Portugalia dzień 1 - 2: Porto moimi oczami

Słuchajcie! Nawet sobie nie wyobrażacie jakie to miłe, że tu jesteście i że czekaliście. To prawie tak, jak gdyby ktoś na mnie czekał na lotnisku z kartką z moim imieniem. Ściskam Was wszystkich bardzo mocno. I mam dla Was niespodziankę.

Pomimo planów i faktu, że już skończyłam pisać relację z zeszłorocznej Rygi, postanowiłam jednak wrócić wspomnieniami do Portugalii. Tym bardziej, że Ryga (uwaga! spoiler!) jakoś nie wzbudziła we mnie większych emocji, no a o portugalskich przygodach mogłabym opowiadać godzinami. Także dzisiaj przed Wami Porto moimi oczami. 

Moje pierwsze wrażenia z Porto

Niektórzy kupują bilety lotnicze patrząc na cenę i wybierają te najtańsze, nie jest ważny kierunek ani data. Mimo moich najszczerszych chęci, żeby wydać jak najmniej, wychodzi jak zawsze i kupuję lot w cenie średniej. Ekspertką od taniego latania nigdy nie zostanę. Moja koleżanka już od kilku dobrych tygodni była w podróży. Umówiłyśmy się, że dołączę do niej pod koniec października w Portugalii. Nawet sobie nie wyobrażacie jak trudno kupić bilety w tamtym kierunku po sezonie. Na szczęście zdążyłam na ostatni w tym roku lot z Warszawy do Porto. W dodatku w przyzwoitej cenie i o normalnej godzinie. Do Porto doleciałam jeszcze za dnia. 

Na powitanie dostałam darmową mapkę miasta, którą rozdawali wszystkim przylatującym. Po szybkim przystanku w toalecie, miałam zamiar znaleźć jakiś punkt informacji i dopytać jak działają tutaj karty miejskie na transport publiczny. Niestety wszystkie info punkty były zamknięte. Wyobrażacie to sobie? A przecież to wcale nie był środek nocy. W Gdańsku na lotnisku nawet o północy ktoś siedzi w lotniskowej informacji turystycznej. No nic, coś tam sobie czytałam przed przylotem, więc miałam nadzieję jakoś to wszystko sama ogarnąć. Bilet do centrum kosztował mnie 2,60 euro (te 0,60 euro zapłaciłam za kartę miejską wielokrotnego użytku, bo inaczej się nie dało), kupiony w automacie tuż przy stacji, skąd odjeżdżała kolejka. Przed wejściem taką kartę trzeba przyłożyć do czytnika i możemy sobie spokojnie jechać. Z lotniska jedzie tylko jedna linia E, fioletowa. Z tego, co się wcześniej dowiedziałam, miałam wysiąść na ostatnim przystanku w centrum. Niestety informacje, do których dotarłam, nie były aktualne. Linia E w zależności od godziny kończy się albo w centrum, albo jedzie jeszcze dalej, aż do stadionu. Ja trafiłam na tę drugą, więc przeoczyłam swój przystanek. Ale głupi ma zawsze szczęście i koniec końców wyszło lepiej niż planowałam, bo wysiadłam jeden przystanek dalej, a co za tym idzie, byłam bliżej hostelu, w którym czekała na mnie już moja towarzyszka. 

Kiedy wychodzę ze stacji pierwsze co ukazuje się moim oczom, to kościółek, którego mury były pokryte azulejos, czyli tradycyjnymi kolorowymi portugalskimi kafelkami - Capela das Almas. Czy mogłam sobie wymarzyć lepsze powitanie? Stamtąd przeszłam się od razu jedną z najpopularniejszych uliczek Porto, Santa Catarina, gdzie muzycy przygrywali przechodniom i klientom licznych restauracji i kawiarenek. Dodam tylko, że już zdążyło się ściemnić, więc atmosfera zrobiła się naprawdę magiczna. Dwa plecaki, które ze sobą targałam, przestały mi ciążyć. Uśmiechałam się sama do siebie i radosnym krokiem szłam w stronę hostelu. 

Miałyśmy więcej szczęścia niż rozumu, bo nocleg rezerwowałyśmy trochę na ostatnią chwilę, ale udało nam się trafić na naprawdę super miejsce. Wine Hostel praktycznie w samym centrum. Z super atmosferą. Fajnymi ludźmi. No a na powitanie dostałam lampkę wina porto. Sami przyznajcie, zaczęło się wspaniale. 

Wieczorkiem gadamy o tym i owym, więc nie będę Was zanudzać, tylko od razu przejdę do dnia kolejnego, kiedy to na pieszo przemierzamy całe Porto i odkrywamy przepiękne zakątki tego niezwykłego miasta. 

Mówili, że Portugalia jest piękna. Mówili, że Porto jest wyjątkowe. I tak też było. Więc jeśli jeszcze nie myśleliście o podróży do Portugalii, to może czas najwyższy. Bo ten kraj naprawdę zasługuje na te wszystkie ochy i achy. 

Rano wychodzimy bez większego planu. Dzień zaczynamy od śniadania w pobliskiej kawiarence. Zamawiam sobie okropnie słodkie naleśniki, ale właśnie takiej dawki cukru potrzebowałam, aby mieć energię na przynajmniej pół dnia zwiedzania i uciekania przed deszczem, bo niestety pogoda była w kratkę. Pomimo tego, że temperatura była stosunkowo wysoka, co chwilkę popadywało, a to nie było już takie przyjemne. 

Zaczynamy od spaceru na osławioną stację kolejową. Wnętrze budynku dworca jest ozdobione ogromnymi mozaikami azulejos. Naprawdę piękne. Aż dziwne, że tak zwyczajne miejsce, może się okazać interesującym również dla turystów szukających portugalskich detali.

Katedra Sé do Porto

Stamtąd pod górkę idziemy do katedry. Z zewnątrz nie zrobiła na mnie jakiegoś większego wrażenia. Decydujemy jednak wejść do środka. Bilet wstępu kosztował całe 3 euro, czyli żal byłoby nie skorzystać. No a w środku aż zaniemówiłyśmy z wrażenia. Katedra plus klasztor są ogromne. Spędziłyśmy tam mnóstwo czasu i oczywiście weszłyśmy też na wieżę, skąd rozciągał się panoramiczny widok na całe Porto. Kolorowe fasady i pomarańczowe dachy. Nie potrzebowałam już niczego więcej. Porto skradło moje serce.

Sama katedra Se jest oczywiście jedną z najważniejszych budowli sakralnych w mieście. Początkowo była reprezentacją architektury romańskiej. Dość dużej przebudowy dokonano w okresie baroku, co widać po niektórych kaplicach. Mnie jednak najbardziej zauroczyły gotyckie krużganki w połączeniu z niebieskimi azulejos. Gotyk sprawia, że odbywam podróż w czasie. Takiej też wycieczki doświadczyłam w murach katedry. 

Wspomniałam o wieży widokowej, ale już nawet widok z przykatedralnego placu Terreiro da Sé robi wrażenie. Katedra jest bowiem najwyżej położonym budynkiem w całym Porto. Rozciąga się stamtąd widok na całe miasto, jak i na rzekę Douro oraz sąsiednie miasto Gaia po drugiej stronie rzeki. Wyobraźcie sobie ten widok w akompaniamencie gitarowej muzyki, jaką zaserwował nam uliczny grajek. Szkoda tylko, że nagle zaczęło padać i po szybkim zdjęciu przed katedrą ruszamy w stronę słońca (tak przynajmniej nam się wydawało).

Ribeira

Urokliwymi wąskimi uliczkami schodzimy w dolne rejony dzielnicy Ribeira. Tam było już znacznie więcej ludzi i zrobiło się bardziej turystycznie. My jednak mamy jakiś dar wyszukiwania spokojnych miejsc, gdzie nikogo nie ma. Lecz problem polega na tym, że gdy tylko w takim miejscu się znajdziemy, za chwilę schodzą się tam inni. Jak to możliwe? Czyżbyśmy były magnesem na ludzi? 

Wykorzystujemy każdą chwilę bez deszczu i spacerujmy wzdłuż rzeki. Natrafiamy na żółty tramwaj. Oczywiście w planie była przejażdżka tym charakterystycznym dla Portugalii środkiem lokomocji, ale sami wiecie jak to z planami bywa.

Potem zaczyna padać. Ale tak porządnie. Istne oberwanie chmury. Chowamy się w jednej z restauracji. Ponieważ była to pora obiadowa, nie odmówiłyśmy sobie tradycyjnego portugalskiego dorsza. W moim przypadku wersja a Braga, czyli z talarkami ziemniaczanymi i kandyzowaną cebulką. Mniam. Do tego lampka białego wina i już żaden deszcz nam niestraszny. A kiedy przestaje padać, możemy iść dalej. 

Ponte Dom Luis I

Wracamy w górne części Porto. Żeby za bardzo się nie zmęczyć wykorzystujemy miejską windę, która zabiera nas mniej więcej na połowę wysokości miasta, a stamtąd dalej pieszo. Naszym celem był most łączący Porto z Gaią. Ponte Luís I został wybudowany pod koniec XIX wieku i obecnie jest jednym z najważniejszych punktów na mapie Porto. Jest też niemalże idealnym punktem widokowym. Niestety z racji dość sporego ruchu pieszych a także tramwajów, nie jest dobrym pomysłem robić sobie tam zbyt długie postoje by wpatrywać się w panoramę miasta mimo tego, że widoki są hipnotyzujące.


Przyroda zrobiła nam niespodziankę i gdy byłyśmy na górze, zza chmur zaczęło wyglądać słońce i nawet łuk tęczy pojawił się na niebie.

Gaia

Wolnym krokiem przeszłyśmy te 390 metrów i dotarłyśmy do Gai. Gaia wbrew wszelkim pozorom wcale nie jest częścią Porto, tylko zupełnie oddzielnym miastem. Słynie z tego, że to właśnie po tej stronie rzeki znajdowały się wszystkie piwniczki z winami porto. Do tej pory tam są i to właśnie na tę stronę rzeki należy przejść, jeśli mamy ochotę na degustację flagowego wina portugalskiego.

Wciąż jeszcze nie miałyśmy dość przewyższeń, więc wdrapujemy się jeszcze kilka metrów w górę do niewielkiego parku, skąd ponoć można podziwiać bajkowe zachody słońca. My jednak przy takiej pogodzie w kratkę nawet o takich widokach nie marzyłyśmy. Później weszłyśmy jeszcze na chyba najwyższy punkt po tej stronie rzeki, czyli na plac przy kolistym monasterze Serra do Pilar. Sam zabytek jest jednym z najważniejszych w regionie. Nie dane nam jednak było wejść do środka; ze względu na dość późną porę klasztor był zamknięty. Niemniej już same widoki stamtąd powalają na kolana. Napatrzeć się nie mogłyśmy. Nawet kolejne krople deszczu moczące nam twarze nie mogły nas ruszyć. Dopiero światło ulicznych latarni obudziło nas z tego letargu i zaczęłyśmy schodzić w dolne partie Gai. A wtedy rozpadało się na dobre. 

Truchtem zbiegałyśmy z górki w poszukiwaniu jakiegoś schronienia przed deszczem. Dość szybko natrafiłyśmy na sporych rozmiarów wnękę, gdzie przeczekałyśmy najgorszy moment. Na szczęście deszcz był chwilowy (z resztą jak przez cały dzień) i mogłyśmy iść dalej. Teraz już bezpośrednio nad rzekę. 

Klimat po tej stronie Douro jest bardziej imprezowy, industrialny. Mnóstwo winniczek, restauracyjek, miejsc gdzie można usiąść i wypić lampkę wina porto. Jednak my tylko sobie spacerujemy wzdłuż rzeki a potem dolnym piętrem mostu (które było akurat w remoncie) wracamy do Porto.

Deszczowe zakończenie dnia

Zatrzymujemy się w zupełnie przypadkowym miejscu, żeby spojrzeć na mapę w poszukiwaniu jakiegoś supermarketu, który byłby najbliżej naszego miejsca zakwaterowania. Okazało się, że stanęłyśmy przed wejście do jednej z restauracji i wyglądałyśmy tak, jakbyśmy się zastanawiały czy warto tam wejść czy nie. Zauważył nas kelner i postanowił skorzystać z okazji i zaprosić nas na kolację (oczywiście na nasz koszt). Tego dnia już i tak sporo wydałyśmy na dogadzanie naszym podniebieniom, więc zgodnie odmówiłyśmy, ale kelner dalej próbował. W końcu dałyśmy się namówić na samo zwiedzanie restauracji. Brzmi dziwnie, ale tak właśnie było. Zostałyśmy zaproszone do środka, aby zobaczyć wnętrze. Było ono o tyle ciekawe, że restauracja przylegała do dawnych murów miejskich i jedna ze ścian te mury eksponowała. Wewnątrz przekonałyśmy się, że dobrze zrobiłyśmy odmawiając, bo restauracja wyglądała na dość ekskluzywną, a my wyglądałyśmy raczej marnie...

Pożegnałyśmy się z kelnerem i ruszyłyśmy w stronę supermarketu, który udało nam się wybrać, zanim jeszcze kelner nas próbował przekonać, że jesteśmy głodne i powinnyśmy coś zjeść w jego restauracji. Znowu zaczęło padać. Zamiast iść pod gołym niebem, przeszłyśmy takim tunelem. Tam też musiałyśmy się na dłuższą chwilę zatrzymać, bo deszcz nie chciał odpuścić. Ale jak tylko zelżało, szłyśmy dalej.

W malutkim sklepie zrobiłyśmy zakupy, aby mieć co jeść przez najbliższe dni i już miałyśmy wychodzić, ale znowu ten deszcz. Ulewny. Silny. Okropny. Stanęłyśmy przed sklepem pod daszkiem. Ale już po kilku sekundach zdecydowałyśmy, że wchodzimy z powrotem do środka. Oczywiście w ciągu tych kilku sekund zdążyłyśmy przemoknąć do suchej nitki. Takiej nawałnicy już dawno nie widziałam. Nie miałyśmy żadnych nadziei na to, że przestanie padać, więc ponownie jak tylko zelżało, szybkim krokiem ruszyłyśmy w stronę hostelu. Całe mokre wdrapałyśmy się na górę i wtedy padać przestało...

Komentarze

  1. To miasto i w słońcu, i w deszczu wygląda pięknie. Trudno się w ulewnym deszczu zwiedza, ale na zdjęciach zupełnie nie widać, by ulewa odebrała urody miastu. Wszystkie miejsca i atrakcje zachwycają. I mimo, że o wielu z nich już czytałam na blogach, to tych widoków i atrakcji nigdy dość.
    Dzięki Julka:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak lało, to ukrywałyśmy się w restauracjach i kawiarniach, no i zdjęć wtedy nie robiłam, więc nie widać, jak momentami było nieprzyjemnie. Ale tak jak na co dzień deszczu nie lubię, w podróży nawet największa ulewa nie jest w stanie ugasić mojego entuzjazmu :) Czasami się wkurzam, no ale co zrobić, trzeba się cieszyć tym, co się ma, zawsze przecież mogło być gorzej :D
      Ściskam :)

      Usuń
  2. Porto jest cudne! Zakochałam się w nim od pierwszego spojrzenia z mostu Luisa I. Nawet ten tunel pamiętam bo tam jest taka fajna restauracja, w której zjedliśmy ostatnią portugalską wieczerzę. Portugalia została naszą spontaniczną urlopową destynacją po tym, jak przez ataki terrorystyczne zrezygnowaliśmy ze Sri Lanki, i w tej zastępczej roli spełniła się tak dobrze, że przewyższyła nasze najśmielsze oczekiwania. Nasz urlop miał start i metę w Porto i chyba to właśnie do Porto czuję największy sentyment.
    I wiesz co? Ty musisz częściej tak podróżować bo ten entuzjazm jaki bije z każdego wpisu, i z każdego pojedynczego nawet słowa ma ogromną moc i jest zaraźliwy. Od kilku dni niemal bezustannie szukam lotów do miejsc, które chciałabym odwiedzić, a które są na tyle blisko, że można to zorganizować np. w długi weekend.
    Pozdrawiam Cię serdecznie spod kocyka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam Twoją podróż do Portugalii. Od tego czasu stale myślałam i planowałam, jakby to zorganizować i tam polecieć. Wreszcie w tym roku się udało. I było cudownie, z resztą jak sama możesz zauważyć po mojej radości :)
      Zgadzam się z Tobą, Porto jest cudne. Jeśli jeszcze kiedyś wrócę do Portugalii, to Porto na pewno znajdzie się na mojej trasie zwiedzania. Poza tym spotkałam tam super ludzi, a takie spotkania sprawiają, że miejsca stają się jeszcze piękniejsze :)
      Ściskam :)

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Katedra jest przepiękna. Zrobiłam tam tyle zdjęć, że starczyłoby na osobny wpis :D
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Widzę że na na Porto potrzeba zdecydowanie więcej czasu. Wydaje mi ślę ze weekend to za mało :)
    Portugalia zrobiła na mnie ogromne wrażenie, byliśmy co prawda tylko na wybrzeżu Algarve i w Lizbonie i to wystarczyło żeby zakochać się w tym kraju. Na mnie największe wrażenie zrobiły plaże Portugalii. Dwa lata temu mielsimy w planie dłuższy pobyt w Portugalii no ale z wiadomych powodów nie dolecieliśmy.

    Ten kościółek wyłożymy tymi płytkami wygląda oblednie. Oczywiście zapisuje wszystkie miejsca i liczę na to że w krotce tam sie pojawię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My spędziłyśmy w Porto 4 dni, ale jakby się chciało zobaczyć naprawdę wszystko, to pewnie i tydzień by nie wystarczył :D
      Do Algarve nie dotarłam, bo czas nam się kończył, ale przynajmniej jest powód, aby jeszcze do Portugalii wrócić :)

      Usuń
  5. Kiedy pierwszy raz byłam w Porto dokładnie taki sam widok ukazał się moim oczom, kiedy wysiadłam z metra. Mieszkaliśmy wtedy właśnie na Santa Catarina :) . Miło było z Tobą znowu pochodzić po znanych mi uliczkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta stacja metra jest chyba najlepszą na pierwsze spotkanie z Porto, bo miasto funduje nam przepiękne powitanie w portugalskich klimatach. Cieszę się, że przejechałam swoją stację i wysiadłam z metra później :D
      Pozdrawiam

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram