Hiszpania dzień 23: życie jak w Madrycie
Życie jak w Madrycie? Nie znam genezy tego powiedzenia, ale po wizycie w hiszpańskiej stolicy muszę przyznać, że w tych słowach rzeczywiście coś jest. Może nie ma tam takiej beztroski i zabawy, jaką sobie wyobrażamy, ale Madryt sam w sobie jest bardzo wyjątkowy i nigdy bym nie przypuszczała, że będę się tam tak dobrze czuć. Czyli już wiecie, że mi się tam podobało. A teraz postaram się jakoś wytłumaczyć, dlaczego i co też takiego ten Madryt w sobie ma.
Od momentu założenia bloga wielokrotnie powtarzałam, że Hiszpania to takie moje największe podróżnicze marzenie. Do tej pory jestem zafascynowana tym krajem nie tylko jako turystka, ale również interesuje mnie historia i kultura. Myślałam, że po studiach mi przejdzie, ale ja do tej pory uwielbiam czytać książki o Hiszpanii, a ostatnio nawet kupiłam sobie taką małą cegłę na temat okresu muzułmańskiego w historii Hiszpanii. I mimo tego, że ta Hiszpania tak bardzo mnie do siebie przyciągała, nigdy nie planowałam i nigdy nawet nie chciałam jechać do Madrytu. Wydawało mi się, że jest to po prostu kolejne wielkie miasto stołeczne, które z tą swojską Hiszpanią ma niewiele wspólnego. Nasza zeszłoroczna wyprawa do Portugalii też nie obejmowała swoim planem Madrytu; miała być raczej Andaluzja, która stale mi ucieka, ale widocznie to jeszcze nie ta pora, żeby tam pojechać. Tak się złożyło, że najlepsze połączenia lotnicze z Półwyspu Iberyjskiego do Gdańska mam z Barcelony, moja kumpela do Pragi też akurat z Barcelony, a że czas nam się powoli kończył, musiałyśmy się jakoś w miarę szybko przetransportować z jednego końca półwyspu na drugi, no i przy okazji chciałyśmy sobie coś jeszcze pozwiedzać, więc najlepszą opcją okazało się przemierzenie Hiszpanii wrzesz z przystankiem w samym sercu kraju, w Madrycie. Nie był to plan marzeń. Za to było to prawdziwe bardzo pozytywne zaskoczenie. Takie wyjazdy to ja lubię.
Ostatnio pisałam Wam o Toledo, gdzie spędziłyśmy prawie cały dzień. Stamtąd pojechałyśmy autobusem do wielkiego Madrytu. Moje obawy były ogromne. Na szczęście okazały się one zupełnie bezpodstawne, bo Madryt już od pierwszych chwil powitał nas przyjemną atmosferą.
Wysiadamy z autobusu i od razu kierujemy się w stronę metro, ale najpierw musimy jakoś kupić bilety, a właściwie specjalną kartę metro. Opcji było od liku, więc stałyśmy przed tym automatem i się głośno zastanawiałyśmy. Zauważył to jeden koleś i od razu przyszedł nam z pomocą. Dzięki jego wskazówkom kupujemy kartę na 10 przejazdów (z możliwością doładowania) za jedyne 11 euro. Przechodzimy przez bramki, szukamy naszej linii i jedziemy bezpośrednio na miejsce naszego noclegu.
Hostel Santo
Na kilka dni przed przyjazdem do Madrytu zaczęłyśmy szukać noclegu, żeby nie czekać z tym do ostatniej chwili, bo wiadomo jak to jest w dużych miastach. Opcji było mnóstwo. My tym razem nie wybrałyśmy jednak najtańszej możliwości. Na mały luksus w podróży też sobie można pozwolić od czasu do czasu. Skusił nas nowo otwarty hostel w samym centrum Madrytu, w dzielnicy Santo Domingo. Zdjęcia wyglądały pięknie, a na miejscu okazało się, że jest tam jeszcze piękniej. Bardzo spokojne miejsce. Czyste. Miła i przyjazna atmosfera. Pokoje tylko wieloosobowe, ale aż trzy pokoje tylko dla pań i właśnie z takiej opcji skorzystałyśmy. Co więcej, nocleg w pokoju żeńskim był tańszy niż w koedukacyjnym, a to nie zdarza się zbyt często. No i oczywiście świetna lokalizacja.
Hostel Santo spodobał mi się do tego stopnia, że dla mnie jest to jedyny słuszny wybór jeśli chodzi o nocleg w Madrycie. Na potwierdzenie tej opinii przyznam się Wam, że byłam tam już 3 razy i na tym na pewno się nie skończy. Nie jest to żadna płatna współpraca. Po prostu lubię Wam polecać dobre miejsca.
Po zakwaterowaniu się, które odbyło się zupełnie bezproblemowo i praktycznie automatycznie (self-check-in), już nigdzie więcej nie wychodziłyśmy. Zmyłyśmy z siebie trud podróży i po kolacji poszłyśmy spać. Już dawno tak dobrze nie spałam. I byłam bardzo mile zaskoczona spokojem, jaki panował w tym miejscu. Nie tylko w hostelu, ale również na zewnątrz.
Madryt - pierwsze wrażenia
Nieśpieszny poranek był nam tak samo potrzebny, jak wygodne łóżko w nocy. Miałyśmy czas, więc absolutnie nie spieszyłyśmy się z wyjściem na ulice Madrytu. A wiedziałyśmy, że jak już wyjdziemy poza hostel, to nie wrócimy do późnego wieczora.
Podczas śniadania poznajemy innych lokatorów hostelu. W Hiszpanii jakoś łatwiej zawiera się nowe znajomości, nawet wśród międzynarodowego towarzystwa. Nie wiem, jak do tego doszło, ale tak nam się przyjemnie rozmawiało w tej naszej różnorodnej grupie, że postanawiamy się umówić na wieczór i gdzieś razem wyjść. Nie powiem, nie byłam ku temu zbyt pozytywnie nastawiona, bo jestem introwertyczką jakich mało, ale plan był luźny i jeszcze był czas, żebym mogła się z tego jakoś wymiksować. A póki co każdy rozchodzi się w swoją.
Pałac Królewski i Jardines de Sabatini
Na początek idziemy pod Pałac Królewski (Palacio Real de Madrid). Nie miałyśmy zamiaru go zwiedzać, tym bardziej, że kolejka ciągnęła się w nieskończoność. Zamiast tego postanowiłyśmy sobie po prostu pospacerować po przypałacowym placu oraz po parku Sabatini (Jardines de Sabatini), skąd rozciągał się piękny widok na fasadę północną pałacu.
Ogrody są tworem dość nowym, bo powstały dopiero w latach 30. ubiegłego wieku i wbrew wszelkim pozorom wcale nie zostały zaprojektowane przez pracującego dla Korony architekta Francesca Sabatiniego, ani nawet na jego cześć. Utworzono je w momencie, gdy Hiszpania przestała być królestwem a stała się republiką w miejscu dawnych królewskich stajni, które to powstały z projektu Sabatiniego. Taka ot mała ciekawostka.
Ludzi było mnóstwo na każdym kroku, ale czemu się dziwić? w końcu to jedna z największych europejskich stolic. Mimo to pomiędzy parkowymi alejkami można było odnaleźć spokój.
Campo del Moro
Następnie przechodzimy sobie do kolejnego parku znajdującego się tym razem pod pałacem. Chyba już zdążyliście się zorientować, że moimi ulubionymi miejscami w dużych miastach są własnie parki i dzisiaj będzie ich pod dostatkiem. Na szczęście każdy był inny, więc nie będziecie się nudzić, a ja też tamtego dnia wcale nie narzekałam na ilość terenów zielonych.
Campo del Moro jest parkiem ogrodzonym i prowadzi do niego tylko jedno wejście od ulicy Paseo de la Virgen del Puerto. Z racji swojej bliskości do pałacu, niektóre ze ścieżek są niedostępne dla postronnych, ale mimo to teren jest ogromny i można tam spędzić mnóstwo czasu spacerując pośród drzew czy też odpoczywając na ławeczce albo po prostu podziwiając pałacową architekturę, bo tutaj również mamy świetny widok na tą monumentalną budowlę i to już od samego wejścia.
W przypadku tego parku również mamy ciekawą historię związaną z nazwą tego miejsca. Campo del Moro czyli Muzułmańskie Błonia zostały tak nazwane na pamiątkę najazdu na Pałac Królewski w 1109 roku. Muzułmański dowódca postanowił wykorzystać śmierć ówczesnego hiszpańskiego króla Alfonsa VI, aby odzyskać władzę w Madrycie i wymyślił sobie, ze zaatakuje pałac od strony zachodniej. Wraz z całym oddziałem przekroczył rzekę Manzanares i zanim wojsko muzułmańskie zaatakowało siedzibę królewską, rozłożyli oni obóz właśnie na terenie dzisiejszego parku. Nie jest to żadne znaczące wydarzenie w historii Hiszpanii, bo właściwie nic nie zmieniło, ale przecież jakoś trzeba wytłumaczyć nazwę parku. Co ciekawe nazwa ta pojawiła się dopiero w XIX wieku, chociaż tereny te służyły wypoczynkowi i rozrywce już w wieku XVI. Nie chciałabym jednak zanudzać Was historycznymi anegdotkami, a raczej pomóc Wam przez zdjęcia poczuć relaksujący klimat tego miejsca.
Przy wejściu mamy mapkę całego terenu i mniej więcej ustalamy sobie trasę spaceru, ale potem i tak kluczymy parkowymi alejkami szukając po prostu urzekających zakątków, których na terenie Campo del Moro jest co nie miara. Byłam bardzo zaskoczona panującym tam spokojem. Chociaż park jest otoczony z trzech stron dość dużymi ulicami, na których ruch jest praktycznie ciągły, pośród drzew zupełnie się tego nie czuło. Przepiękne miejsce, idealne, gdy jesteśmy zmęczeni gwarem miasta.
Katedra de la Almudena
Z parku del Moro wracamy w wyższe partie Madrytu i idziemy do katedry, która właściwie nie wyróżnia się niczym specjalnym. Ale jako że na zewnątrz było dość chłodno, postanawiamy skryć się w murach świątyni i nieco się rozgrzać.
Catedral de la Almudena jest najważniejszym obiektem religijnym w Madrycie. Wyróżnia się na tle innych świątyń głównie architekturą wewnątrz. Miała być inspirowana gotykiem, ale jej budowa trwała na tyle długo, że przeplata tam się wiele różnorodnych stylów architektonicznych. Mnie urzekła swoją prostotą i jednocześnie prawdziwą monumentalnością.
Na madryckich ulicach
Spędziłyśmy tam dosłownie kilkanaście minut, bo zaraz miała się rozpocząć msza święta i drzwi katedry zamykano dla zwiedzających. A my tymczasem skierowałyśmy nasze kroki na halę targową Mercado San Miguel, gdzie po raz pierwszy uderzyła mnie tak duża liczba ludzi przewijająca się przez to miasto. Do tej pory zupełnie nie zdawałam sobie sprawy jak ogromnym miastem jest Madryt i jak wielu ma mieszkańców i turystów. Ale nawet pomimo ścisku udaje nam się wypatrzeć stoisko z niezwykle smakowitymi kanapkami, które stanowiły nasz obiad.
Gdy wyszłyśmy z hali targowej, w Madrycie jak za dotknięciem różdżki niebo się rozchmurzyło. Wokół wysokie budynki, wąskie uliczki, tłumy spieszących gdzieś ludzi i błękitne niebo nad nami. Madryt zaczynał coraz bardziej mi się podobać. Sama nie wierzę, że to piszę, ale to miasto ma w sobie to coś, co ciężko wytłumaczyć, ale łatwo poczuć i zauroczyć się tym miejscem.
El Retiro
W odróżnieniu od innych my niespiesznie sobie przemierzałyśmy ulice Madrytu. Naszym celem był oczywiście kolejny park, tym razem ten najpopularniejszy - El Retiro. Ale zanim tam doszłyśmy (przejazd metrem nawet nie przeszedł nam przez myśl), chłonęłyśmy klimat miasta.
El Retiro przywitało nas tłumami, ale również przepięknymi jesiennymi kolorami. Park jest położony w samym centrum Madrytu i mówi się o nim, że jest płucami miasta, ze względu na swoją powierzchnię liczącą prawie 120 ha. Został założony w XVII wieku jako prywatne tereny do odpoczynku królów. Dopiero z czasem został otwarty również dla ludu i od tego momentu nie przestaje być najpopularniejszym parkiem w całym Madrycie, a może i nawet w całym kraju.
Do parku weszłyśmy jednym z najlepiej znanych wejść przy Puerta de Alcalá, która to akurat była w remoncie. Wystarczyło przejść zaledwie kilka metrów, by dotrzeć do stawu, po którym pływały łódeczki. Widok jak z jakiegoś filmu. Tym bardziej, że sceneria wokół była niemalże perfekcyjna, no i dodatkowo dopisała nam pogoda. Na rejs łódeczką się nie zdecydowałyśmy, ale chętnych nie brakowało. My wolałyśmy jednak zobaczyć nieco większy areał parku, niż tylko ten fotogeniczny staw. Tym sposobem docieramy m. in. do Pałacu Kryształowego (Palacio de Cristal). Wejście jest darmowe. W środku poza szklanymi ścianami nie było nic, aczkolwiek przy odrobinie szczęścia można tam trafić na jakąś czasową wystawę sztuki. Przy pałacyki jest niewielkie sztuczne jezioro. Pływają po nim kaczki i łabędzie. Wokół jesienne drzewa. Gdzieś tam przygrywają muzycy. Niesamowity klimat.
To jest tylko część parku. My przespacerowałyśmy się jeszcze po nieco odleglejszej jego części, gdzie było nieco mniej ludzi. Ale można by tam spędzić nawet tydzień i nie odkryć wszystkich niesamowitych zakątków.
Muzeum El Prado
Punktem, którego nie potrafiłabym sobie odpuścić podczas wizyty w Madrycie było muzeum El Prado. Bilety są dość drogie, ale większość madryckich muzeów oferuje również możliwość wejścia za darmo w wyznaczonych godzinach. Do Prado można wejść gratis po godzinie 18:00. Liczyłyśmy się z tym, że ustawi się dość długa kolejka, więc postanowiłyśmy się pojawić przed muzeum wcześniej. Dobrze zrobiłyśmy, bo właściwie już o 17:00 zaczęła się formować kolejka. My stanęłyśmy w niej jako jedne z pierwszych, a to znaczyło, że spędziłyśmy tam prawie godzinę. Cóż, coś za coś. Nie był to jednak tak do końca czas stracony, bo mogłyśmy wreszcie odpocząć po całym dniu chodzenia. W oczekiwaniu na wejście zjadłyśmy też sobie kanapeczki. No i niestety również nieco zmarzłyśmy. Na szczęście jak już weszłyśmy do muzeum, na chłód nie mogłyśmy narzekać, bo w środku panowała przyjemna temperatura.
Z muzeum nie mam żadnych zdjęć, bo fotografowanie jest tam zabronione. Musicie mi więc uwierzyć na słowo, że warto tam pójść, nawet jeśli ktoś nie jest wielkim fanem sztuki. Ujrzenie tak znanych dzieł jak chociażby "Ogród ziemskich rozkoszy" Hieronima Boscha przenosi nas na zupełnie inny poziom odczuwania sztuki. Można tam na żywo zobaczyć dzieła pędzla Rafaela, Velazqueza, Rubensa, El Greco, Memlinga i wielu wielu innych.
Nigdy nie byłam jakąś wielką koneserką sztuki, ale zawsze lubiłam te lekcje na języku polskim, czy na historii, kiedy omawialiśmy największe dzieła malarskie. Uwielbiałam wyszukiwać detale i poznawać ich symbolikę. Wciąż się zaczytuję w różnorakich książkach, gdzie jedną z głównych ról mają właśnie obrazy, które kryją za sobą nieodgadnione tajemnice. Kiedyś na studiach przygotowywałam nawet prezentację na temat malarstwa flamandzkiego i tak się wkręciłam w temat, że moja prezentacja zamiast trwać 45 minut, trwała ponad godzinę - na szczęście nikogo chyba nie zanudziłam, bo sama starałam się wyciągać różnorakie ciekawostki związane z wybranymi obrazami. A jakież było moje zdziwienie, kiedy to już po wizycie w muzeum w moje ręce wpadła książka "Mistrz z Prado", gdzie był poruszony temat symboliki niektórych z tych obrazów, które najbardziej zapadły mi w pamięć z wizyty w El Prado... No ale nie o moich malarskich fascynacjach chciałam się rozpisywać. Dążę jedynie do tego, aby Wam uzmysłowić, że nawet dla laika sztuki, wizyta w tym muzeum może się okazać niemalże mistycznym doświadczeniem. Uważam, że naprawdę warto tam wstąpić, gdy jesteśmy w Madrycie. Tym bardziej, że można tam wejść zupełnie za darmo.
Muzeum jest ogromne. W ponad 100 salach można zobaczyć ok. 1800 obrazów różnego kalibru. Oczywiście nie da się zobaczyć ich wszystkich, dlatego warto się zaopatrzyć w mapkę muzeum, gdzie są ponumerowane wszystkie sale i zaznaczeni najważniejsi artyści oraz najznamienitsze dzieła. Na pierwszy raz najlepiej pójść zobaczyć właśnie te najbardziej znane obrazy, a dopiero przy kolejnych wizytach odkrywać mniej znane perełki. My początkowo próbowałyśmy zobaczyć wszystko, ale już po kilkunastu minutach uświadomiłyśmy sobie, że się po prostu nie da i trzeba coś wybrać, więc korzystając właśnie z mapki kierowałyśmy się tylko do tych sal, które nas najbardziej interesowały, a przez inne po prostu przechodziłyśmy szybszym krokiem.
Nie mam pojęcia kiedy minęły dwie godziny i zaczęli ogłaszać, żeby kierować się do wyjścia, bo muzeum będzie zamykane. A ja tak bardzo chciałabym tam jeszcze spacerować i kontemplować sztukę. Sama byłam zaskoczona, że aż tak bardzo mi się tam podobało, bo generalnie nie jestem wielką fanką muzeów.
Życie nocne w Madrycie
Muzeum zamknięto, a my powoli zaczęłyśmy kierować nasze kroki w stronę hostelu. Po drodze zatrzymałyśmy się na szybką obiadokolację w naleśnikarni. Wieczorny Madryt wcale nie był spokojniejszy. Na ulicach wciąż było dużo ludzi. Ale zrobiło się jakby ciszej. Albo to tylko moje odczucia, bo po prostu noc zbliżała się wielkimi krokami. Dla nas to jednak nie był koniec dnia, bo nasz plan wspólnego wyjścia z nowymi znajomymi doszedł do skutku mimo mojej pierwotnej niechęci. I choć noc była nieprzespana, świetnie się bawiłam i bardzo miło wspominam to wspólne wyjście.
Niektórych może to dziwić, ale Hiszpanie wychodzą na drinka najwcześniej o 22:00. W naszym przypadku nie było inaczej. Co więcej, nie idzie się do jednego baru, a do przynajmniej kilku i najczęściej taki wypad kończy się w jakimś klubie, gdzie można tańczyć do białego rana. A nad ranem wszyscy razem idą na churros, żeby zajeść kaca. Ja imprezową osobą nie jestem i takie szalone (jak dla mnie) wypady to u mnie rzadkość, więc może właśnie dlatego przeważnie tak dobrze je wspominam.
Madryt jest miastem, które nigdy nie zasypia. Nie ważne czy to dzień powszedni, czy weekend, tam zawsze coś się dzieje.
Bardzo mi się podoba, to co prezentujesz na zdjęciach. A w tych złotych barwach miasto wygląda jeszcze bardziej świetliście. Super, że udało Ci się odwiedzić muzeum Prado. Ja miałam okazję być kiedyś w muzeum Uffizi we Florencji, ale za późno zaskoczyłam, że trzeba wcześniej wykupić bilety. Obeszłam się wtedy smakiem. Za to zwiedziłam już największe polskie galerie, z najcenniejszymi obrazami, bo trudno mnie odciągnąć od tego typu piękna. Jestem zachwycona tym spacerem. Dzięki Julka!
OdpowiedzUsuńW przypadku Prado nie ma problemu z biletami, dość łatwo się tam dostać. Gorzej z Pałacem Królewskim w Madrycie. W stolicy Hiszpanii byłam już trzy razy, a do pałacu jeszcze nie weszłam ani razu, bo zawsze za późno pomyślałam o tym, żeby kupić bilety. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, bo wiem, że do Madrytu wrócę jeszcze nie raz.
UsuńPozdrawiam
Byłam kiedyś w Madrycie ale tylko jeden dzień, przy okazji wizyty u znajomych, którzy mieszkali pod Madrytem. Miasto niespecjalnie mi się spodobało i ta niechęć ma tak wielkie rozmiary, że często powtarzam że Madryt to najbrzydsze z hiszpańskich miast, w których byłam. Zdaje sobie sprawę, że może jestem w tym osądzie niesprawiedliwa bo np. w parku Retiro było całkiem ładnie. Z Madrytem czuję też trochę niedosyt i czasem sobie myślę, że byłam zbyt krótko, żeby dać miastu szansę. Muszę wrócić koniecznie bo nie byłam w Prado a bardzo bym chciała. Dam Madrytowi jeszcze jedną szansę.
OdpowiedzUsuńUściski. Bądź szczęśliwa w podróży.
Madryt na pewno nie ma tak ładnej architektury, jak chociażby Barcelona, ale to miasto ma po prostu swój niepowtarzalny klimat i żeby go poczuć, trzeba tam po prostu tak na spokojnie sobie pobyć, bez pośpiechu i bez planu. Ja jestem sama bardzo zaskoczona, że tak mi się tam podobało, bo dużych miast nie lubię, a Madryt to już w ogóle nigdy nie był na liście moich marzeń. A tu proszę, bardzo pozytywne zaskoczenie. Natomiast w Prado czas się zatrzymuje... Dla mnie to był główny punkt pobytu w hiszpańskiej stolicy.
UsuńPozdrawiam
Madryt to dla mnie totalne zaskoczenie! Przeszłaś przez swoje wątpliwości, a miasto przekonało Cię od pierwszych chwil. Parki, historia, a widok na pałac – coś pięknego! Dzięki za podzielenie się tak pozytywnym doświadczeniem z podróży!
OdpowiedzUsuńMadryt to bardzo pozytywne zaskoczenie. Warto tam pojechać choć raz i na własnej skórze doświadczyć tamtejszej atmosfery.
UsuńPozdrawiam
Cześć Julcia :) dawno mnie u Ciebie nie było ale już nadrabiam zaległości :) Dzięki za tę wspaniałą relację! Madryt brzmi jak niezwykłe miejsce pełne historii, kultury i przygód. Twoje opisy sprawiły, że chciałoby się tam być i samemu odkrywać te magiczne zakątki. A my jeszcze w Madrycie nie byliśmy. Patrząc na Twoje zdjecia i relacje z podróży mam ochote na to miasto :) dzis właśnie wróciliśmy i nawt nam sie tam pdobali. My zdecydowanie wolimy male wioski takze kozystajac z auta ktore wynajęliśmy wyskoczyliśmy troche dalej, a Malage zostawiliśmy na kolejny raz :) Cieszę się, że miałaś tak pozytywne wrażenia z wizyty w Muzeum El Prado. To fascynujące, jak sztuka potrafi nas poruszyć i zainspirować. Mam nadzieję, że Twój pobyt w Madrycie dostarczył Ci niezapomnianych chwil i doświadczeń :) Wszystkiego dobrego w Nowym Roku :)
OdpowiedzUsuńJa też preferuję małe wioski i odpoczynek na łonie natury, ale Madryt ma w sobie to coś. Jestem świadoma, że nie każdemu podejdzie do gustu, bo to jest ogromna metropolia i nie ma tam takich pięknych zabytkowych budowli, jak chociażby w Barcelonie, ale ja się Madrytem zauroczyłam i będę tam jeszcze wracać. Może i wy wpadniecie tam kiedyś przejazdem i dostrzeżecie wyjątkowość tego miasta.
UsuńPozdrawiam. Wszystkiego dobrego.
Obszerna relacja, jestem pod wrażeniem widoków na zdjęciach - dobry aparat. Na https://espania.pl/ czytałam o Katalonii i na pewno się tam wybierzemy jesienią.
OdpowiedzUsuń