Italia 2024: spokojna niedziela w Padwie

Po szalonym i długim dniu w Weronie, na kolejny dzień planów nie miałyśmy żadnych. Długi i spokojny poranek, a podczas śniadania miałyśmy się zastanowić, co robimy. No i wymyśliłyśmy. Jedziemy do Vicenzy, której już nie udało nam się zaliczyć w drodze powrotnej z Werony. Patrzymy na rozkład jazdy pociągów, potem szybkie spojrzenie na zegarek... Mamy jakieś pół godzinki, żeby się zebrać i złapać pociąg. Zrywamy się w ekspresowym tempie, przygotowujemy kanapki i wychodzimy. Powiem Wam, że jeszcze nigdy nie udało nam się tak szybko zorganizować. Na szczęście na dworzec miałyśmy 3 minuty, więc dotarłyśmy tam w mgnieniu oka. Jako że czas nas gonił, od razu skierowałyśmy się do automatów w celu zakupienia biletów. No i w momencie gdy transakcja została zaakceptowana, moja towarzyszka patrzy na monitory: nasz pociąg do Vicenzy odwołany. Kolejny też i następne w inne kierunki również. Stuknęłyśmy się w czoło: no tak, strajk, przecież wczoraj w pociągu ogłaszali ten strajk, a my zupełnie o tym zapomniałyśmy, bo nawet nie próbowałyśmy zapamiętać, w tamtym momencie stwierdziłyśmy, że ta informacja nas nie dotyczy. A wiecie co jest najzabawniejsze w tej sytuacji? Że za każdym razem zanim kupiłyśmy jakiekolwiek bilety, najpierw sprawdzałyśmy na dworcu, czy nasz pociąg istnieje... Ten jeden jedyny raz tego nie zrobiłyśmy i się wkopałyśmy. Ale nie my jedne okazałyśmy się takimi ignorantami. Do okienka kasowego stała długa kolejka pasażerów próbująca przebukować swoje bilety. My zdecydowałyśmy się na całkowitą anulację, bo tego dnia już nie chciałyśmy ryzykować, a na kolejne dni, miałyśmy już inne plany. Widocznie to nie był nasz moment na Vicenzę. Najpierw Werona tak bardzo nas pochłonęła, że na Vicenzę nie starczyło już czasu, a potem ten strajk. Ale przynajmniej jest po co wracać.

Skoro pociągi dzisiaj nie jeździły, byłyśmy zmuszone zostać w Padwie. Ale wcale nie byłyśmy zawiedzione z tego powodu. Na nasz spacer po tym mieście tym razem wybrałyśmy nieco rzadziej uczęszczane szlaki i odkryłyśmy bardzo spokojną Padwę i poczułyśmy jej studencki klimat.

Na początek idziemy nad rzekę Bacchiglione. Spacer w promieniach wiosennego słońca był naprawdę przyjemny. Dodajmy, że była niedziela, więc atmosfera bardzo spokojna i relaksująca. Wzdłuż brzegu wiedzie ścieżka spacerowa, nie żadna wybrukowana promenada, a taka prawdziwa ścieżka pomiędzy wysoką trawą. Wokół wyrastają wysokie budynki, a my sobie powolutku idziemy pośród traw z widokiem na spokojne wody Bacchiglione. Na szlaku natrafiamy również na ślady zabytkowej architektury. Podziwiamy renesansowy most i bramę Portello. Nie przechodzimy jednak na drugą stronę rzeki, tylko idziemy dalej tą niepozorną ścieżką, aż dochodzimy do załomu rzeki i wówczas nieco odbijamy do parku Europa. Więcej osób miało podobny pomysł i znalezienie wolnej ławki w parku graniczyło z cudem. Na szczęście wreszcie jedną wypatrzyłyśmy i mogłyśmy tam chwilę przycupnąć i zjeść nasze kanapki przygotowane na niedoszłą wyprawę do Vicenzy.

Po krótkiej przerwie wracamy na nadrzeczny szlak. Mostem Ognissanti przechodzimy na drugą stronę i powolutku zagłębiamy się w labirynt wąskich uliczek Padwy. W tej części miasta, w ogóle nie dało się odczuć, że jesteśmy w jednym z największych miast tego północnego regionu Włoch. Panował tam niesamowity spokój (ale może to akurat zasługa niedzieli), a uliczki były bardzo kameralne. Jedyne co nie pozwalało nam zapomnieć, że nadal jesteśmy w Padwie, to ciągnące się kilometrami arkady. Jestem zachwycona tymi długimi pasażami.

Wreszcie dotarłyśmy do jednego z najważniejszych obiektów sakralnych w Padwie, do bazyliki św. Antoniego. Jest to największy kościół na terenie miasta, mimo to nie jest tym głównym. Nie przeszkadza to jednak w tym, aby to właśnie tutaj przybywało najwięcej pielgrzymów. Celem ich pielgrzymek jest grób św. Antoniego. Za życia św. Antoniego w owym miejscu stał dużo mniejszy kościółek Santa Maria Mater Domini. Antoni zażyczył sobie, by po jego śmierci jego ciało spoczęło właśnie pod dachem tego niepozornego kościółka i tak też się stało. Krótko po jego śmierci zacżeto odnotowywać cuda, a na grób Antoniego zaczęli licznie przybywać pierwsi pielgrzymi. To wówczas podjęto decyzję o rozbudowie kościoła, głównie po to, aby mógł on pomieścić stale powiększającą się liczbę pielgrzymów. Grób św. Antoniego nadal znajduje się w tym samym miejscu, w dawnym kościółku, który obecnie jest jedną z bocznych kaplic monumentalnej bazyliki.

W bazylice św. Antoniego znajdziemy również polski akcent. Pod koniec XVI wieku polscy studenci w Padwie uchwalili, że należy wybudować polską kaplicę. Działający tam wówczas franciszkanie nie mieli nic przeciwko i przydzielili Polakom miejsce w północnej części nawy. Ze względu na brak wystarczających funduszy, zagospodarowania wytyczonego miejsca podjęto się dopiero kilka lat później. Ale potem było już górki. Kaplica szybko została ukończona i poświęcona - jest to kaplica p.w. św. Stanisława.

 Pomimo tego, że jest to jednej z najważniejszych obiektów sakralnych w Padwie, na mnie bazylika nie zrobiła jakiegoś wielkiego wrażenia. Ot, kolejny bogato zdobiony kościół. Dużo bardziej podobało mi się samo otoczenie wokół bazyliki. Co prawda tutaj dało się już odczuć popularność tego miejsca, ludzi było naprawdę sporo, ale nie na tyle, bym nie mogła powiedzieć, że Padwa pomimo swojej wielkości jest po prostu kameralna.

Z bazyliki miałyśmy już dosłownie kilka kroków do jednego z najpopularniejszych wśród studentów parku Prato della Valle. Park, a dokładniej plac, ma kształt eliptyczny i jest to jeden z największych placów na świecie, ma 90 tys. metrów kwadratowych. W centralnej części mamy zieloną wysepkę otoczoną kanałem, wzdłuż którego po obu stronach ciągnie się aleja historycznych gwiazd. Pośród rzeźb znajdziemy m. in. podobiznę Jana III Sobieskiego.

Prato della Valle jest bardzo popularne wśród mieszkańców jako miejsce spotkań i odpoczynku. Mnóstwo ludzi przyszło tam z kocykami, z prowiantem, z grami i tak sobie przyjemnie spędzali niedzielę. Podejrzewam, że było tam tyle ludzi też dlatego, gdyż na placu odbywał się festyn kulinarny i sporą część zajmowały stragany z jedzeniem z różnych zakątków Włoch. Przepiękne zapachy przypraw mieszały się z żywą muzyką i gwarem rozmów i to wszystko tworzyło tam taką specyficzną energetyczną atmosferę.

Niestety nie zabrałyśmy ze sobą kocyka, ale udało nam się dorwać miejsce siedzące na murku pomiędzy pomnikami. Natchnięte smakowitymi zapachami, postanowiłyśmy sobie zrobić krótką przerwę na przekąskę i nieco poobserwować ludzi korzystających z ładnej pogody.

A potem zaczął padać deszcz... Nagle nad Padwą pojawiły się ciemne chmury i zaczęło kropić, co spowodowało poruszenie wśród tłumu. Większość ludzi pośpiesznie zaczęła zwijać swoje manatki, by potem rozpierzchnąć się w różnych kierunkach. Na szczęście nie rozpadało się na dobre, tylko trochę postraszyło, więc spokojnie mogłyśmy kontynuować nasz spacer. Jedyną niedogodnością była niska temperatura. Jak tylko słońce ukryło się za tymi szarymi chmurami, momentalnie zrobiło się chłodno. Nie posiedziałyśmy więc za długo na Prato della Valle, tylko ruszyłyśmy dalej żwawym krokiem, aby nieco się rozgrzać.

Niepozornymi uliczkami wróciłyśmy nad rzekę, ale tym razem w inny jej rejon. Teraz nie było już tak przyjemnie. Krajobraz też stał się jakiś taki nijaki. Nie było sensu niepotrzebnie marznąć. Postanowiłyśmy wrócić do naszego apartamentu. Plan na późne popołudnie był następujący: maraton z Harrym Potterem i włoska pizza. Od pewnego czasu nie mam już w sobie takiego pośpiechu i tej presji, żeby podczas wyjazdu zobaczyć wszystko. Czasami takie leniwe popołudnia w podróży dodają nam energii na kolejne dni pełne wrażeń. A następnego dnia naprawdę sporo się działo, ale o tym napiszę Wam już przy następnej okazji.

Komentarze

  1. Piękne zdjęcia pięknego miasta! Miałyście wspaniały dzień, któremu żywotności i atrakcyjności dodał piknik, jak nam jarmark średniowieczny w Capdepera. Trzeba mieć chyba trochę szczęścia, by doświadczyć takich dodatkowych atrakcji. A ja wrzuciłam pierwszy wpis z Majorki. I naszą fotkę.
    Całusy zasyłam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba szczęście albo dobrego researchu :D Ale w sumie moim zdaniem lepiej mieć niespodziankę od życia, np. właśnie w postaci jarmarku czy innego festynu, wtedy wspomnienia zostają na dłużej.
      Jak tylko znajdę nieco więcej czasu, wpadnę do Ciebie na bloga i przeczytam co tam o tej Majorce napisałaś.
      Ściskam :)

      Usuń
  2. Mój organizm chyba myśli, że jest jesień bo niedawno się obudziłam po 2,5 godzinnej ( ! ) drzemce i nie wiem co ze sobą zrobić. Może zatem chwilkę pobloguję. Padwa to zdecydowanie moje klimaty bo jest i ciekawa architektonicznie, i ma dużo zieleni. Lubię miasta, w których można spacerować wzdłuż rzeki lub kanałów, szukanie mostów lub jakiegokolwiek przejścia na drugą stronę to dla mnie dodatkowa atrakcja. Pisałaś już kiedyś, że Padwa to miasto arkad ale chyba dopiero ten wpis uświadomił mi o czym mowa, na jednym ze zdjęć jest uliczka zbudowana z samych arkad! Niesamowite. Fajnie, że nauczyłaś się odpuszczać i nie masz parcia żeby zobaczyć absolutnie wszystko co jest do zobaczenia. Z perspektywy czasu dobrze wiem jaka to cenna umiejętność, co zrozumiałam niedawno chociaż czasem mam z tym zatrzymaniem się problemy.
    Fajnego weekendu Julka, niech dzieje się dużo ale z umiarem. Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpuszczam, bo wiem, że i tak nie jestem w stanie zobaczyć wszystkiego. A dzięki temu, że zwiedzam w zwolnionym tempie, jestem w stanie lepiej poczuć dane miejsce. Bez pośpiechu, bez napiętego planu tak jest chyba najlepiej.
      Trudno uchwycić na zdjęciu te pasaże arkad, ale zapewniam, że innego miasta z taką ich ilością jeszcze nie widziałam. W ogóle Padwa jest bardzo ładna. I trochę chyba niedoceniania, bo mało się o tym mieście słyszy.
      Ściskam

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram