Portugalia dzień 19: Sintra
No i wreszcie docieramy do jednego z najbardziej znanych miejsc na mapie Portugalii, czyli do Sintry, która jest wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO ze względu na swoją spuściznę architektoniczną.
Troszkę miałyśmy obawy co do pogody, bo po kilku naprawdę przyjemnych dniach w Lizbonie, znowu zapowiadali ulewne deszcze. Jak rano wyjrzałyśmy przez okno, wszystko wskazywało na to, że prognozy rzeczywiście się sprawdzą. Ale nie było sensu zmieniać planu, bo wieczorem dopięłyśmy wszystko praktycznie na ostatni guzik i nie bez powodu zerwałyśmy się tak wcześnie z łóżek. Zależało nam na tym, żeby jak najwięcej zobaczyć w świetle dnia, a niestety te listopadowe dni robiły się z dnia na dzień co raz krótsze. A przecież w Sintrze jest tyle pięknych miejsc. Byłyśmy świadome, że nie damy rady zobaczyć wszystkich zamków, więc zdecydowałyśmy się tylko (albo i aż) na trzy. Z jednej strony było to mało, z drugiej, jak na jeden dzień wystarczająco. Więcej wrażeń i tak by nasze mózgi już nie przyswoiły.
Drugi powód tak wczesnego wyjazdu ze schroniska był taki, że przeczuwałyśmy, iż w Sintrze może być naprawdę dużo ludzi. Głównie ze względu na popularność tego miejsca. Ale też dlatego, że akurat była niedziela i sporo osób mogło się wybrać na taką weekendową wycieczkę. Nie rezerwowałyśmy biletów z wyprzedzeniem. Zaryzykowałyśmy i chciałyśmy je kupić dopiero na miejscu, żeby jednocześnie nie ograniczać się czasowo i w razie czego zmienić plan. Ale i tak wszystko w miarę szło po naszej myśli.
Do Sintry docieramy przed 9:00. Samochód zostawiamy na bezpłatnym parkingu w centrum nowej Sintry. Zamierzałyśmy zaciągnąć szczegółowych informacji na temat zwiedzania, tras, busów itp. w informacji turystycznej, ale o tej porze wszystko było jeszcze zamknięte. Ale ludzi wokół kręciło się już całkiem sporo. Nie czekamy na otwarcie, tylko idziemy sobie spacerem w kierunku starszej części Sintry, gdzie możemy podziwiać urokliwą starówkę.
Zwiedzanie Sintry pieszo to nie lada wyzwanie ze względu na liczne przewyższenia. Odległości pomiędzy pałacami/zamkami też nie są takie małe, toteż większość wybiera się tylko do jednego obiektu, albo ewentualnie korzystają z busa, który jeździ po całym terenie. Jako że nasza podróż była niskobudżetowa i wierzyłyśmy w siły własnych nóg, zdecydowałyśmy się na całodniowe łazikowanie. Oczywiście potem nieźle odczułyśmy tego skutki, ale nie będę Was teraz tym zanudzać, tylko opowiem, co dokładnie w tej Sintrze odwiedziłyśmy.
Naszym pierwszym punktem była posiadłość Ragaleira. Jednak przyjechałyśmy do Sintry tak wcześnie, że obiekt był jeszcze zamknięty. Pokręciłyśmy się więc po starówce. Obeszłyśmy tamtejszy pałac dookoła, a później pospacerowałyśmy sobie jeszcze po przypałacowych ogrodach. Krajobraz wokół był zamglony. Momentami z nieba siąpił lekki deszczyk. Panowała dość duża wilgotność powietrza, a temperatura nie była za wysoka, więc generalnie było mało przyjemnie. Jednak mimo wszystko widoki wynagrodziły nam ten pochmurny dzień. Nawet więcej, uważam, że to była idealna sceneria na zwiedzanie Sintry. Inaczej to wszystko sobie wyobrażałam, liczyłam na słońce i zapierające dech w piersiach widoki, ale powiem Wam, że ta deszczowa aura tworzyła niesamowity klimat.
Quinta da Regaleira
Po obejściu przypałacowych włości, idziemy wreszcie w stronę pierwszego zamku na naszej liście. Nie byłyśmy jedynymi, które stwierdziły, że poranek to najlepsza pora na przyjazd do Sintry w celu uniknięcia tłumów, więc koniec końców i tak wszędzie było pełno ludzi. Do Quinta da Regaleira docieramy razem z kilkoma grupami wycieczkowymi. Udaje nam się jakoś wcisnąć pomiędzy i nie czekałyśmy w kolejce aż tak długo. A kiedy mamy już nasze wejściówki wchodzimy na teren posiadłości i możemy sobie spacerować tam tak długo, jak nam się podoba. Z kasy wzięłyśmy również mapkę poglądową terenu, aby się nie pogubić, co wcale nie było by takie trudne przy takiej ilości parkowych alejek i dziwnych zakamarków.
Quinta da Regaleira została stworzona pod koniec XIX wieku na zlecenie António Augusto de Carvalho Monteiro. Architekt Luigi Manini najpierw odbył podróż po Europie w celu zebrania inspiracji, a później stworzył niesamowity pałac Regaleira łącznie z jego bajkowymi ogrodami. Projekt łączy w sobie różnorakie style, co sprawiło, że posiadłość odznacza się iście romantycznym klimatem. Jednak poza samym aspektem estetycznym, Quinta da Regaleira kryje w sobie również różnorakie nawiązania do spuścizny masonów i templariuszy.
Studnia Wtajemniczenia
Prawdopodobnie najciekawszym i jednocześnie najbardziej znanym obiektem na terenie Quinta da Regaleira jest Studnia Wtajemniczenia (Pozo Iniciático) lub inaczej nazywana odwróconą wieżą. Właściwie wieże/studnie są dwie, połączone ze sobą podziemnym tunelem, z tym że jedna nigdy nie została ukończona. Bardzo możliwe, że były lub miały być wykorzystywane w celu odprawiania jakichś tajemniczych inicjacyjnych rytuałów. Może na to wskazywać chociażby krzyż templariuszy umieszczony na dnie studni. Większa wieża ma 9 pięter, co jest nawiązaniem do Boskiej Komedii, gdzie opisano wędrówkę przez dziewięć stref piekła, czyśćca i raju. Do obu można wejść i przejść się podziemnym labiryntem.
Częściowo zwiedzamy swoim tempem, a czasami zupełnie przypadkowo znajdujemy się w pobliżu jakiejś grupy i podsłuchujemy co też przewodnik ma tam ciekawego do opowiedzenia. Jedna grupa miała świetnego przewodnika, który oprowadzał jednocześnie w języku angielskim i hiszpańskim. Facet wykonał świetną robotę. Podziwiam, że się w tym wszystkim nie pogubił.
Teren posiadłości przepiękny. Wyczuwało tam się ekscentryzm właściciela. Spacerując parkowymi alejkami 2 godziny zleciały nam w mgnieniu oka. I pewnie można by tam spędzić przynajmniej jeszcze jedną godzinę, no ale czas nas trochę gonił.
Pałac Monserrate
Po wyjściu z Quinta de Regaleira udajemy się na pieszo do Monserrate. Miałyśmy szczęście, bo wciąż jeszcze nie padało, więc spacer nie był wcale taki zły. Przewyższenia na tym odcinku też nie były zbyt duże. Niestety kawałek trasy prowadził w dół równą asfaltową drogą, no i odezwało się moje kolano, które nie cierpi zejść, a już w szczególności po takim terenie. I żeby go nie przeciążać zanadto, zaczęłam iść w niemalże żółwim tempie. Ale najważniejsze, że dojść się udało bez większej kontuzji.
Mówi się, że pałac Monserrate jest jednym z najlepiej zachowanych w całej Sintrze. Został wybudowany w połowie XIX wieku na zlecenie Arystokraty Francisa Cooka jako letnia rezydencja. Podobnie jak Quinta da Regaleira, Monterrate łączy w sobie różne style architektoniczne, chociaż odniosłam wrażenie, że przeważały elementy orientalne. Natomiast teren wokół pałacu jest swego rodzaju ogrodem botanicznym, w którym można znaleźć ponad 3000 najróżniejszych gatunków roślin z całego świata.
W Monserrate samoobsługa - bilety kupujemy w automacie. Zabieramy również mapkę z zaznaczonymi trasami i najważniejszymi punktami w całym parku. Idziemy niemalże cały czas szlakiem czerwonym.
Po drodze podziwiamy różnorakie założenia parkowe. Najbardziej spodobał mi się zakątek z azteckimi ruinami, a właściwie konstrukcją, która miała robić za takie naturalne ruiny. Jak się ma pieniądze, dużo pieniędzy, to można sobie nawet ruiny w ogródku wybudować, żeby stworzyć niepowtarzalny klimat miejsca.
Na sam koniec zostawiamy sobie pałacyk na szczycie. Bardzo charakterystyczny (ale co w Sintrze nie jest charakterystyczne i rzucające się w oczy?) zainspirowany architekturą orientalną. Wewnątrz w pewnej części w przebudowie, ale nawet rusztowania nie odbierały mu uroku.
Bardzo mi się to miejsce spodobało. Te ażurowe dekoracje, łuki, kolumny, zdobione okna z widokiem na park...
Palacio da Pena
Na zwiedzanie Monserrate przeznaczyłyśmy jakieś 1,5h. Natomiast na koniec zostawiłyśmy sobie perełkę Sintry czyli Palacio da Pena. Najpopularniejszy obiekt z całego kompleksu i też najbardziej abstrakcyjny. Niestety od Monserrate był znacznie oddalony i jakoś niekoniecznie uśmiechało nam się iść tam na pieszo. Przed wejściem na teren Monseerate był przystanek autobusowy. Próbowałyśmy się rozeznać, o której podjedzie autobus, ale rozkład był dziwacznie rozpisany. Podpytałyśmy pana w kasie, ale nie był zbytnio zorientowany w temacie. Naszym wspólnym rozważaniom towarzyszyła dość intensywna gestykulacja, zaczęłyśmy poszukiwać rozwiązań w internecie, dyskutowałyśmy, rozmyślałyśmy. Przyglądał nam się pan rikszarz i w pewnym momencie nas zawołał, żeby zaproponować podwózkę. Najpierw odmówiłyśmy, bo wciąż miałyśmy nadzieję, że ten busik jednak przyjedzie. Rikszarz jeszcze raz się zaoferował i tym razem zapytałyśmy o cenę. Okazało się, że przekracza ona nasz budżet, jeśli chodzi o gotówkę, którą dysponowałyśmy w tamtym momencie. (Moja rada dla Was, zawsze lepiej mieć ze sobą jakąś gotówkę). Powiedziałyśmy Panu wprost, że nas nie stać na jego usługi. Grzecznie podziękowałyśmy i czekałyśmy dalej na autobus, który być może nigdy by nie przyjechał. Pan rikszarz się nad nami wreszcie ulitował, może też mu się trochę nudziło i na pewno wolał zarobić chociaż kilka euro niż nie zarobić nic, bo w okolicy oprócz nas nie było innych turystów, i zaproponował nam przejazd za połowę ceny, ale zaznaczył, że będzie to tylko przejazd bez guidingu, który zazwyczaj oferował swoim klientom. No w takim wypadku się zgodziłyśmy. A potem i tak Pan był tak miły i może też trochę z przyzwyczajenia, zaczął nam opowiadać co nieco o Sintrze i również o mijanych miejscach. A nawet zatrzymał się na trasie i pokazał nam drzewo korkowe. Podpowiedział również jak się poruszać po terenie pałacu da Pena.
Podwiózł nas praktycznie pod samo wejście. Zapłaciłyśmy umówioną cenę, podziękowałyśmy i się pożegnałyśmy. Od razu udałyśmy się do kas kupić bilety. Nie było tak źle z tym czekaniem, jak zakładałyśmy. Wejściówki kupiłyśmy na kolejną najbliższą godzinę i jako że dojście do pałacu trochę zajmuje, od razu zaczęłyśmy się wspinać parkowymi alejkami na szczyt.
Stanęłyśmy w kolejce i grzecznie czekałyśmy na naszą kolej. Na górze byłyśmy niemalże w chmurach. Wilgoć paskudna. Robiło się też coraz chłodniej. Zaczął wiać wiatr. Nie było przyjemnie, na szczęście byłyśmy na samy początku kolejki i trafiło nam się miejsce przy murze, więc trochę mogłyśmy się osłonić od tego wiatru, ale i tak pogoda nieco dała nam w kość. W oczekiwaniu na wejście posiliłyśmy się kanapkami i nawet dość szybko nam się zleciało i już mogliśmy wchodzić do pałacu.
Palacio da Pena jest perełką całej Sintry. Najczęściej odwiedzany pałac był niegdyś letnią rezydencją rodziny królewskiej. Podobnie jak inne obiekty na terenie Sintry, łączy w sobie różne style architektoniczne. To co najbardziej przyciąga wzrok to sama konstrukcja. Wielobarwna i dość ekstrawagancka.
(Nie)stety nie mam stamtąd takich pięknych kolorowych zdjęć, jakie najczęściej ogląda się w internecie. Mgła sprawiała, że naprawdę niewiele było widać. Poza tym wolałyśmy spacerować po pałacowych wnętrzach niż po dziedzińcu, żeby nie wystawiać się aż tak bardzo na co coraz bardziej pogarszające się warunki atmosferyczne. Z jednej strony byłam troszkę zawiedziona faktem, że tak mało zobaczyłam, z drugiej strony byłam zauroczona atmosferą tego miejsca. I w tym momencie trudno mi powiedzieć, czy chciałabym tam znowu pojechać, żeby tym razem trafić na lepszą pogodę i zobaczyć pałac w całej jego okazałości, bo uważam, że mam stamtąd niepowtarzalne wspomnienia i nie jestem pewna, czy chciałabym je w jakiś sposób zmieniać.
Na zakończenie wizyty w pałacu, wypijamy ciepłą herbatkę, żeby troszeczkę się rozgrzać przed spacerem parkowymi alejkami. Na zboczach wzniesienia, na którym wybudowano pałac, rozciąga się ogromny park. Na jego terenie jest nawet kilka punktów widokowych, jednak tym razem sobie je odpuszczamy, bo widoki i tak byłyby marne. Więc po prostu krętymi ścieżkami powolutku schodzimy w dół. Chłód przeszywający do szpiku kości, powolutku zapadający zmrok i wszędobylska mgła stworzyły klimat jak z jakieś powieści gotyckiej. Poza tym wokół nie było prawie żadnych ludzi. Wszyscy tylko zwiedzali pałac, a park sobie odpuszczali, więc byłyśmy tam zupełnie same. Atmosfera mrożąca krew w żyłach. A potem zaczął jeszcze padać deszcz. Ktoś by mógł powiedzieć, że to zdecydowanie nie był dobry moment na wizytę w Sintrze. Ja uważam, że był to najlepszy moment. Mam stamtąd niesamowite wspomnienia. Wciąż jeszcze czuję ten dreszczyk strachu, że zaraz coś się nam z tej mgły wyłoni i nas pożre.
Teren pałacu da Pena opuszczamy dolną bramą wychodzącą na ulicę tuż przy przystanku autobusowym. Miałyśmy szczęście, bo kilka minut po tym, jak wyszłyśmy z parku, podjechał autobus. Kupujemy bilety za niecałe 4 euro od osoby i jedziemy do centrum Sintry, na stację kolejową. A stamtąd pozostało nam jeszcze tylko kilka kroków na parking, gdzie zostawiłyśmy samochód.
Deszczowe zakończenie dnia
Zrobiło się już całkiem ciemno, byłyśmy dość zmęczone, bo przeszłyśmy sporo kilometrów tego dnia, a jeszcze musiałyśmy zrobić jakieś zakupy, bo kończyło nam się jedzonko i znaleźć nasze kolejne miejsce zakwaterowania.
Gdy już prawie dojeżdżałyśmy na nocleg, nastąpiło oberwanie chmury i tak lało, że nie sposób było wysiąść z samochodu. Najgorsze przeczekałyśmy w aucie tuż przed naszym miejscem noclegu. Kiedy deszcz zelżał, na powitanie wyszedł nam właściciel apartamentu. Bardzo miły Pan, pomógł nam z bagażami, pokazał pokój, który okazał się niesamowicie przytulny i cieplutki, bo właściciele przed naszym przyjazdem włączyli tam ogrzewanie. Było to bardzo miłe. Chyba był to jeden z lepszych noclegów w całej Portugalii. Gdybyście byli gdzieś tam w okolicy i szukali czegoś przytulnego i niedrogiego, koniecznie sprawdźcie dostępność pokoju O meu canto. Pokój dwuosobowy, z prywatną łazienką, lodówką i ogrzewaniem, więc jest to również idealna opcja na zimowe wypady.
Przyjemna atmosfera tego pokoju zrobiła swoje i pomimo okropnego zmęczenia, gadamy do późna i popijamy pyszne wino Espirito do Côa. To nie żadna reklama. Po prostu moja szczera opinia. Nie tylko na temat samego noclegu, ale i całej Sintry. Szczerze Wam polecam to miejsce, ale bądźcie świadomi, że jest to bardzo turystyczne miejsce i nawet w niepogodę przyjeżdża tam mnóstwo ludzi.
Sintra - moje marzenie. Im więcej czytam, tym bardziej chcę tam pojechać. Ale w takim wydaniu rzeczywiście Sintry jeszcze nie widziałam. Miałaś po prostu szczęście widząc ją taką zaczarowaną!
OdpowiedzUsuńJa się trochę obawiałam, że się zawiodę, bo też sporo czytałam i naoglądałam się pięknych zdjęć, ale Sintra jest naprawdę piękna. Nawet we mgle.
UsuńPierwszy raz widzę Sintrę w takiej odsłonie. Osobiście jeszcze nigdy tam nie byłam, ale mam nadzieję, że dotrę. Zdjecia w necie zazwyczaj są pełne jaskrawych barw, a Twoje? Sintra u Ciebie wygląda troszkę creepy, ale to właśnie dlatego obejrzałam zdjecia kilka razy. Są mega i bardzo mi się podobają, własnie takie...w deszczu, we mgle. Twoja Sintra jest inna, wyjątkowa, nie podkoloryzowana. Pozdrawiam i jeszcze chwilka, i będę na Twojej Majorce...jupiiii
OdpowiedzUsuńPolecam. Bez względu na pogodę.
UsuńMam nadzieję, że Majorka Ci się spodoba, nawet bardzo spodoba. Ale niestety chyba się miniemy, bo ja niedługo wyruszam do Polski.
Ja byłam Sintrą zachwycona i pomimo tego, że podczas planowania wyjazdu znalazłam w internecie mnóstwo opinii, że Sintrę można spokojnie pominąć to ja się uparłam, że muszę tam być. Wszyscy pisali, że oprócz Palacio da Pena i Zamku Maurów nie ma tam nic a ja w samym mieście znalazłam milion powodów do zachwytu. I chociaż poranek był mglisty i dosyć chłodny to w tej mgle Sintra wyglądała przecudnie i wraz z upływem czasu znikała mgła i pojawiało się niebieskie niebo co też było cudnym doznaniem. Niestety nie dotraliśmy do Quinta da Regaleira bo nam się pomyliły godziny zamknięcia.
OdpowiedzUsuńPiękne są Twoje zdjęcia, zwłaszcza te zamglone, cudnie obrazują jak pięknie położona jest Sintra. W moim osobistym odczuciu Sintra ukrywa się wśród drzew.
Uściski.
Absolutnie nie zgadzam się z tą internetową opinią. Sintry nie powinno się pomijać. Owszem, są tam tłumy i jest to dość turystyczne miejsce, ale te zamki, pałace, widoki... Nawet mglista i chłodna pogoda nie popsuła mojego pobytu tam.
UsuńPozdrawiam
Julcia To fascynująca relacja z wizyty w Sintrze! Pomimo trudnych warunków pogodowych, udało ci się doświadczyć magii tego miejsca. Opis pałaców i ogrodów sprawia, że chce się tam pojechać, nawet jeśli pogoda nie zawsze współpracuje. To, że w ogóle podjęłaś się wizyty w takiej akracji atmosferze, dodaje tej historii niepowtarzalnego uroku.Twoje wrażenia z Pałacu da Pena brzmią fascynująco, a mgła i opadający zmrok dodali całości tajemniczego klimatu. Opisujesz to tak, że czytelnik ma wrażenie, jakby sam tam był. Twoje doświadczenia z przewodnikiem rikszy również dodają ciekawego elementu tej historii.Podsumowując, twoja relacja jest inspirująca i sprawia, że Sintra wydaje się jeszcze bardziej intrygująca. Dziękuję za podzielenie się tymi wrażeniami!
OdpowiedzUsuńDziękuję Aniu za Twój komentarz. Powiem Ci, że do Sintry zawsze chciałam pojechać, ale nigdy nie wyobrażałam sobie, że jak tam dotrę, to będzie taka paskudna pogoda. Ale nie zawiodłam się. To miejsce zapamiętam właśnie dzięki temu niesamowitemu tajemniczemu, nieco mrocznemu klimatowi.
UsuńŚciskam