałam iberyjskie szlaki. Wróciłam do Polski tydzień temu. Ale czy wróciłam do rzeczywistości sprzed podróży, do szarej codzienności? Teoretycznie tak, bo za oknem właśnie taki szary krajobraz wita mnie każdego dnia; nic tylko mgła i zero słońca. Lecz tak naprawdę wcale nie wróciłam. Każda podróż coś zmienia i jak to mówią nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. Życie płynie, a ja, choć wróciłam w to samo miejsce, nie jestem tą samą osobą. I nie mówię tutaj o wielkich zmianach, ale o drobnostkach, które tylko podróże mają moc we mnie wywołać. Uwielbiam ten stan, tę euforię podczas i po podróży. Chciałabym tak trwać każdego dnia.