Minorka - mniejsza siostra Majorki

Majorka jest jedną z najpopularniejszych hiszpańskich wysp. Z roku na rok przyciąga coraz więcej turystów i niestety momentami mieszkańcy już sobie z tym nie radzą. Z jednej strony rozbudowuje się i ulepsza infrastrukturę, z drugiej strony wprowadza się i tak niczego warte ograniczenia. Panuje tutaj swego rodzaju chaos. Mam wrażenie, że w sezonie ta wyspa traci swoją osobowość i indywidualność i staje się maszyną do zarabiania pieniędzy. Dopiero jesienią powoli wszystko się uspokaja, a Majorka ponownie może stać się sobą. Zupełnie inny charakter ma jej mniejsza siostra Minorka. Jest cicha i spokojna. Czas płynie tam wolniej. Powietrze jest tam rześkie i wolne od zanieczyszczenia masową turystyką. Jak by ktoś nie załapał, to to jest metafora. Trudno opisać tę wyspę bez poetyzacji, bo Minorka już sama w sobie jest poezją. I jest nią przez cały rok bez wyjątku. Nawet latem  w szczycie sezonu turystycznego Minorka pozostaje autentyczna. Nie musi niczego udawać, przed nikim się popisywać. I właśnie to jest powodem dlaczego tak przyjemnie się tam odpoczywa.

Z Majorką jestem związana już od siedmiu lat, ale przez ten cały czas nie miałam okazji (ani takiej potrzeby) wybrać się na inne wyspy Balearów. Minorka już od pewnego czasu krążyła po moich myślach i wreszcie w tym roku się udało. Co prawda tylko jeden dzień i to jeszcze służbowo, ale to wystarczyło, bym nabrała apetytu na więcej.

Rano wypływam promem z Portu w Alcudii i po nieco ponad godzinie bujania docieram na Minorkę. Już w momencie, gdy prom zaczynał zbliżać się do brzegu, zauważyłam, że Minorka w odróżnieniu do Majorki jest płaska. Nie ma tam gór. Nie ma tam też tylu plaż, a wielkich kurortów wcale. Nie ma takiej dużej ilości miasteczek. Nie ma też ogromnej powierzchni do eksploracji. Pomimo tego, że tak wielu rzeczy tam nie ma, Minorka wcale nie jest bezwartościowa. Wręcz przeciwnie. Mnie zachwyciła właśnie tą swoją naturalnością, dziewiczością i taką pozytywną pustką.

Mój wyjazd na Minorkę był związany z moją pracą rezydenta. W ofercie mamy jednodniową wycieczkę na Minorkę i właśnie w takiej wycieczce wzięłam udział, aby wiedzieć jak to wygląda i czy warto ją polecać. Nie bójcie się, nie jest to żaden post sponsorowany, a moja szczera opinia na temat wycieczki jak i samej Minorki. Byłam dość sceptycznie nastawiona, bo program wydawał mi się dość napięty i wiem, że podczas takich intensywnych jednodniowych objazdówek prawie cały czas ścigamy się z czasem i nie ma chwili wytchnienia ani możliwości, by swoim tempem odkrywać uroki danego miejsca. Najczęściej wraz z przewodnikiem "zaliczamy" to co najważniejsze i najbardziej charakterystyczne dla danego miejsca, ale nie mamy szans, żeby poczuć prawdziwą atmosferę i po takiej wycieczce pozostaje w nas niedosyt. Czy właśnie takie odczucia przywiozłam ze sobą z Minorki?

Przed terminalem promowym czeka na nas autokar. Dobiliśmy do portu w Ciutadelli, ale to nie tam jedziemy na sam początek. Czeka nas bowiem przejazd przez całą wyspę do malutkiego miasteczka Binibeca.

Binibeca - białe miasteczko

Pomimo, że jest to bardzo malutkie miasteczko, można by sporo o nim opowiadać. Po pierwsze jest to totalna rekonstrukcja tradycyjnej śródziemnomorskiej wioski rybackiej. Nie ma nic wspólnego z natywną architekturą Balearów. Labirynt wąskich uliczek, pobielone domy... Binibeca nie wygląda nawet jak Hiszpania, a bardziej jak Grecja. Po drugie jest to stosunkowo nowy twór, bo miasteczko zostało założone na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Nie ma zbyt długiej historii, a mimo to stało się jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc na Minorce. Po trzecie, mimo tego że jest to swego rodzaju sztuczny twór, którego celem było przyciągnięcie, początkowo artystów, pisarzy, generalnie bohemy, później również turystów, miasteczko jest bardzo żywe i naturalne. W białych domkach, które wyglądają jak ze snu, mieszkają zwyczajni ludzie. Choć należy zaznaczyć, że większość z mieszkań to kwatery pod wynajem lub niewielkie hotelowe apartamenty. Najciekawszy w tym wszystkim jest fakt, że inwestycja spełniła swoje zadanie: Binibeca miała przyciągać wzrok przybyszy i rzeczywiście to robi. Ale nawet pomimo tej ogromnej popularności tego miasteczka, jest tam bardzo kameralnie. Może po prostu dlatego, że Binibeca jest taka malutka?

Maó - stolica Minorki

Z uroczego nadmorskiego miasteczka Binibeca jedziemy do stolicy, czyli do Maó znanej również pod hiszpańską nazwą Mahón. Jest to drugie co do wielkości pod względem liczby mieszkańców miasto Minorki. Wyprzedza je nieznacznie dawna stolica Ciutadella, do której też jeszcze dotrzemy podczas tej wycieczki.

Maó od zawsze było bardzo ważnym strategicznie miejsce. Głównie dlatego, że jest położone nad jednym z największych naturalnych portów; długość portu to prawie 6 km. Nic więc dziwnego, że na przestrzeni wieków tak wiele różnych plemion i narodów próbowało zdobyć to miasto. Maó zostało założone przez generała armii kartagińczyków - brata słynnego Hannibala - Magón (zdrobniale Mago) i to właśnie od niego wzięła się nazwa Maó. Co ciekawe, pomimo tego, że miasto przechodziło z rąk do rąk, jego pierwotna nazwa zachowała się niemalże niezmieniona do czasów współczesnych. Natomiast sama historia Maó jest bardzo bogata i burzliwa, toteż nie będę się zagłębiać w szczegóły.

Jednym z ważniejszych momentów w historii Maó były czasy panowania brytyjskiego na wyspie, ponieważ to właśnie ten okres jest obecnie najbardziej dostrzegalny w architekturze miasta. Maó nie jest typowym śródziemnomorskim miastem, widać tutaj mnóstwo elementów charakterystycznych dla architektury z północy, jak chociażby ciekawe klamki u większości drzwi.

Brytyjczycy przyczynili się również do ogromnego rozwoju ekonomii tego miasta. Maó w pewnym momencie stało się jednym z najważniejszych ośrodków handlowych w basenie Morza Śródziemnego. A jako że mieszkało tam sporo Brytyjczyków, głównie żołnierzy, zwiększył się popyt na produkty znane przede wszystkim z Wysp Brytyjskich i w ten właśnie oto sposób zaczęto na Minorce produkować gin. Na wyspie pojawiało się coraz więcej destylarni, najbardziej znaną jest destylarnia Xoriguer i to właśnie ten gin jest reprezentatywny dla Minorki, znany jako gin de Mahón. Ale na samym ginie się nie kończy. Ponieważ Minorczycy nie byliby sobą, gdyby trochę tego napoju nie urozmaicili, mocny smak alkoholu zaczęli przełamywać nutką lemoniady tworząc tym samym najpopularniejszy obecnie napój alkoholowy na wyspie, czyli pomadę.

Mam nadzieję, że jeszcze Was nie zanudziłam, bo na pomadzie wcale się nie kończą kulinarne zasługi Minorczyków. Zastanawialiście się kiedyś, skąd się wzięła nazwa majonez? Skąd w ogóle pochodzi ten słynny na cały świat sos? No właśnie z Minorki, a dokładniej z Maó. Legenda mówi, że kiedy Napoleon dotarł na wyspę, zachwycił się smakiem ryby podanej z lokalnym białym sosem i recepturę owego sosu rozprzestrzenił później po całej Europie pod nazwą salsa mahonesa.

Nie powinno być zaskoczeniem, że nie samym ginem i majonezem raczą się mieszkańcy Minorki. Można się tam uraczyć przeróżnymi smakami. Idealnym miejscem na lunch jest hala targowa Mercat del Peix. Nazwa miejsca podpowiada nam, że można tam kupić przede wszystkim ryby, ale spora część hali została przeznaczona pod stanowiska z tapasami. Feeria barw, zapachów i smaków. Wizyta w tym miejscu jest obowiązkowa. Można tam posmakować znane hiszpańskie przysmaki, jak chociażby tortilla de patata, krewetki, kanapki z jamón serrano, ale jest też mnóstwo serów (bo Minorka jest troszkę takim serowym zagłębiem na Balearach). Bardzo popularne są krokiety serowe. Mnie natomiast najbardziej smakowały krokiety z sobrassady. Nie jestem wielką fanką tego przysmaku, więc troszkę się obawiałam tych krokietów, ale było to najlepsze, czego tam spróbowałam. Jak wrócę do Maó, to na pewno zajrzę na targ i ponownie skosztuję tych przepysznych krokietów.

Nie sądziłam, że tak się rozpiszę na temat tego miejsca. Moje notatki, które sporządzałam podczas wycieczki na telefonie, przepadły bezpowrotnie, bo musiałam zresetować cały system telefonu. Mam nauczkę na przyszłość, żeby tego typu notatki robić na papierze, albo wcześniej zabrać się za pisanie relacji, a nie po tak długim czasie. Nie sądziłam więc, że jeszcze tyle szczegółów będę tak dobrze pamiętać i że będę w stanie z taką płynnością tworzyć tę opowieść. Bo w pewnym momencie nawet przeszło mi przez myśl, że to będzie kiepski post, bo trochę brakowało mi w tej wycieczce jakichś większych emocji, ale póki co wydaje mi się, że całkiem nieźle sobie radzę i nie będzie to najnudniejszy wpis na tym blogu.

Wracając jednak do Maó, dodam jeszcze tylko jedną ciekawostkę. Otóż do Maó należy półwysep Mola, który w tym momencie jest najbardziej wysuniętym na wschód punktem całego Królestwa Hiszpanii. No, dobra, to teraz możemy już jechać dalej.

Fornells   

Ze stolicy kierujemy się nieco bardziej na północ Minorki, do nadmorskiego miasteczka Fornells. Minorka liczy sobie ponad 200 km linii brzegowej i ponad 70 plaż, z czego najczęściej wybieranymi przez turystów są te umiejscowione w okolicach Fornells. Ale w sumie to nie wiem, czy bardziej turystów do tego miejsca przyciągają plaże, czy słynny gulasz z homara serwowany w niewielkiej restauracyjce odznaczonej gwiazdkami Michelin? Jednak bez względu na motywacje odwiedzających, nie ma osoby, która przeszłaby obojętnie obok tego miasteczka.

Fornells pomimo tego, że charakteryzuje się najbardziej rozwiniętą infrastrukturą turystyczną na Minorce, zachowuje swój dawny klimat malutkiej osady rybackiej. I to właśnie rybackie początki tego miejsca sprawiły, że obecnie Fornells jest kulinarną stolicą Minorki. W lokalnych restauracjach i barach można skosztować najlepszych ryb i owoców morza. Homar poławiany w zatoce Fornells jest uważany za najsmaczniejszego. Można nawet rzez, że Fornells jest taką stolicą homara. Niegdyś dania z homara gościły na codziennym stole najuboższych. Dzisiaj jednak jest to produkt luksusowy, a gulasz z homara jada się tylko podczas wyjątkowych okazji.

No ale nie samymi homarami szczyci się Fornells. Nawet jeśli nie przepadacie za owocami morza i tak warto tam zajrzeć choć na chwilkę, bo miasteczko jest bardzo urokliwe. Promenada wzdłuż wybrzeża ładna, ale nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak chociażby wąskie uliczki z bielonymi domkami. Gdybym tylko miała więcej czasu, na pewno wybrałabym się na dłuższy spacer po okolicy, bo i krajobrazy prezentowały się dość ciekawie.

W ogóle Minorka była w moich planach przede wszystkim ze względu na szlaki piesze. Wokół wyspy prowadzi słynny szlak koni - cami dels cavalls. Jeśli więc będę wracać na Minorkę, to z zamiarem, by troszkę sobie tam powędrować. Tymczasem byłam uczestnikiem wycieczki zorganizowanej, więc musiałam się dostosować do ogólnego planu i na razie pozostawić myśl o pieszych wędrówkach w sferze marzeń.

El Monte Toro

Z Fornells pniemy się powolutku w górę. Minorka jest raczej płaską wyspą. Nie ma tutaj tak licznych wzniesień jak chociażby na Majorce, o wyższych szczytach nawet nie wspominając. Najwyższa góra na całej wyspie - El Toro - liczy sobie zaledwie 385 m n.p.m. Niby nie jest wysoko, a jednak widoki ze szczytu rozciągają się przepiękne i panoramiczne. A to dlatego, że żadne inne pagórki nie przysłaniają nam widoku.


El Toro od zawsze było uważane za świętą górę. Nawet legenda opowiadająca skąd wzięła się nazwa ma związek z sacrum. W języku hiszpańskim el toro to byk. Legenda mówi, że góry niegdyś strzegł byk nie pozwalając nikomu na zdobycie szczytu. Aż pewnego dnia mnisi przyciągnięci w te okolice dziwnymi rozbłyskami zaczęli wdrapywać się na górę. Byk zagrodził im drogę, ale widząc że mnisi niosą ze sobą krzyże, spojrzał na nich przychylnie i zaprowadził ich do groty, w której znajdowała się figurka Maryi. Był to znak dla mnichów, by w tym miejscu wybudować kapliczkę. Do dzisiaj na szczycie Monte Toro stoi kościółek a także ogromny pomnik Chrystusa Zbawiciela.

Legenda jest piękna, jednak do mnie bardziej przemawia ta druga, bardziej realistyczna. Otóż najprawdopodobniej dzisiejsza nazwa góry ma swoje początki w języku arabskim. Kto czyta mojego bloga, już doskonale wie, że Hiszpania w średniowieczu była pod panowaniem Arabów i w historii, kulturze oraz języku hiszpańskim mamy mnóstwo elementów zaczerpniętych z kultury arabskiej. I tak nazwa El Toro mogła się wziąć od arabskiego określenia al-tor znaczącego nic innego jak wzniesienie, wysokość.

U podnóża Monte Toro leży miasteczko Es Mercadal, które jest geograficznym środkiem Minorki. Tam jednak nie dotarłam, ale na pewno miasteczko to będzie w planie podczas kolejnych wyjazdów na Minorkę, bo z góry prezentowało się naprawdę ciekawie. W ogóle widoki ze szczytu były niczego sobie. Szkoda tylko, że widoczność była nieco słabsza. Niebo zasnuwała jakaś delikatna mgiełka, być może na skutek wysokiej wilgotności powietrza. Niemniej Majorkę udało się dostrzec, aczkolwiek tylko gołym okiem, bo na zdjęciach słońce przeszkadzało.

Ciutadella de Menorca

Powolutku zbliżamy się do końca naszego objazdu po Minorce. Ostatnim punktem była wizyta w dawnej stolicy. Ciutadella de Menorca była głównym ośrodkiem władzy do XVII wieku, wówczas stolicę przeniesiono do Maó. Rząd się przeniósł, natomiast wielu szlachciców nie opuściło swoich domostw i nadal pozostało w Ciutadelli. W związku z tym wciąż było to bardzo ważne miasto na mapie Minorki. Co prawda miasto przestało się prężnie rozwijać, ale jako że nie był to już tak ważny gospodarczo ani politycznie ośrodek, nie było tutaj też licznego osadnictwa brytyjskiego i co za tym idzie, Ciutadella zachowała swój hiszpański charakter. Na starówce możemy się natknąć na liczne pałacyki szlacheckie, mnóstwo ornamentalnych portali, kamienna architektura, wąskie uliczki, zapach słońca i gwar średniowiecznego miasta.

Nie wiem, które z miast podobało mi się bardziej. Maó pozytywnie zaskoczyło mnie swoją indywidualnością. Ale to w Ciutadelli poczułam się trochę jak w domu, bo otaczała mnie architektura tak dobrze mi znana z majorksańskiego podwórka. W dodatku w sklepikach i piekarniach wszędzie pachniało ensaimadą - jest to jeden z moich ulubionych słodkich przysmaków. Majorka i Minorka do tej pory spierają się o to, skąd właściwie pochodzi to znane na całych Balearach drożdżowe ciasto w formie ślimaka.

Ciutadella najwięcej odwiedzających przyciąga w okresie przesilenia letniego. Św. Jan jest patronem miasta i na jego cześć w połowie czerwca odbywają się tutaj huczne fiesty. Głównymi bohaterami tej fiesty, zaraz obok św. Jana, są konie. Minorka jest ojczyzną minorkańskiej rasy koni. Są to konie bardzo eleganckie, inteligentne, ale też żywiołowe, mimo to rasę tę uznaje się za jedną z najbardziej podatnych na szkolenia. W dniu fiesty perfekcyjnie wyszkolone i odświętnie wystrojone konie wraz ze swoimi jeźdźcami paradują tłumnymi ulicami miasta i z gracją prezentują różnorakie akrobacje.

I tym oto końskim akcentem kończę tę opowieść o Minorce. Zdjęć przywiozłam stamtąd setki, także wybranie racjonalnej ilości do tego wpisu okazało się dla mnie nie lada wyzwaniem. Minorka jest bardzo urokliwa i trudno przejść obojętnie wobec tych wszystkich magicznych zakątków. Poza tym Minorka skrywa całe mnóstwo perełek. Jest studnią ciekawostek. Rajem dla amatorów archeologii i destynacją idealną dla wielbicieli nocnego nieba. Mogłabym jeszcze dużo dużo pisać na temat tej wyspy, ale umówmy się, że wrócimy do tego miejsca za jakiś czas i wtedy uraczę Was kolejnymi opowiastkami. Tymczasem przesyłam Wam gorące (i to dosłownie) pozdrowienia. Do następnego.


Komentarze

  1. Każde, dosłownie każde zdjęcie to dzieło sztuki. Podziwiam na maksa. Toż ta Minorka jest zachwycająca. Każde z tych miejsc powala pięknem. Fajnie tak być lekko sceptycznie do czegoś nastawionym, a potem szczęśliwie się zaskoczyć. W życiu nie słyszałam o Minorce, a nawet nazwa piękna. To żaden nudny post, to świetny post, a ja to bym tam zaraz pojechała. Hehe Pozdrawiam serdecznie. 💖

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram