Italia 2024: deszczowa Ferrara
Co robić, gdy jesteśmy w podróży i pada deszcz? Można pójść do jakiegoś muzeum czy innego obiektu. Ale można też sprawdzić mapę pogodową i znaleźć nieodległe miejsce, gdzie pada trochę mniej. Podczas marcowego pobytu w północnych Włoszech wybrałam właśnie tę drugą opcję i tym sposobem trafiłam do Ferrary.
O Ferrarze nie wiedziałam nic, poza tym, że kiedyś czytałam książkę, której akcja toczyła się właśnie w tym włoskim mieście. Nie miałam dużych oczekiwań, nie miałam gotowego planu co zobaczyć. Pogoda była naszym głównym przewodnikiem. Padało mniej, włóczyłyśmy się uliczkami miasteczka. Deszcz przybierał na sile, chowałyśmy się w murach kościoła...
Ale zanim opowiem Wam o samej Ferrarze, napomknę też, że początkowo nie obyło się bez przygód. Zanim wyszłyśmy z czterech ścian na dworzec kolejowy, sprawdziłyśmy rozkład jazdy pociągów, żeby znowu się nie wkopać, jak wtedy, gdy chciałyśmy jechać do Vicenzy. Niestety Włochy są nieprzewidywalne. Pomimo tego, że sieć kolejowa jest bardzo rozwinięta, a może właśnie dlatego, że tak dużo jest tych połączeń, niekiedy dochodzi do niespodzianek. Kiedy dotarłyśmy na dworzec, sprawdziłyśmy tablicę odjazdów i okazało się, że pociąg, którym planowałyśmy jechać do Ferrary, nie istnieje. To znaczy istnieje, ale jest operowany przez innego przewoźnika niż zakładałyśmy i bilety są trzy razy droższe. Na szczęście kilkanaście minut później miał odjeżdżać inny, tańszy i to na niego kupiłyśmy bilety. Czas oczekiwania spędziłyśmy w supermarkecie i nie wiem, czy właśnie i tak nie wydałyśmy tych pieniędzy, które myślałyśmy zaoszczędzić rezygnując z droższego przejazdu do Ferrary.
Kiedy dojechałyśmy do Ferrary nadal lało jak z cebra i nie było nadziei na poprawę. No ale skoro przejechałyśmy już tyle kilometrów, głupotą by było od razu wracać bez chociażby jednego zdjęcia. Ferrara miała być małym urokliwym miasteczkiem we włoskim klimacie, a okazała się zimną i ponurą mieściną. Oczywiście wszystko przez ten deszcz.
W strugach deszczu przeszłyśmy z dworca na starówkę, która była kompletnie opustoszała. Nie powiem, że byłam zachwycona. Ferrara nie wywołała we mnie żadnych emocji. Ani tam brzydko, ani ładnie. Po prostu nijako. A przynajmniej tak właśnie nam się to miasto zaprezentowało.
Ferrara, jak wiele innych włoskich miasteczek, jest prawdziwą perełką dla koneserów architektury dawnej. Niewielka starówka może się pochwalić wachlarzem najróżniejszych stylów architektonicznych, poczynając od romańskiego poprzez barok i renesans na współczesności kończąc. Zabytkowa część miasta została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO i otrzymała tytuł Miasta Renesansu.
Spoglądając na zdjęcia, mam wrażenie, że to miasto jest dużo ładniejsze niż to, które mam w swoich wspomnieniach. Jest tam mnóstwo przepięknych budynków. Cegła wszędzie dookoła. Brukowane uliczki... A jednak Ferrara nie skradła mojego serca, choć ma wszystko czego w tego typu miejscach szukam. Nie wiem, czy to przez pogodę, czy rzeczywiście jednak czegoś tam brakuje...? Nie będzie więc dzisiaj długich monologów i zachwytów. W Ferrarze byłam, widziałam i niestety zapomniałam. Jeśli będzie kiedyś okazja, to chciałabym dać temu miastu jeszcze jedną szansę, bo czuję, że nie zasługuje na taką obojętność z mojej strony.
Najważniejszym budynkiem na mapie Ferrary jest chyba zamek znajdujący się w samym centrum miasteczka. Castelo Estense jest przykładem architektury renesansowej i stoi tam tak sobie otoczony fosą w niemalże niezmienionym stanie już od średniowiecza. Jak sobie pomyślimy ile te mury widziały, ile słyszały i wreszcie ile przeżyły, to naprawdę można oniemieć z zachwytu. Na dziedziniec prowadzi zwodzony most. W zamkowych komnatach znajduje się muzeum. Niestety w godzinach naszego pobytu w Ferrarze muzeum było nieczynne. A szkoda, bo pewnie byśmy się skusiły na krótką wizytę.
W niedalekiej odległości od zamku mamy kolejną perełkę architektury - katedra św. Jerzego. Po wkroczeniu na główny plac miasta, to właśnie katedra jako pierwsza rzuca nam się w oczy. Jest monumentalna. Ilość arkad i kolumn potrafi zaskoczyć i to właśnie one sprawiają, że katedra tak przyciąga wzrok. Szkoda, że częściowo konstrukcja była w remoncie i nie mogłyśmy w pełni docenić piękna fasady. Z racji na deszczową pogodę nie wahałyśmy się ani chwili by wejść do wnętrza katedry. Okazało się ono bogato zdobione. Spodziewałam się czegoś nieco skromniejszego, ale sam fakt, że wreszcie nie mokniemy, sprawił, że byłam zadowolona.
Deszcz nie odpuszczał. Normalnie to byśmy sobie usiadły w jakiejś przytulnej kawiarence zlokalizowanej przy jakiejś klimatycznej średniowiecznej uliczce. Jednak wołał nas zew przygody. Doszłyśmy do wniosku, że właściwie to aż tak bardzo nie pada. Zimno też jakoś nie jest jak już ubrałyśmy rękawiczki i szczelnie kapturami ochroniłyśmy się przed chłodnym powiewem. Więc zamiast przycupnąć w ciepłym i suchym kącie kawiarni, wybrałyśmy się na spacer na cmentarz!
Nigdy nie byłam normalna i szablonowa, ale jak teraz sama siebie czytam, to sobie myślę, że niekiedy te moje podróżnicze wybory już dziwniejsze nie mogłyby być. Ile z Was wpisuje w plan podróży wizytę na cmentarzu? Bo u mnie cmentarz zawsze musi się jakiś znaleźć, czasami tylko nie ma już czasu, albo cmentarz zamknięty, jak np. w przypadku Mediolanu, gdzie naprawdę ubolewałam na tym, że tam nie dotarłam. W Ferrarze natomiast cmentarz był otwarty i bez problemu mogłyśmy się chwilę po nim powłóczyć.
Cmentarz w Ferrarze (Cimitero Monumentale della Certosa) jest położony poza ścisłym centrum miasta, w miejscu dawnego klasztoru Kartuzów. Kościół poklasztorny stoi w samym sercu tego ogromnego cmentarnego miasteczka, na które składają się liczne aleje, wzdłuż których ciągną się szpalery przepięknych nagrobków. Nie wiem jak często jest to odwiedzane miejsce przez turystów, ale uważam, że naprawdę warto było się tam wybrać, bo ten cmentarz jest niczym galeria sztuki grobowej. Być może brzmi to makabrycznie, a dodając do tego deszczową aurę, to już w ogóle mamy klimat jak z horroru, ale na tym cmentarzu naprawdę można spędzić wieczność podziwiając pomniki.
Jako że cmentarze w pewnym sensie są końcem drogi, to właśnie w tym miejscu zakończę ten wpis. Zrobiło się tutaj trochę ponuro, ale obiecuję, że następnym razem pokażę Wam więcej słońca. Może nawet tego majorkańskiego, bo już chyba najwyższy czas, żeby powrócić do pisania o Majorce.
Komentarze
Prześlij komentarz
Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)