Moje pierwsze hiszpańskie wakacje
Powrót z Erasmusa nie należał do łatwych. Nagle (tak, mnie się wydawało, że to wszystko stało się nagle, czas tak niepostrzeżenie szybko upłynął) musiałam upchnąć do walizki całe swoje życie, piękne wspomnienia i wszystkie te doświadczenia, które mnie ukształtowały. Tamten dzień zaliczam do jednego z tych smutniejszych. Jedynym pocieszeniem była myśl o zbliżającym się wyjeździe. Dzieliło mnie od niego zaledwie kilka dni, więc musiałam się skupić na pakowaniu i innych kwestiach organizacyjnych. Dzięki temu nie myślałam aż tak dużo o zakończonej przygodzie z Erasmusem. Wyjazd na Majorkę okazał się lekarstwem na wszystkie smutki.
Gdybym chciała opisywać chronologicznie wszystkie moje wyjazdy, to Majorka na tym blogu pojawiłaby się pewnie w maju, jak nie później :) Z resztą i tak już nie zachowałam chronologii, bo pominęłam wyjazd do Krakowa. Także teraz trochę nagnę czasoprzestrzeń i jeszcze raz przeniosę się, razem z Wami, na hiszpańską wyspę.
Majorka to moje pierwsze spotkanie z hiszpańską ziemią. Powiem Wam, że nigdy nie planowałam tam lecieć, wyspy nigdy mnie nie pociągały. Jednak życie znów mnie zaskoczyło i wylądowałam w słonecznej Palmie w środku polskiej zimy. To, jak w ogóle doszło do tego wyjazdu, to historia na jakąś osobną powieść, więc nie będę się wdawać w szczegóły. Skupię się na tym, co na tej Majorce się działo. Nie było plażowania, jak to wielu pewnie sobie wyobraża. Początek lutego, to jeszcze nie lato. Deszcz dniem i nocą. Temperatura ledwo przekracza 10 stopni. Słońca jak na lekarstwo. Cóż, nie tak to wyglądało w mojej wyobraźni, ale przynajmniej było cieplej niż w Polsce. I nie, wcale nie narzekam. Naładowałam tam akumulatory na nowy semestr i przede wszystkim Majorka pomogła mi płynnie wrócić do polskiej rzeczywistości. Brzmi to trochę dziwnie, wiem, ale tak właśnie było. Dzięki temu wyjazdowi, było łatwiej mi się rozstać z Brnem.
8 lutego nad ranem wylatujemy z mroźnej Polski i po jakichś trzech godzinach lądujemy w słonecznej Palmie. Stop. Nie tak szybko. Zanim do tego doszło, musiałyśmy dojechać nocnym autobusem do Warszawy, potem pociągiem do Modlina, by wreszcie transferowym autobusem dostać się na lotnisko. Podróż przez Polskę zajęła nam więcej czasu i była dużo bardziej męcząca, niż lot na Majorkę. Polska jest duża i wszędzie daleko, nawet w dobie tak dobrze rozwiniętej komunikacji. Niestety.
Na pewno nie mogę powiedzieć, że miałam wszystko idealnie zaplanowane. Tak naprawdę tylko nocleg był zarezerwowany, a reszta spontanicznie. Miałam w głowie jakiś zarys tej podroży, ale w dużej mierze postawiłyśmy na spontaniczność. Nawet nie zorganizowałyśmy wcześniej transportu na miejsce zakwaterowania. Wiedziałyśmy, że chcemy wynająć samochód, ale to tyle. Zrobiłam co prawda pewien research przed wyjazdem i w sumie na tym się skończyło. Auto wynajęłyśmy już na miejscu, bez uprzedniej rezerwacji. Myślę, że zwiedzanie Majorki własnym pojazdem to najlepsza opcja i duża niezależność. Jednak zanim usiadłam za kierownicą, najpierw przetransportowałyśmy się do centrum stolicy, skąd wzięłyśmy autobus na drugą stronę wyspy i dopiero tam załatwiłyśmy sobie pojazd.
Gdy już mamy samochód, możemy jechać do naszego nowego mieszkanka. Po raz pierwszy korzystałam z Airbnb i uważam, że był to świetny wybór. Znalazłyśmy przepiękny domek w niesamowitym miejscu. Cisza, spokój, piękne widoki i bardzo mili i pomocni właściciele. Można było się tam poczuć jak we własnym domu. Jedynym minusem jest odległość od miasta, gdzie można coś kupić, zjeść. Ale z własnym samochodem to już nie taki duży problem.
Pierwszego dnia nie zwiedzałyśmy wiele. Jedynie obejrzałyśmy wyspę zza szyby autobusu i później z auta. A wieczorem udałyśmy się do pobliskiego miasteczka - Santa Margalida - na kolację. Cóż, byłyśmy nie lada atrakcją dla mieszkańców i pana, który nas obsługiwał w jedynej otwartej restauracyjce, jaką znalazłyśmy.
Pierwsze wrażenia z Majorki bardzo pozytywne. Przede wszystkim dlatego, że nie przygniotły mnie tłumy turystów. Poza sezonem jest ich jak na lekarstwo, a ja z tego powodu nie płakałam. Na drogach swobodnie. Brak większych problemów z parkowaniem. Nikt mnie nie popychał na chodniku. Tylko, że większość knajpek pozamykana :( Niemniej jednak uważam, że wyjazd w lutym był dobrym pomysłem. Nawet mimo tego, że pogoda nie do końca dopisała.
A co udało nam się zobaczyć w przeciągu tego jednego tygodnia na Majorce? Zdecydowanie za dużo, żeby wszystko opisać w jednym poście :D i zdecydowanie za mało, żeby powiedzieć, że poznałyśmy całą wyspę. Tak naprawdę to, co widziałyśmy, to tylko czubek góry lodowej.
Serra de Tramuntana i trzy najbardziej urokliwe miasteczka: Valldemossa, Deià, Sóller.
Mniej znane, a równie piękne miasteczka we wschodniej części wyspy.
Nadmorskie kurorty i plaże.
Nie zabrakło również stolicy.
I niesamowitych widoków na Przylądku Formentor.
A szczegóły w kolejnych postach. Chciałabym Wam pokazać, że Majorka to nie tylko morze i plaże. I że nie można tam się nudzić.
Gdybym chciała opisywać chronologicznie wszystkie moje wyjazdy, to Majorka na tym blogu pojawiłaby się pewnie w maju, jak nie później :) Z resztą i tak już nie zachowałam chronologii, bo pominęłam wyjazd do Krakowa. Także teraz trochę nagnę czasoprzestrzeń i jeszcze raz przeniosę się, razem z Wami, na hiszpańską wyspę.
Majorka to moje pierwsze spotkanie z hiszpańską ziemią. Powiem Wam, że nigdy nie planowałam tam lecieć, wyspy nigdy mnie nie pociągały. Jednak życie znów mnie zaskoczyło i wylądowałam w słonecznej Palmie w środku polskiej zimy. To, jak w ogóle doszło do tego wyjazdu, to historia na jakąś osobną powieść, więc nie będę się wdawać w szczegóły. Skupię się na tym, co na tej Majorce się działo. Nie było plażowania, jak to wielu pewnie sobie wyobraża. Początek lutego, to jeszcze nie lato. Deszcz dniem i nocą. Temperatura ledwo przekracza 10 stopni. Słońca jak na lekarstwo. Cóż, nie tak to wyglądało w mojej wyobraźni, ale przynajmniej było cieplej niż w Polsce. I nie, wcale nie narzekam. Naładowałam tam akumulatory na nowy semestr i przede wszystkim Majorka pomogła mi płynnie wrócić do polskiej rzeczywistości. Brzmi to trochę dziwnie, wiem, ale tak właśnie było. Dzięki temu wyjazdowi, było łatwiej mi się rozstać z Brnem.
8 lutego nad ranem wylatujemy z mroźnej Polski i po jakichś trzech godzinach lądujemy w słonecznej Palmie. Stop. Nie tak szybko. Zanim do tego doszło, musiałyśmy dojechać nocnym autobusem do Warszawy, potem pociągiem do Modlina, by wreszcie transferowym autobusem dostać się na lotnisko. Podróż przez Polskę zajęła nam więcej czasu i była dużo bardziej męcząca, niż lot na Majorkę. Polska jest duża i wszędzie daleko, nawet w dobie tak dobrze rozwiniętej komunikacji. Niestety.
Gdy już mamy samochód, możemy jechać do naszego nowego mieszkanka. Po raz pierwszy korzystałam z Airbnb i uważam, że był to świetny wybór. Znalazłyśmy przepiękny domek w niesamowitym miejscu. Cisza, spokój, piękne widoki i bardzo mili i pomocni właściciele. Można było się tam poczuć jak we własnym domu. Jedynym minusem jest odległość od miasta, gdzie można coś kupić, zjeść. Ale z własnym samochodem to już nie taki duży problem.
Pierwszego dnia nie zwiedzałyśmy wiele. Jedynie obejrzałyśmy wyspę zza szyby autobusu i później z auta. A wieczorem udałyśmy się do pobliskiego miasteczka - Santa Margalida - na kolację. Cóż, byłyśmy nie lada atrakcją dla mieszkańców i pana, który nas obsługiwał w jedynej otwartej restauracyjce, jaką znalazłyśmy.
Serra de Tramuntana i trzy najbardziej urokliwe miasteczka: Valldemossa, Deià, Sóller.
Mniej znane, a równie piękne miasteczka we wschodniej części wyspy.
Nadmorskie kurorty i plaże.
Nie zabrakło również stolicy.
A szczegóły w kolejnych postach. Chciałabym Wam pokazać, że Majorka to nie tylko morze i plaże. I że nie można tam się nudzić.
No i pięknie!!!
OdpowiedzUsuńNo conozco Mayorca Jula y me han encantado tus fotos. La casita donde te alojastes, un lugar perfecto para estar tanquilos.
OdpowiedzUsuńBuen viernes.
Besos.
Mallorca es maravillosa en mi opinión. Ya quiero volver y descubrir otros sitios. Y la finca y sus alrededores... perfectos.
UsuńSaludos
Czytając Twój opis i oglądając zdjęcia, myślę, że warto tam było pojechać w lutym. Pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńWolałabym, żeby było troszkę cieplej, ale przynajmniej nie było tłumnie.
UsuńPozdrawiam
10 stopni w środku zimy, to też całkiem niezły wynik ;)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię takie widoki i klimat typowo turystycznych miejsc poza sezonem!
Niby tak, 10 stopni to nie mróz, ale ja jestem ciepłolubna :)
Usuńwspaniałe miejsce na odpoczynek:)
OdpowiedzUsuńNa aktywny odpoczynek, bo raczej leżenie na plaży i nic nierobienie nie wchodziło w grę :) I oczywiście był to dobry odpoczynek od szarej codzienności.
UsuńTo pisz szybko ( nie żebym Cię popędzała, bo wiem jak to bywa z blogowaniem ) ale narobiłaś mi ogromnej ochoty na Majorkę poza sezonem. Te mniej znane miejsca, zwłaszcza małe klimatyczne miasteczka z domkami z kamienia mają mnóstwo uroku. Ile bym teraz oddała aby zjeść "una tostada con jamón y tomate"...
OdpowiedzUsuńWłaśnie się zabieram za pisanie. Jak dobrze pójdzie, to jutro powinien się pojawić nowy post ;)
UsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuń