Dzień 16: szlakiem łotewskich zamków
Zaraz po śniadaniu opuszczamy nasze nieogrzewane mieszkanko i jedziemy komunikacją miejską na lotnisko. Ale nie, nigdzie nie lecimy. Wypożyczamy natomiast samochód, który będzie nam towarzyszył przez kolejne dni podczas objazdu Łotwy.
Łotwa już nam udowodniła, że nie jest zbyt gościnna, a na lotnisku to wszystko jeszcze się potwierdziło, bo pomimo wcześniejszej rezerwacji, spędziłyśmy sporo czasu przed okienkiem, aby wreszcie dostać kluczyki do naszego samochodu. Gdy już się zapakowałyśmy z naszymi bagażami, czym prędzej wyjechałyśmy z Rygi. I tutaj doznałyśmy kolejnego szoku. Łotysze na drogach to prawdziwi wariaci. Tak nawet w Polsce się nie jeździ. A jakoś dróg też pozostawia wiele do życzenia. Co jak co, ale odwiedzenie Łotwy po pobycie w Estonii, nie było chyba najlepszym pomysłem, bo porównując ze sobą te dwa kraje, obraz Łotwy jest dość słaby. Nie znaczy to jednak, że nie warto. Wbrew temu jak bardzo narzekam na Łotwę, było tam kilka perełek i jestem pewna, że gdyby nie Estonia, moja opinia o Łotwie byłaby zgoła inna.
Sigulda
Pierwszym miejscem na naszej łotewskiej trasie jest Sigulda położona na skraju łotewskiego Parku Narodowego Gauja, który potocznie jest nazywany Łotewską Szwajcarią. Ile w tym prawdy, to się jeszcze okaże.
Nie zatrzymujemy się jednak w miasteczku, a jedziemy bezpośrednio do zamku. Tak jak w Estonii było mnóstwo atrakcji naturalnych, tak na Łotwie odwiedziłyśmy rekordową ilość zamków i pałacyków.
Nowy Zamek Sigulda
Zatrzymujemy się na darmowym ładnym parkingu. Zjadamy coś na wzmocnienie i idziemy na podbój warowni. Ale ktoś już nas ubiegł i nawet zdążył stworzyć w zamkowych murach restaurację. Poza tym zakwaterowała się tam Rada Miasta i przekształciła neogotycki zamek w ratusz miejski.
Nowy Zamek Sigulda (Siguldas Jaunā pils) został wybudowany pod koniec XIX wieku przez rodzinę Kropotkin. Na przestrzeni lat był przekazywany z rąk do rąk i wielokrotnie przebudowywany. W pewnym momencie stał się nawet siedzibą dziennikarzy i pisarzy; nazwano go wówczas Zamkiem Pisarzy. Te kulturowe koneksje utrzymują się do dzisiaj. Pomimo tego, że zamek nie jest stale udostępniany turystom, co jakiś czas odbywają się na terenie posiadłości różne wydarzenia kulturalne, które są okazją właśnie do zajrzenia do zamkowych komnat.
Ponadto wokół zamku rozciągają się niezwykle zielone i bardzo zadbane ogrody. Wybrałyśmy się na spacer wokół posiadłości i tym oto sposobem trafiłyśmy do starego zamku, a właściwie do jego pozostałości.
Ruiny średniowiecznego zamku Sigulda
Ukryty za Nowym Zamkiem, stoi pierwszy zamek, jaki wybudowano w Siguldzie. Wzniesiono go w XII wieku na zlecenie Zakonu Braci Miecza. Przez te wszystkie stulecia był wielokrotnie zdobywany, niszczony, ponownie odbudowywany i tak w kółko. Od 2012 ruiny są udostępnione zwiedzającym. Koszt wejścia to 2 euro. A w środku można doświadczyć prawdziwej średniowiecznej atmosfery.
Do środka wchodzimy zupełnie same, bez żadnego przewodnika i chodzimy po terenie zamku jak nam się rzewnie podoba. Można wspiąć się na mury, skąd mamy widok na okolicę. Można też wejść na dwie wieże, które przed otwarciem zamku dla turystów zostały zrekonstruowane.
Troszkę się obawiałam, że za te 2 euro, to tam w środku nie będzie nic ciekawego, ale się myliłam. Pomimo że otaczały nas głównie kupy gruzu, wystarczyła odrobina wyobraźni, by przenieść się w czasie i docenić to miejsce. Zdecydowanie ruiny zapadły mi w pamięć dużo bardziej niż Nowy Zamek, który mogłyśmy tylko obejść dookoła.
Turaida
Z Siguldy przez plac budowy (bo tak właśnie wyglądała droga) jedziemy to Turaidy. Po drodze miałyśmy się jeszcze zatrzymać przy jaskini, ale była ona po drugiej stronie drogi i przez remonty nie dało się tam dotrzeć. Parkujemy więc kilkadziesiąt metrów dalej na parkingu kempingowym. Kemping był już nieczynny, ale na parking dało się wjechać, co więcej nikt nie chciał od nas żadnej opłaty. Stamtąd próbowałyśmy jeszcze jakoś dotrzeć do jaskini, ale zrezygnowałyśmy ze względu na kwestie bezpieczeństwa. Idziemy natomiast w stronę zamku Turaida, który znajduje się na wzniesieniu, a co za tym idzie, mamy dość sporą różnicę wysokości do pokonania.
Początkowo idziemy płaską utwardzoną drogą wzdłuż rzeki Gauja. Ciągnie się tamtędy szlak pieszy, który w pewnym momencie skręca w prawo w las i tam zaczynają się schody. Dosłownie i w przenośni. Nie mam nic przeciwko schodom, ale tamte były śliskie, strome i okropnie długie... Ale jakoś udało nam się przebrnąć przez ten odcinek i wreszcie wyszłyśmy z ciemnego wilgotnego lasu na zielone pola przyzamkowe. Co ciekawe, jak tylko skończyła się wspinaczka po schodach, wyrósł przed nami znak informujący o tym, że przebywanie na terenie zamku jest odpłatne. Z tym, że nie było tam żadnej kasy biletowej... Olałyśmy więc znak i spokojne dalej sobie spacerowałyśmy.
Głównym szlakiem mogłyśmy sobie zrobić rundkę wokół całej posiadłości, jednak schody tak nas wymęczyły, że postanowiłyśmy skrócić trasę i pójść bezpośrednio do zamku. A tam zatrzymała nas starsza pani i zapytała o bilety... No nie miałyśmy. Ale kupiłyśmy. I weszłyśmy na zamek.
Monumentalny zamek z czerwonej cegły wybudowano na początku XIII wieku. Przez kilka pierwszych stuleci służył on nieprzerwanie jako siedziba arcybiskupa Rygi. Oczywiście był wówczas wielokrotnie przebudowywany. Jednak po pożarze w 1776 roku został on opuszczony i stopniowo popadał w ruinę aż zainteresowali się nim archeolodzy. Po przeprowadzeniu licznych badań utworzono tam obszernych rozmiarów muzeum. Tak właściwie muzeum to nie tylko zamek, ale również błonia oraz inne budynki gospodarcze znajdujące się na terenie posiadłości.
Powiem Wam szczerze, że byłam naprawdę zaskoczona ilością eksponatów i sposobem w jaki skonstruowano muzeum. Z chęcią zostałabym tam znacznie dłużej niż przewidywał nasz plan, jednak wieczór był coraz bliżej i trzeba było kontynuować wycieczkę.
Przeszłyśmy się jeszcze po zamkowych włościach. Wpadłyśmy na chwilę do drewnianego kościółka, gdzie nieco się rozgrzałyśmy. Potem ponownie parkowymi alejkami i stromymi schodami przez las wróciłyśmy do samochodu. A stamtąd wyruszyłyśmy do już ostatniego przystanku tamtego dnia.
Cēsis
Kolejny zamek miałyśmy zdobyć w Cēsis lub w Kiesi, jak by się powiedziało po polsku. Niestety dotarłyśmy tam na tyle późno, że zamkowe wrota były już dla nas zamknięte. Tak więc nie spiesząc się zbytnio najpierw zrobiłyśmy zakupy w lokalnym supermarkecie i dopiero potem ruszyłyśmy na spacer po miasteczku.
Robiło się ciemno i gęste chmury wcale nie pomagały. Było zimno i nieprzyjemnie. Na obrzeżach gdzie zaparkowałyśmy, natrafiłyśmy na sporo zaniedbanych budynków. Miało to jednak swój klimat. Samo centrum natomiast było bardzo zadbane i mogę sobie wyobrazić, że w sezonie i w ciągu dnia przyciąga wielu turystów.
Stary zamek
Pierwsza warownia w Kiesi powstała oczywiście w średniowieczu za sprawą Zakonu Kawalerów Mieczowych. Zamek nazwano Wenden i taką właśnie nazwą określano ówczesną osadę, która bardzo szybko się rozwijała i wkrótce otrzymała status miasta. Zamek należał również do naszych polskich przodków - w 1598 r. Kieś stała się częścią Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Na skutek wojen polsko-szwedzkich zamek znów zmienił właściciela. I ostatecznie w 1703 został poważnie uszkodzony przez Rosjan i od tego momentu możemy podziwiać już tylko ruiny monumentalnej niegdyś warowni. Bowiem kolejni właściciele nie bawili się w remonty, tylko wznieśli Nowy Zamek, który obecnie jest siedzibą Muzeum Historycznego.
Cerkiew Przemieniania Pańskiego
Jako że żadnego z tych zamków zobaczyć już nie mogłyśmy, obeszłyśmy je sobie z zewnątrz, a potem pospacerowałyśmy jeszcze po pobliskim parku, który okazał się naprawdę przyjemny. A zbliżający się wieczór tylko dodawał mu uroku. Tamtędy wspięłyśmy się na górkę, gdzie stała niebieska cerkiew, która już wcześniej przykuła mój wzrok. Oczywiście, jak możecie się domyślać, drzwi były zamknięte. Nie przeszkodziło to nam jednak, żeby podejść bliżej.
Cerkiew Przemienienia Pańskiego została wybudowana w XIX wieku na miejscu dawnego kościoła katolickiego, który już wówczas był ruiną. Kamienna cerkiew znajduje się jeszcze na terenie parku przynależącego do zamku i została ufundowana przez ostatniego właściciela zamków. Na przyległym cmentarzu cała rodzina hrabiego znalazła miejsce wiecznego spoczynku. Jako że świątynia była zamknięta, przeszłyśmy się tylko po cmentarzu i potem już prosto do samochodu, bo robiło się coraz ciemniej i coraz zimniej.
Ależ malownicze foty!!!!!
OdpowiedzUsuńZnaczy miejsca też malownicze, ale pokazałaś to fajniej niż w 90% folderów turystycznych!
Dziękuję :) Naprawdę miło czytać takie słowa. Teraz muszę się postarać i dalej pracować nad swoimi umiejętnościami fotograficznymi, to może uda mi się nadrobić te brakujące 10% :D
UsuńPozdrawiam
Też tak uważam, jak Beskidnick. Wyłapałaś wspaniałe miejsca i momenty. Malownicze widoki i fajne zamki, które, choć w ruinach, fantastycznie przygotowane turystycznie.
OdpowiedzUsuńDzięki Julka za wspólny miniony rok. Wszystkiego najlepszego życzę i pozdrawiam:)))
Dziękuję, Ula. Cieszę się, że się podoba. Ja Tobie również dziękuję za ten wspólny rok :)
UsuńPozdrawiam