Majorka w jeden dzień - różne oblicza wyspy
Kto śledzi mojego bloga od dłuższego czasu, ten wie, że Majorka to nie tylko rajskie plaże z krystalicznie czystą wodą, dla których przylatuje tutaj większość turystów. Już wielokrotnie pokazywałam Wam różnorodne oblicza tej wyspy i udowadniałam, że nie można się tutaj nudzić. Każdy znajdzie coś dla siebie. Dzisiaj będzie trochę bardziej konwencjonalnie, czyli pokażę Wam kilka miejsc typowo turystycznych, ale mimo wszystko wartych odwiedzenia. Są to miejsca pojawiające się chyba we wszystkich przewodnikach (pewności nie mam, bo przewodników raczej nie czytuję) i mówi się o nich, że będąc na Majorce, po prostu nie wypada tam nie być. A co ja sądzę na ten temat? Zaraz się przekonacie.
Transport publiczny na Majorce jest beznadziejny. W sezonie wakacyjnym i tak lepszy, niż zimą, ale nie będę ukrywać, że zwiedzanie wyspy autobusem to jakiś koszmar. Nie żebym miała w tym jakieś doświadczenie, ale właśnie dlatego nie mam, że po prostu się nie da. No chyba że ktoś lubi spędzić pół dnia w autobusach z maseczką na twarzy tylko po to, żeby zjeść niebotycznie drogą gałkę loda w jakiejś zatłoczonej turystycznej miejscowości, której to niby nie można pominąć na trasie zwiedzania. Wszystkie moje majorkańskie wyprawy odbywały się w towarzystwie jakiegoś autka i będę jeszcze nie raz powtarzać, że zwiedzanie Majorki samochodem to chyba najlepsza opcja. Jednak są takie miejsca i atrakcje, gdzie własny samochód może być problemem a nie zbawieniem, dlatego m. in. tak długo mi zajęło dotarcie do chyba najsłynniejszej plaży na całych Balearach – Sa Calobra. Gdyby nie moja nowa praca rezydentki, pewnie jeszcze długo by mnie tam nie zobaczyli. A tu się akurat trafiła okazja i pojechałam z turystami na wycieczkę fakultatywną dookoła wyspy i to właśnie o niej dzisiaj.
Nie ukrywam, że jestem raczej przeciwniczką zorganizowanych wyjazdów, czego upust dałam pisząc tutaj. Nie jakąś zatwardziałą przeciwniczką, bo w końcu od czasu do czasu, wybieram właśnie takie wycieczki, ale raczej zwiedzanie z zegarkiem w ręku nie współgra z moją naturą. Ale jak mam okazję, to czemu miałabym nie jechać? Tym bardziej, że wycieczka obejmowała kilka rzeczy, których nie miałam jeszcze okazji doświadczyć. Dlatego też dzisiaj postaram się zwrócić swoją i Waszą uwagę na zalety akurat tej konkretnej wycieczki zorganizowanej.
Wycieczka objazdowa, to takie całodniowe zwiedzanie wyspy, podczas którego można poznać różne oblicza Majorki i zasmakować lokalnej kultury. Wyjeżdżamy sobie rano spod hotelu. Nie muszę się niczym martwić. Najważniejsze, żebym zabrała ze sobą dobry humor, coś do picia i naładowany telefon do cykania zdjęć. (Bo aparatu wciąż się jeszcze nie dorobiłam). Przejeżdżamy sobie przez centralną część wyspy Pla de Mallorca charakteryzującą się rozległymi polami uprawnymi, które niegdyś napędzały lokalną gospodarkę i które ponownie powoli wracają do łask. Ale o tym już Wam trochę pisałam, gdy mieszkałam w rolniczej stolicy Majorki, w Sa Pobli.
Lluc
Naszym pierwszym przystankiem na trasie jest sanktuarium Maryjne w Lluc. Tam akurat byłam już dawno temu podczas mojej pierwszej podróży na Majorkę. Do tej pory w oczach mam jeszcze wtedy zaśnieżone szczyty. Wielokrotnie chciałam wrócić w to miejsce, choć teraz głównie, aby to właśnie tam rozpocząć górskie wędrówki, ale zawsze coś mnie od tego odciągało. Teraz już wiem, że zimą lub na wiosnę znowu tam pojadę. Lluc jest niezwykle spokojnym miejscem a nazwa wywodzi się od łacińskiego lucus, co oznacza święty las. W otoczeniu gór i zieleni można się wyciszyć i zrzucić z siebie cały nagromadzony tygodniami stres.
Oczywiście jest to też ważne dla Hiszpanów, tych nielicznych wierzących, miejsce kultu religijnego. Z powstaniem sanktuarium wiążę się oczywiście pewna legenda. Otóż po rekonkwiście na Majorce, jedna z rodzin mających duże gospodarstwo w okolicach dzisiejszego Lluc, jest zmuszona oddać cały swój dobytek nowemu chrześcijańskiemu właścicielowi. Aby przeżyć, zgadzają się przyjąć nową wiarę katolicką. Chrzczą swoje dzieci, w tym małego Lluca – Łukasza. Lluc jest pastuszkiem i pewnego dnia wracając ze swoimi owieczkami do domu, odkrywa w zaroślach figurkę Maryi o bardzo ciemnej skórze, takiej jak jego. Zanosi ją do proboszcza najbliższej parafii Sant Pere d’Escora. Jednak następnego dnia figurka znika z kościoła, a Lluc odnajduje ją w tym samym miejscu, co za pierwszym razem. Parafianie uznają to za znak i postanawiają w tym miejscu wybudować kaplicę, która z czasem staje się podstawą dla budowy całego kompleksu zakonnego. Dzisiaj zakonników już tam nie ma, ale pozostał kościół, w którym możemy ujrzeć oblicze Maryi La Morenety, patronki mniejszości narodowych.
Nie będę się szerzej rozpisywać na temat Lluc, bo już kiedyś powstał wpis na ten temat. Jest tam też znacznie więcej zdjęć. Często tak mam, że jak jestem w jakimś miejscu po raz kolejny, to wszystko wydaje mi się znajome i nie mam tego odruchu robienia zdjęć, więc podczas mojej ostatniej wycieczki do Lluc, zrobiłam tam raptem kilka fotografii i to raczej takich marnych. Nie zmienia to jednak faktu, że Lluc jest pięknym miejsce. Pięknym wizualnie i pięknym duchowo.
Droga węża i Sa Calobra
I teraz przechodzę do jednej z najbardziej oklepanych (?) atrakcji Majorki. Mowa o słynnej Drodze Węża prowadzącej na plażę Sa Calobra u ujścia kanionu Torrent de Pareis.
Góry Tramuntana są objęte ochroną UNESCO. Nie dziwota, że każdy chce je zobaczyć. A jak już się je zobaczy, no to trudno się dziwić, że zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa. Tramuntana jest wyjątkowa, piękna, jednocześnie niebezpieczna i skrywająca wciąż wiele sekretów. Jest doceniana nie tylko przez zakochanych w górskich krajobrazach czy przez obrońców natury. Również architekci dostrzegają w tych górach (poza wyzwaniem oczywiście) nieodparty urok. Jednym z takich architektów był Antonio Paretti. Gdy dotarł w majorkańskie góry, oczami wyobraźni dostrzegł największe dzieło swojego życia, czyli tą wspomnianą wcześniej Drogę Węża.
Dziękujmy Parettiemi, że to on jako pierwszy wpadł na pomysł wybudowania tej niepotrzebnej drogi i swój plan zrealizował. Bo poza tym, że był architektem, był też miłośnikiem natury, dzięki czemu postanowił wykorzystać Tramuntanę w sposób, który gór nie zniszczył. Droga została wybudowana na odcinku 4 kilometrów w linii prostej, ale trasa nią wiodąca liczy aż 12 kilometrów, na które składa się kilkanaście zakrętów, w tym jeden najsłynniejszy nazywany węzłem krawata, gdyż asfalt w tamtym miejscu zachowuje się tak samo jak wiązany krawat. Przez długi czas zupełnie nie potrafiłam sobie tego wyobrazić i szczerze mówiąc wszystkie opisy tego zakrętu odwodziły mnie od tego, by pojechać tam własnym samochodem jako kierowca. Jak się okazało nie jest to takie straszne, ale zdecydowanie zjazd w dół tymi serpentynami zapiera dech w piersiach. Jest to jedno z tych doświadczeń, które na długo zapadają w pamięć, ale oczywiście w pozytywny sposób. A widokami można się rozkoszować w znacznie przyjemniejszy sposób, jeśli nie musimy siedzieć za kierownicą.
Drogą Węża dojeżdżamy do portu Sa Calobra, który właściwie nie wyróżnia się niczym specjalnym. Ale już samo wybrzeże i plaża jak najbardziej są godne uwagi. Wysokie szczyty wyrastające wprost z lazurowej wody. Nie znam podobnego miejsca na Majorce. Ale taka właśnie jest ta wyspa. Każdy zakątek jest niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Trudno powiedzieć, które miejsce jest najpiękniejsze, a które najbardziej charakterystyczne dla Majorki. Każdy szuka czegoś innego. Każdy pewnie też odnajduje coś innego. I właśnie dlatego też warto eksplorować wyspę, schodzić z utartych szlaków, ale jednocześnie nie omijać tych znanych miejsc, bo w końcu z jakiegoś względu w tych przewodnikach się one znalazły.
W porcie Sa Calobra zostawiamy nasz autokar i dokonujemy abordażu zacumowanego statku. Wciągamy kotwicę i płyniemy w kierunku przygody. Szczęśliwcy będą mieli okazję zobaczyć delfiny. Ja od początku wiedziałam, że i tak żadnego nie wypatrzę, więc po prostu usiadłam sobie na lewej burcie i wpatrywałam się w monumentalne skały wynurzające się z morskich głębin próbując sięgnąć nieba. Gdzieniegdzie morskim falom udało się już wydrążyć niewielkie jaskinie. Północne wybrzeże Majorki jest w większości wybrzeżem surowym, które we mnie wzbudziło uczucie niepokoju. Nie jestem fanką statków. Nie wyobrażam sobie wypłynąć w rejs podczas którego ląd zniknąłby mi z pola widzenia. Ale tutaj nawet gdy miałam ląd niemalże na wyciągnięcie ręki, czułam się, jakbym była odcięta od wszystkiego, zero ratunku…
Pomarańczowy zakątek Majorki
Na szczęście już po niecałej godzinie dopływamy do kolejnego portu na naszej trasie, do Portu de Sóller. Jest to kolejne miejsce, które raczej omijałam, bo wyobrażałam sobie, że jest niezwykle turystyczne i co za tym idzie, przereklamowane. Turystyczne jest. Ale przereklamowane wcale. Nie byłam nigdy w Monako, ale wyobrażam je sobie właśnie takie jakim jest Port de Sóller. Słońce, błękitne niebo, lazurowa woda i mnóstwo przepięknych jachtów zacumowanych u wybrzeża. Do tego jakieś tam palmy, a w pobliżu plaża ze złocistym piaskiem. Jak na królewskich wakacjach. Tym co prawdopodobnie odróżnia Port de Sóller od Monako jest Pomarańczowy Tramwaj.
Pomarańczowy Tramwaj i Pomarańczowy Pociąg to takie moje nazwy własne dla najsłynniejszego środka transportu publicznego na Majorce. Epitet pomarańczowy odnosi się nie tylko do koloru, ale też do dawnych funkcji tych pojazdów.
W pewnym momencie w Złotej Dolinie w Sóller uprawiano tyle drzew pomarańczowych, że Majorka stała się największym eksporterem pomarańczy w Europie. Docierały one drogą morską na Półwysep, do Francji, a nawet do Niemiec. Wciąż jednak były trudno dostępne dla samych mieszkańców Majorki. Sóller ze względu na swoje położenie w samym centrum gór było po prostu odcięte od innych regionów Majorki, w tym od stolicy. Co prawda istniała trasa prowadząca przez góry, wciąż istnieje, ale w tamtych czasach podróż tą krętą drogą z Sóller do Palmy była bardzo niebezpieczna i zajmowała dużo czasu, bo prawie 10 godzin. Bogaci mieszkańcy Sóller wspólnie postanowili zainwestować w budowę trasy kolejowej łączącej ich miasteczko, cytrusową stolicę Majorki z tą oficjalną stolicą wyspy, czyli Palmą.
Pomarańczowy pociąg (oficjalnie Tren de Sóller) na trasie 27 kilometrów przejeżdża przez 13 tuneli i oferuje nam najpiękniejsze widoki na Tramuntanę i jej miasteczka a także Złotą Dolinę. W początkach XX wieku, kiedy wybudowaną tę trasę, pociąg służył głównie do transportu pomarańczy oraz owoców morza. Później był też idealnym środkiem transportu dla mieszkańców Sóller dojeżdżających do Palmy do pracy. Ale kiedy wybudowano tunel i nie było już potrzeby zjeżdżania do stolicy serpentynami, Pomarańczowy Pociąg nie był już tak potrzebny. Na szczęście dla niego na Majorkę zaczęło przylatywać coraz więcej turystów i postanowiono wykorzystać ten zabytkowy środek lokomocji jako atrakcję turystyczną. W tej roli sprawdza się idealnie, bo gwarantuje niezapomniane przeżycia. Piękne zatoczki, spokojne rejsy, kręte górskie drogi, to wszystko można też zobaczyć w innych miejscach na świecie. Ale Pomarańczowy Ekspres jest tylko jeden! Grzechem jest nie doświadczyć tej podróży w czasie. Ja już swój grzech odpokutowałam i w końcu po czterech latach stałego odkrywania Majorki, nareszcie przejechałam się tą pomarańczową ciuchcią.
A skoro już piszę o pomarańczach, to zdradzę Wam jeszcze taki mały sekret. Pomarańcze na Majorce mają najlepszy smak ze wszystkich! Są słodziutkie i bardzo soczyste. Pachną nieziemsko. Odkąd spróbowałam pomarańczy na Majorce, gdy jestem w Polsce i mam ochotę na ten owoc, zawsze żałuję, że jednak go zjadłam, bo nic nie może się równać ze smakiem pomarańczy majorkańskiej. W przypadku mandarynek mam to samo. Wracam do Polski na Boże Narodzenie i wcale nie mam ochoty na pomarańcze i mandarynki, które można dostać w Polsce. Ich smak w niczym nie przypomina tego, który poznałam na Majorce.
I tym oto smacznym akcentem zakończę tę dzisiejszą relację. Przylatujcie na Majorkę. Jest to wyspa która zagwarantuje Wam niepowtarzalne wrażenia i cudowne wspomnienia. Przy okazji uzależniając Was od słodziutkiego smaku tutejszych pomarańczy.
Zero chronologii w tym, co tu ostatnio publikuję, no ale kurczę, to mój blog, moja przestrzeń, więc ją sobie organizuję, jak mi się podoba. I chyba w tym momencie usprawiedliwiam się sama przed sobą, bo nie lubię bałaganu i zawsze mam wszystko poukładane, więc ta nie-chronologia trochę mnie wkurza, no ale co tam, trzeba wychodzić ze swojej strefy komfortu. Życie byłoby zbyt nudne, gdyby zawsze wszystko było poukładane.
Piękne, jak wszystko co majorkańskie! Chętnie bym się tą trasą przejechała. I może tak będzie, bo przeglądam właśnie oferty z Itaki na połowę wrześnie, w tym Majorkę. Mają właśnie taką wycieczkę w swojej ofercie, więc może się spotkamy! Praca rezydentki jest bardzo fajna, choć pewnie czasami trudna.
OdpowiedzUsuńPozdrowionka:)))
Jak byś przyleciała z Rainbow, to może i na lotnisku bym Cię powitała :D Tak czy siak, jak się zdecydujesz, mam nadzieję, że Majorką się nie zawiedziesz.
UsuńPraca rezydentki jak każda inna, ma swoje plusy i minusy, zdecydowanie nie są to wakacje, jak pewnie wyobraża sobie wielu.
Pozdrawiam
To jeszcze pooglądam Rainbowa!
UsuńAle byłby czad gdybyście się spotkały! 😊
UsuńJulcia mi tam się podoba co tu pokazujesz u tak jak mówisz, Twój blog i robisz na nim i nim co chcesz ;) ja właśnie też pisałem ostatnio o pociągu i Soller :) ale zbieg okoliczności :)
OdpowiedzUsuńByliśmy w kilku miejscach które pokazałaś. My mieliśmy wypożyczone auto na cały pobyt bo inaczej ciężko z poruszaniem się po wyspie, zawsze posiłkujemy się autem. To jednak jest duża wygoda :)
Zgadzam się, bez auta naprawdę trudno tutaj zwiedzać, ale nie ma rzeczy niemożliwych i jak ktoś chce bez samochodu, to można :) Za chwileczkę do Ciebie wpadnę i poczytam sobie jak tam Twoje wrażenia z pociągu :)
UsuńPozdrawiam
Nie ze wszystkim się zgodzę ;) byłam z mężem w październiku na Majorce i z parą poznanych tam super ludzi zwiedziliśmy połowę wyspy komunikacją miejską ;-) serio! Drogę Węża, Port Soler, miasto gdzie mieszkał Chopin,Valdamosa, i dużo innych miejsc, pięknych zakątków. I co najważniejsze za około 20 euro za wszystkie trasy i przejazdy na dwie osoby! ;)
UsuńSuper! Nie mówię, że się nie da komunikacją miejską, ale własnym autkiem jest znacznie łatwiej. Cieszę się, że dotarliście do wszystkich tych miejsc :)
UsuńPozdrawiam
Ale się fajnie z Anią z Norwegii zgrałyście bo Ona też ostatnio zrobiła takie zestawienie najładniejszych majorkańskich miasteczek, i tramwaj też tam był :). Doskonale wiem jak to jest kiedy brakuje środków transportu albo są jakie są i pozostawiają wiele do życzenia. Podobnie jak Ty myślę, że najfajniej zawsze jest zwiedzać mając do dyspozycji samochód bo to oprócz niezależności również oszczędność czasu bo nie trzeba się dostosowywać do rozkładów jazdy, przesiadek itp. W kwestii zorganizowanych wycieczek też myślimy podobnie chociaż sama się przekonałam, że czasami najzwyczajniej w świecie nie ma innego wyjścia i trzeba dołączyć do grupy. Zwiedzanie z zegarkiem w ręku nie współgra z Twoją naturą - świetnie to ujęłaś. Ale wiesz co? Czasem fajnie jest pozwolić komuś coś zorganizować chociażby po to żeby po raz kolejny się przekonać, że to zupełnie nie jest w naszym stylu - to o mnie :). W ten deszczowy czwartek zazdroszczę Ci tej Majorki jak nie wiem co :). W Hiszpanii nawet zwykłe ugory wyglądają zachwycająco :)
OdpowiedzUsuńW ogóle się z Anią nie zgadałyśmy, wyszło to całkiem przypadkiem :)
UsuńMimo swojego negatywnego nastawienia do wycieczek zorganizowanych, żadnej z nich nie żałuję, bo tak jak mówisz, czasami po prostu nie ma innego wyjścia, no i lepiej w grupie i z zegarkiem w ręku niż wcale :D
No a te ugory i takie wiejski sielskie tereny chyba lubię najbardziej na tej mojej Majorce.
Pozdrawiam, przesyłam słoneczko :)
Ja jestem zwolenniczką samodzielnego organizowania wjazdów, ale nie ukrywam, że na przyszły rok zaplanowałam wyjazd zorganizowany. Jestem ciekawa, czy mi się będzie podobało. Wycieczka z Palmy do Sóller jest na górnej półce moich podróżniczych marzeń :)
OdpowiedzUsuńTeż wolę samodzielnie zorganizowane wyjazdy. Przynajmniej później nie możemy na nic narzekać :D Ale zorganizowane też bywają fajne, więc mam nadzieję, że się nie zawiedziesz.
UsuńU mnie ten pociąg nigdy nie był w planach. No ale mieszkać tutaj i ani razu się tą trasą nie przejechać, to aż grzech.
Pozdrawiam
Witam , właśnie jedziemy do Söller ale samochodem i już żałuję czytając ten post 😞 że nie czytałam tego wcześniej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam