Z plecakiem w Bieszczadach ~ połonina otulona mgłą
Po całym dniu spędzonym w schronisku, organizm nieco się zregenerował. Odpoczynek pomógł głównie kolanom, które nieźle dostały w chrząstki. Ale nie na długo wystarczyła ta przerwa. Już przy kolejnym zejściu przesilenie stawów dało się we znaki. Ale do dopiero później.
Deszcz już przestał padać. Chmury się przerzedziły. Mgła powoli zaczęła opadać. Nawet słońce gdzieś się przebijało. Wszystko wskazywało na to, że będzie to idealny dzień na wędrówkę. I właściwie był całkiem niezły, gdyby nie kilka niedogodności.
Na ten dzień plan był prosty. W Brzegach Dolnych wchodzimy na Połoninę Wetlińską. Cały czas czerwonym szlakiem dochodzimy do Przełęczy Orłowicza. Stamtąd natomiast odbijamy na czarną trasę prowadzącą prosto (albo i nie) do schroniska w Jaworcu.
Z wyjściem z Bacówki pod Małą Rawką niespecjalnie się spieszymy. Mamy przecież czas. Do wieczora na pewno zdążymy dojść do następnego punktu.
Pierwszy odcinek pokonujemy drogą dla ruchu kołowego. Jest szybciej, bo nie trzeba się wspinać, żeby za chwilę zejść. Poza tym akurat wejście na Połoninę Caryńską od strony Małej Rawki i przejście jej krótszego odcinka do Brzegów miałyśmy już za sobą. Tę samą trasę pokonałyśmy bowiem w 2013. I szczerze mówiąc nie miałam najlepszych wspomnień z tamtego dnia. Więc tym razem pominęłyśmy końcówkę Połoniny Caryńskiej i od razu zaczęłyśmy do Wetlińskiej.
Początek wspinaczki całkiem przyjemny. Trochę mokro. W końcu przez całą dobę padało. Ale w błocie się nie potopiłyśmy. Poza tym spotkałyśmy kilka salamander. Nieco nas to wystraszyło, że w trawach może kryć się również jakiś większy pełzający stwór. Na szczęście miałyśmy szczęście :)
Dochodzimy już na górę i co się okazało? To jednak nie będzie piękny dzień. Mgła tak gęsta, że widoczność prawie zerowa. W dodatku okropnie wiało. Kropelki mgły osadzały się wszędzie. Musiałam zdjąć okulary, bo już w ogóle niczego bym nie widziała.
Dochodzimy do Chatki Puchatka. Trochę mroczna atmosfera. Zimno jak w psiarni, bo i na zewnątrz temperatura nie była zbyt zachwycająca. Posilamy się czymś energetycznym. Zakładam kurtkę. Opatulam się chustami. I można ruszać dalej.
Cała droga przez Połoninę wyglądała tak samo. To znaczy w ogóle nie wyglądała. Szkoda. Liczyłam na piękne widoki. A tak, nie mam stamtąd żadnych zdjęć. To, że ktoś idzie z naprzeciwka, a ludzi na szlaku było naprawdę sporo, mimo tej niesprzyjającej aury, można było poznać jedynie po głosach. Naprawdę, na odległość większą niż metr nic nie było widać. Jedyną atrakcją na tym odcinku była "przepiękna" ścieżka z wystającymi ostrymi kamieniami.
Przełęcz Orłowicza. Tutaj zatrzymujemy się tylko na chwilę. Tłumy dosyć duże w tym miejscu. My na szczęście schodzimy na niepozorny szlak. Gdzieś między trawami prawie niedostrzegalna ścieżynka. Teraz już prosto za czarnym oznakowaniem do kolejnego schroniska.
Jak to w przypadku czarnych szlaków bywa, są nieco gorzej przystosowane do ruchu górskiego. Błędne jest natomiast wyobrażenie, że kolor oznacza trudność trasy. Czarny jak prawie każdy inny. Tylko, że nieco gorzej oznakowany, dróżka na szerokość jednej stopy. Widoki też niezbyt zachęcające. Ale być może tym razem tak się stało za sprawę mgły, która przez cały dzień nie odpuściła ani na chwilę. Wracając do trasy. Nie była najgorsza. Nie było stromego zejścia. Kąt nachylenia malutki, a więc kolana prawie w ogóle nie odczuły zmiany wysokości. A przynajmniej jeszcze nie na tym etapie.
Po jakimś czasie, jak to niestety zawsze bywa, wchodzimy do lasu. Drzewa otulone białym woalem robiły niemałe wrażenie. Ale ten trochę mroczny, trochę bajkowy krajobraz (mnie osobiście skojarzył się z klimatem gier komputerowych o Wiedźminie), nie zniwelował bólu schodzenia. Bo na tym odcinku zrobiło się nieco trudniej pod względem kąta nachylenia stoku. Dodatkowym utrudnieniem okazało się błoto, którego było coraz więcej im niżej się zeszło. W pewnym momencie droga zamieniła się raczej w gęstą błotnistą rzekę. I to był ten moment, kiedy czystość czegokolwiek nie miała już najmniejszego znaczenia. Ja byłam w błocie, chciałoby się rzec po kolana, ale miałam je też na rękach, dłoniach. Może jedynie jakoś twarz się uchowała.
Nie dość, że grząska droga spowolniła nieco nasze tempo, to jeszcze miałyśmy wrażenie, że się zgubiłyśmy. Ten ostatni odcinek potwornie się dłużył. I tak się zaczęłyśmy zastanawiać, czy przypadkiem nie przegapiłyśmy Jaworca i nie zaszłyśmy już dalej. W końcu jednak spotykamy pana, który szedł w przeciwnym kierunku. Nieco podłamane pytamy, czy dobrze idziemy w stronę schroniska. Tak - odpowiada - jeszcze jakieś 20 minut. Czy szłyśmy dwadzieścia, czy więcej, nie ważne, ale ta radość, kiedy między drzewami wyłonił się skrawek jakiegoś dachu...
Schronisko Jaworzec. Mnie się spodobało, mimo że luksusami nie opływało. To właśnie tam miałam okazję spać na tej jakże ciekawej konstrukcji łóżkowej. To tam wypiłam przepyszne grzane piwo. W dodatku schronisko może pochwalić się nietypowym klimatem. Tworzą go właściciele, brak prądu, a zamiast tego światło świec i przede wszystkim wędrowcy. I w tym miejscu pragnę pozdrowić , jeśli to czytają, Anię i Tomka z Poznania, miło było poznać.
Mam jeszcze kilka pomysł na wpisy na bloga. Z Bieszczadami również to jeszcze nie koniec. Mam też kilka planów podróżniczych, więc materiału nie zabraknie. Gorzej niestety z czasem, aby to wszystko Wam pokazać. Ostatnie trzy tygodnie były naprawdę ciężkie. A kolejne nie zapowiadają się nic lepiej. Mam nadzieję, że jakoś ze wszystkim dam radę. I obiecuję, że nadrobię wszystkie zaległości na Waszych blogach. Jeszcze nie wiem kiedy, ale prędzej czy później ten moment nastąpi.
Pozdrawiam.
Mam jeszcze kilka pomysł na wpisy na bloga. Z Bieszczadami również to jeszcze nie koniec. Mam też kilka planów podróżniczych, więc materiału nie zabraknie. Gorzej niestety z czasem, aby to wszystko Wam pokazać. Ostatnie trzy tygodnie były naprawdę ciężkie. A kolejne nie zapowiadają się nic lepiej. Mam nadzieję, że jakoś ze wszystkim dam radę. I obiecuję, że nadrobię wszystkie zaległości na Waszych blogach. Jeszcze nie wiem kiedy, ale prędzej czy później ten moment nastąpi.
Pozdrawiam.
Powiem Ci, że nie zazdroszczę tej pogody. Jak się czytało poprzedni wpis z tymi pięknymi krajobrazami, posileniu się sporą dawką pierogów, myśleliście, że następny dzień będzie lepszy. A tu kurcze taka niespodzianka :( Współczuję.
OdpowiedzUsuńAle co nas nie zabije.... :) Mam nadzieję, ze kolejne bieszczadzkie wpisy będą bardziej optymistyczne :)
Chociaż nocleg na tym fajowym łóżku musiał być ekscytujący :) No i grzane wino, mniam :))))
Grzanego wina nie oferowali, ale piwo jak najbardziej wystarczyło. I niestety muszę Cię zasmucić, ale kolejny dzień w Bieszczadach wcale nie był lepszy, ale o tym już niedługo.
UsuńA nocleg... Jeden z lepszych.
Ups, gdzieś jakoś mi się przeczytało wino zamiast piwo :) Ale grzane piwo też pycha :)
UsuńAż sie boję co będzie dalej ;)
Nie złożyłyście Biesowi z Czadu stosownych ofiar i oto efekt...;-)
OdpowiedzUsuńCóż... Następnym razem lepiej to rozegramy :)
Usuń