Padwa miasto arkad

Mam tyle zaległych wpisów, że nie wiem, kiedy to wszystko nadrobię, tym bardziej, że sezon tuż tuż. Ale dzisiaj wreszcie zaczynam relację z ubiegłorocznego wyjazdu do Włoch i nawet nie wiecie jak się cieszę, że nareszcie będę mogłam Wam opowiedzieć o tych wszystkich pięknych miejscach, o zabawnych historiach i pokazać dziesiątki wielobarwnych zdjęć.

Po mojej pierwszej niezbyt fortunnej podróży do Włoch, naprawdę nie sądziłam, że wrócę tam zaledwie już po kilku miesiącach. Ponownie tylko na tydzień, ale może taka już moja relacja z Włochami będzie. Tam jest tyle niesamowitych miejsc, że jakbym miała to wszystko zobaczyć w ciągu na przykład miesiąca, to być może bym się znużyła. Natomiast takie krótsze wyjazdy pozwalają mi te cudowności sobie dawkować. Mówię o wyjazdach do Włoch w liczbie mnogiej, bo jestem przekonana, że na tych dwóch na pewno nie poprzestanę.

Głównym motywatorem do organizacji kolejnego wyjazdu do Włoch, był fakt, że jedna z moich koleżanek chwilowo tam sobie pomieszkiwała, więc czemu by nie skorzystać z okazji i jej nie odwiedzić? Ponadto połączyłam to sobie z moim przedsezonowym pobytem w Polsce. Z Majorki poleciałam na krótki urlop do Włoch, a stamtąd do Polski. Swego czasu wkurzałam się, że nie mam bezpośrednich połączeń z Gdańska do Palmy, ale przekształciłam tą wadę w zaletę i staram się przesiadki robić w takich miejscach, aby przy okazji jeszcze coś nowego zobaczyć. Tym razem poleciałam do włoskiego Treviso a stamtąd autobusem do Padwy, która była naszą bazą wypadową.

Na Majorce bez żadnych przygód dotarłam na lotnisko. Powiem więcej, był to dość nudny transfer. Już tyle razy pokonałam tą trasę, że mogłabym tam z zamkniętymi oczami dotrzeć. Ale jak tylko wysiadłam z samolotu we Włoszech, zaczęło robić się ciekawie. Lotnisko w Treviso jest malusieńkie. Nawet nie zdążyłam dobrze się rozejrzeć i już byłam na ulicy. Widzę, że po drugiej stronie jest przystanek autobusowy, z którego teoretycznie powinny odjeżdżać autobusy w kierunku Padwy, więc sobie przeszłam przez tą ulicę i próbuję się rozeznać w rozkładach jazdy. Oczywiście wcześniej co nieco sobie wygooglowałam i wiedziałam jakiego numeru autobusu powinnam szukać. Jednak plany swoje, rzeczywistość swoje. Nie minęła nawet minuta i na przystanek podjeżdża autobus. Co więcej, jedzie do Padwy. Ludzie wsiadają, więc i ja wsiadam. Chcę kupić bilet i zapłacić kartą, ale kierowca kręci głową, że kartą debetową się nie da, że gotówką też nie, że trzeba mieć albo specjalną kartę, albo bilet internetowy, czego oczywiście nie miałam, więc już miałam wysiadać, a moja głowa szybko zaczęła tworzyć plany alternatywne, ale wtedy kierowca machnął ręką i na migi zachęcił mnie, żebym została i jechała bez biletu. Serio. Tego się nie spodziewałam. Całą trasę się denerwowałam, że będzie jakaś kontrola. No, ale przecież sam kierowca pozwolił jechać mi bez biletu. Poza tym ja naprawdę chciałam ten bilet kupić. A skoro nie było możliwości, no trudno. Tak więc zaoszczędziłam pewnie jakieś 5 euro, które potem bez skrupułów wydałam na lody w innym włoskim miasteczku.

Nie wiem, ile czasu dokładnie zajęło mi dotarcie do celu, ale tylko powiem, że przejażdżka włoskim autobusem to prawdziwa jazda bez trzymanki. Ostre hamowanie przed przejściem dla pieszych, przyspieszanie na pomarańczowym, byle tylko się nie zatrzymywać na czerwonym, trąbienie, akrobacje na zakrętach. Ja myślałam, że takie rzeczy to tylko w filmach, ale Włosi naprawdę jeżdżą jak wariaci. Cieszę się tylko, że z Padwy jest mnóstwo połączeń kolejowych, więc nawet przez myśl nam nie przeszło wypożyczanie samochodu, bo to by dopiero była przygoda. 

Do Padwy docieram dosłownie kilka minut po tym, jak dojechała tam moja koleżanka. Ale żeby nie tracić czasu, już na mnie nie czekała, tylko udała się bezpośrednio do naszego nowego lokum i to właśnie tam się spotkałyśmy. Zawsze mnie zadziwia to, że wcale się tak często nie spotykamy, ale jak już gdzieś jedziemy razem, to mam wrażenie, jakbyśmy się znały całe życie. 

Ponieważ dzień chylił się ku końcowi, nie miałyśmy jakichś wielkich planów. Po prostu spacer po starówce i oczywiście wyczekiwane spotkanie z koleżanką, przez którą w ogóle do Padwy przyjechałyśmy.

Zanim do Padwy dotarłam, nie wiedziałam nic o tym mieście. Ostatnio bardzo często podczas podróży zdaję się po prostu na intuicję i niewiele czytam na temat miejsc, które zamierzam odwiedzić i wiele też nie planuję, dzięki czemu unikam wielu rozczarowań, albo tak mi się po prostu wydaje. W związku z tym nie miałam żadnych wyobrażeń na temat tego miasta i jak już zobaczyłam te wszystkiego urokliwe zakątki, mnóstwo krużganków i kolumn, to przepadłam. Padwa jest piękna. Co więcej pogoda była iście wiosenna. A do tego światło powoli zachodzącego słońca. No jak tu się nie zakochać?

W przewodnikach Padwa bardzo często jest opisywana jako miasta arkad i kolumn. Jak sobie obejrzycie moje zdjęcia, to sami zrozumiecie dlaczego. Tym samym można zwiedzać to miasto latem i dzięki zacienionym arkadom żar nie leje się z nieba, a także gdy pada deszcz, bo nawet bez parasola można przejść tymi arkadami kilometry i wcale nie zmoknąć.

Miasto zostało założone już w IV w. p.n.e. przez Wenetów i leży na terenie Wenecji Euganejskiej. Wielu kojarzy się głównie ze św. Antonim z Padwy, którego ciało spoczywa w Bazylice św. Antoniego. Jednak dla mnie Padwa już na zawsze pozostanie miastem kolumn i arkad. Niemniej, jak to w wielu włoskich miastach bywa, prawie na każdym kroku możemy natknąć się na jakiś kościół. Co było dla mnie niemałym zaskoczeniem po moich wcześniejszych doświadczeniach z Hiszpanii, większość z nich była otwarta, więc kiedy tylko robiło się chłodniej, miałyśmy gdzie się schować i tym samym zobaczyć niekiedy bardzo nieoczywiste świątynne wnętrza. Ciekawostka jest taka, że w Padwie mniej więcej na stu mieszkańców przypada jeden kościół, a trzeba zaznaczyć, że jest to trzecie co do wielkości miasto w regionie Wenecji Euganejskiej. Ale nie obawiajcie się, nie tylko po kościołach Was tu oprowadzę. Ci, którzy po kościołach chodzić nie lubią wcale w Padwie nudzić się nie muszą, bo tam jest tyle pięknych miejsc, że hej... 

Pierwszym kościołem, który odwiedziłyśmy i który jednocześnie był chyba najbardziej zachwycający, był Kościół Pustelników (Chiesa degli Eremitani). Jest to kościół poklasztorny. Wybudowany w XIII wieku w stylu gotyckim. Konstrukcja kamienno-ceglana. Właściwie z zewnątrz nic specjalnego. Natomiast wchodząc do środka nikt chyba nie spodziewa się zetknąć z tak surowym a jednocześnie bardzo bogatym wnętrzem. Sama nie wiem, jak mam Wam to opisać, żebyście zrozumieli. Kościół nie jest pusty, nawet możemy dostrzec elementy baroku (jak chociażby drewniany sufit), który jak wiadomo jest jednym z najbogatszych w detale stylów architektonicznych. Niemniej wnętrze kościoła jest bardzo ładnie zrównoważone i nie ma w tym przesytu.

Jak pewnie się domyślacie, ja się zachwycałam przede wszystkim konstrukcją. Natomiast to, co jest najważniejsze dla historii tego kościoła, to średniowieczne freski. W 2021 roku za sprawą owych malowideł Chiesa degli Eremitanin została doceniona przez UNESCO. Freski nie tylko w tym kościele, ale również w kilku innych obiektach w Padwie zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa jako Cykl XIV-wiecznych fresków Padwy.

W bliskim sąsiedztwie Kościoła Pustelników znajduje się Kaplica Scrovegnich, która skrywa w sobie bezcenne średniowieczne freski Giotta. Niestety tam nie udało mi się wejść, gdyż wejście jest biletowane, a chętnych jest na tyle dużo, że wizytę należy rezerwować z wyprzedzeniem. Jednak nie ubolewam nad tym jakoś specjalnie.

Stamtąd idziemy dalej w kierunku centrum starówki. Nie będę Wam przytaczać nazw wszystkich placyków, na których kręciłyśmy się w tę i z powrotem z zachwytem szukając najpiękniejszych kadrów, bo w Padwie tych placyków jest od groma. Poza tym w pewnym momencie tak się zakręciłyśmy, że już same nie wiedziałyśmy, gdzie jesteśmy. Padwa jest idealnym miastem, żeby bez mapy kluczyć wąskimi uliczkami, bo jest tam na tyle mała starówka, że nie można się tam tak naprawdę zgubić. Koniec końców wyjdziemy w tym samym miejscu, gdzie zaczynaliśmy nasz spacer po labiryncie zaułków. 

Padwa jest miastem uniwersyteckim, więc ma swój niepowtarzalny klimat. Mnóstwo studentów na każdym kroku. Plus jest tego taki, że w centrum jest mnóstwo restauracyjek i knajpek, które oferują przepyszne jedzenie za małe pieniądze. My co prawda wbrew wszelkim regułom na pierwszą włoską kolację wybrałyśmy się do wietnamskiej restauracji, ale w kolejnych dnia wyczaiłyśmy bardzo kameralne miejsce, gdzie podawali w ekspresowym tempie przepyszne makarony. Chyba trzy razy jadłyśmy tam kolację, za każdym razem wybierając inny rodzaj makaronu i sosu. Niezmienne było tylko tiramisu.

Sercem miasta jest Piazza delle Erbe. Tętniący życiem plac jest moim zdaniem najpiękniejszym ze wszystkich. Może to też ze względu na jego niepowtarzalny włoski klimat. Mnóstwo kawiarenek i restauracyjnych ogródków. Mieszkańcy przechadzający się na spacer, czy też spieszący gdzieś na rowerach. Studenci powtarzający materiał przed sesją...

Na samym środku placu stoi pałac della Ragione, który od razu skojarzył mi się z krakowskimi sukiennicami. Jak się okazało, moje skojarzenie wcale nie było dalekie od rzeczywistości, gdyż ów Palazzo della Ragione był główną inspiracją dla architektów Sukiennic. Mimo tego, że jest to pałac parterowa część z kolumnadą była wykorzystywana jako średniowieczna hala targowa. Właściwie do dzisiaj funkcja ta się nie zmieniła, gdyż nadal znajdują się tam sklepiki ze świeżymi produktami, czy też różnego rodzaju baru i knajpki. Natomiast na wyższych piętrach niegdyś swoją siedzibę miały instytucje sądowe. Obecnie niektóre z pomieszczeń pałacowych udostępnione są zwiedzającym.

Nieopodal wkraczamy na kolejny placyk, Piazza dei Signiori, przy którym stoi jeden z najstarszych nadal działających zegarów astronomicznych. Zegar umiejscowiony jest na szczycie wieży bramnej, więc przechodzimy sobie na drugą stronę, a tam jakby zupełnie inny świat. Nagle zrobiło się jakoś ciszej i ciemniej, ale nadal pięknie. Ja nie wiem, czy we Włoszech w ogóle istnieją takie dzielnice, które lepiej omijać szerokim łukiem, bo mam wrażenie, że nawet w tych ciemnych zaułkach jest cudownie.

Już po kilku krokach ponownie wychodzimy na jakiś placyk. Tym razem przed samą katedrą. Piazza Duomo. Wokół cisza, spokój, chyba mało kto tutaj zagląda. Podobnie w środku katedry, jakoś niewielu odwiedzających tam spotkałyśmy. Z resztą i sama katedra nie jest jakoś specjalnie wyjątkowa. Cóż, konkurencję w Padwie ma niemałą.

Ponieważ popołudnie było krótkie, a musiałyśmy przecież jeszcze pogadać po tak długiej przerwie, nie dotarłyśmy od razu do wszystkich zakątków Padwy. Z resztą nawet nie było tego w planie na te pierwsze dni. Toteż na razie z Padwy to tyle, ale obiecuję, że jeszcze wrócimy do tego miasta. Pomimo tego, że Padwa nie jest zbyt często odwiedzanym przez turystów miastem, jest tam naprawdę wiele zabytków i urokliwych zakątków. Ponadto uważam, że była to też świetna baza wypadowa, o czym przekonacie się już w kolejnych postach.

Moje postanowienia regularności kiepsko mi idą. Marzec już się kończy, a to dopiero drugi wpis w tym miesiącu; a miało ich być przynajmniej cztery... Ja już naprawdę nie wiem czym mam się motywować, żeby chociażby poświęcić pół godzinki dziennie na blogowanie. Może macie jakieś pomysły?

Komentarze

  1. Kolejna włoska, wiekowa perełka. Faktycznie, mnóstwo arkad dookoła. Pięknie się miasto prezentuje, a ja lubię takie klimaty. Super spacer pośród bezcennej architektury i wiekowych dzieł sztuki. No i przekonałaś się, po raz kolejny, że podróże bardzo kształcą.
    Fajny wpis Julka, a na taki to mogę czekać "nawet" dwa tygodnie. Pa:)))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram