Portugalia dzień 12: pielgrzymkowo
Po pięknym zachodzie słońca w Coimbrze, w niedzielę pozostały już tylko wspomnienia. Niebo zasnuło się chmurami, z których siąpił nieprzyjemny deszcz. Prognozy nie były najlepsze nawet kilkadziesiąt kilometrów dalej, gdzie właśnie zmierzałyśmy. W planie miałyśmy jednodniowy objazd po miejscach pielgrzymkowych licząc na cud, że jednak pogoda nieco się poprawi. Nawet sobie nie wyobrażacie jak wielkie było nasze zdziwienie, gdy wbrew wszelkim prognozom i zwiastunom na niebie, gdy dojechałyśmy do Fatimy, nagle wyszło słońce. No i jak tu nie mówić o cudzie? Ale od początku...
Tomar
Wycieczkę rozpoczynamy ok. 9:30 czyli całkiem wcześnie jak na nasze standardy. Nastawiamy GPS na Tomar i przebijamy się przez deszcz, nisko zawieszone chmury i mgłę. Na szczęście, jak tylko dotarłyśmy na miejsce, deszcz przestał padać i spokojnie mogłyśmy zwiedzać. Nie zatrzymałyśmy się jednak w samym miasteczku, a skierowałyśmy się bezpośrednio do klasztoru, który wraz z dawnymi zabudowaniami zamku Templariuszy został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Miałyśmy szczęście, że przyjechałyśmy tam dość wcześnie, bo parking był niewielki i pomimo tego, że płatny, bardzo oblegany. Być może wynikało to też z faktu, że była niedziela i wiele osób postanowiło się wybrać na krótką wycieczkę. Minusem jest fakt, że bilet parkingowy musimy kupić w momencie przyjazdu i już wówczas określić, jak długo będziemy stać na parkingu (sami wiecie, jak działają parkomaty, czy też parkometry, nigdy nie wiem, która wersja jest poprawna). My wykupiłyśmy bilecik za 1,40 euro (bo tylko tyle miałyśmy drobnych) i miałyśmy półtorej godziny czasu na zwiedzanie klasztoru i zamku. Powiem Wam, że wyrobiłyśmy się idealnie i wcale za bardzo tego czasu nie pilnowałyśmy. Pod koniec zamek troszkę szybciej obleciałyśmy, ale i tak zaczynało padać, więc i tak byśmy wracały do auta. Ale myślę, że 2h na takie spokojne zwiedzanie tych zabytków wystarczy. I może nawet jakąś szybką kawkę udałoby się wówczas wypić w klasztornej kawiarence.
Klasztor Zakonu Chrystusa (Convento de Cristo)
Na początek idziemy do dawnego klasztoru. Wstęp jest płatny 6 euro. Mnie udało się zdobyć bilet za połowę tej ceny, bo mam kartę EYCA. I w Portugalii, i w Hiszpanii wielokrotnie korzystałam ze zniżek, które mi oferowała. Poza tym, jeśli ktoś ma w planie zwiedzanie i innych okolicznych klasztorów, istnieją wersje biletów łączonych, więc może warto i taką opcję rozważyć.
Aby wprowadzić Was nieco w klimat tego miejsca, przenieśmy się na chwilę do średniowiecza. W 1159 roku do miasta nazywanego niegdyś Sellium przyjeżdża wielki mistrz Zakonu Templariuszy - Gauldim Pais. A już niecały rok później na pobliskim wzgórzu rozpoczyna się budowa siedziby zakonu. I nawet ogólnoeuropejskie problemy zakonu w XIV wieku nie są przeszkodą dla portugalskich Templariuszy, gdyż ówczesny król przekształca zakon w Zakon Chrystusa z siedzibą w Tomarze oczywiście. Dopiero w XIX wieku zakon zostaje ostatecznie rozwiązany, a wszystkie jego posiadłości przechodzą w ręce państwa. W 1989 roku zabudowania poklasztorne zostają wyróżnione przez UNESCO.
Cały kompleks jest naprawdę ogromny. Co prawda część klasztoru była w remoncie i tym samym niedostępna dla zwiedzających, ale i tak trochę się nachodziłyśmy po klasztornych komnatach, kaplicach, celach, krużgankach i dziedzińcach. Nie miałyśmy przewodnika, ale ja w takich miejscach i tak najbardziej lubię podziwiać architekturę. Jedynym minusem była dość kiepsko oznakowana trasa zwiedzania i chociaż się nie pogubiłyśmy, kilka razy niechcący znalazłyśmy się w tym samym miejscu.
Centralnym i najstarszym punktem klasztoru jest romańska rotunda - Charola, która na przestrzeni wieków była nieco przebudowywana i dekorowana freskami. Kształtem miała nawiązywać do kaplicy Grobu Pańskiego. W centrum znajduje się ośmiokątny ołtarz. Natomiast ściany całej kaplicy tworzą szesnastokąt. Jednak najciekawszą informacją dotyczącą tejże rotundy jest fakt, że została ona zaprojektowana w taki sposób aby zakonnicy mogli uczestniczyć we mszy konno (!).
Mnie jednak najbardziej zachwyciły renesansowe dziedzińce i krużganki. A jest ich tam cztery: Wielki Krużganek, Krużganek Kruków, Krużganek Chleba, Krużganek Cmentarny. Nawet ich nazwy pobudzają wyobraźnię. Wszędzie widać upływ czasu. Klasztor nie jest pięknie odremontowany, nie błyszczy. Gdzieniegdzie tynk się sypie. Kamień w wielu miejscach już dawno sczerniał. Są miejsca wyglądające na zaniedbane i zapomniane. Nie znaczy to jednak, że jest tam brzydko. To wszystko ma swój niepowtarzalny urok.
Spore wrażenie robi też dormitorium. Wzdłuż długiego korytarza znajdują się zakonne cele. Większość z nich jest zamknięta, ale są i takie, do których można wejść i zobaczyć ich metraż, bo nie ma tam nic poza gołymi ścianami. Niemniej sam spacer tym ogromnym holem jest nie lada atrakcją.
Kolejne miejsce, które zaskakuje swoją wielkością to jadalnia. I już nie mówię nawet o samej komnacie, ale o stołach i ławach, które wypełniają niemalże całą powierzchnię jadalni. Wyobrażacie sobie jeść kolację w takim miejscu. Wokół was gołe, zimne kamienne ściany. Nad Wami żyrandole z mnóstwem płonących świec, a i tak w pomieszczeniu panuje półmrok. Na stole świeży pachnący chleb. W kielichach czerwone wino. A wokół Was Wasi towarzysze doli, jedni gawędzący, inni milczący.
A na koniec znajdujemy jeszcze schody do podziemi. Troszkę niepewnie tam weszłyśmy, ale to co nam się ukazało na dole, to była magia. Uwielbiam takie klimaty. Niewielka sala z mnóstwem kolumn i łuków. Posadzka częściowo zalana wodą. Z sufitu skapywała woda. Niegdyś był to prawdopodobnie jakiś zbiornik na deszczówkę. Bo na środku sufitu została wydrążona dziura. Nie wiem i też nigdzie mogę znaleźć na temat tego miejsca żadnych informacji. W każdym razie było tam ładnie. Wcale nie śmierdziało, czego by się można spodziewać po zawilgotniałych lochach. No i świetna akustyka. Ja co prawda śpiewać nie umiem, więc nie mogłam jej wykorzystać, ale moją koleżankę naszło na wspominki z dawnych czasów, kiedy śpiewała w chórze i zrobiła nam krótki prywatny koncert.
Zamek Templariuszy
Po spacerze po klasztornych zabudowaniach, wstąpiłyśmy jeszcze szybciutko na zamek. Wejście było darmowe, a bram strzegł jeszcze ostały się rycerz zakonu i bard pięknie przygrywający na mandolinie. Takie detale sprawiają, że wcale nie trzeba mieć bardzo bujnej wyobraźni, by choć na chwilę przenieść się w czasie.
Zamek to właściwie dość duże słowo jak na to, co można tam zobaczyć. Wchodzimy na zielony zarośnięty dziedziniec. Możemy podziwiać zamkowe i klasztorne mury. Możemy wejść na mur obronny i obejrzeć sobie okolicę. Niestety w naszym przypadku niewiele widziałyśmy przez pochmurną pogodę. Przechadzamy się po już raczej zaniedbanym zakonnym ogrodzie. I to w sumie tyle. Nagle zaczęło kropić, a nasz czas na parkingu dobiegał końca, więc nie ociągałyśmy się wiele, tylko wróciłyśmy do auta i ruszyłyśmy w dalszą drogę. I tu właśnie stał się cud.
Fátima
Przez całą drogę z Tomaru w kierunku Fátimy towarzyszyły nam chmury, gęste mgły i opady deszczu. Prognozy były fatalne. A jak tylko wjechałyśmy do miasteczka, zza tych ciemnych chmur zaczęło się wyłaniać słońce. Nie mogłyśmy uwierzyć we własne szczęście. Tym bardziej, że w Fatimie miałyśmy w planie dłuższe spacery na świeżym powietrzu.
Parkujemy niemalże w samym centrum na darmowym parkingu. Nie idziemy jednak tam gdzie wszyscy, czyli do sanktuarium. Na początek postanawiamy przejść się trasą drogi krzyżowej śladami Łucji, Hiacynty i Franciszka. Na starcie stało niewielkie stanowisko z informatorami i opisem trasy, również w języku polskim.
Kalwaria wiedzie przez gaje oliwne. Panuje tam niesamowity spokój. Na naszej drodze nie spotkałyśmy prawie nikogo. Byłam w szoku, że tak ważne i bardzo dobrze znane miejsce w całej Europie, jest takie opustoszałe. Ale absolutnie mi to nie przeszkadzało.
Objawienia maryjne w Fátimie
Myślę, że o Fátimie każdy w Polsce słyszał, głównie za sprawą Jana Pawła II, ale dla niewtajemniczonych pokrótce wyjaśnię, co też tam się takiego niezwykłego wydarzyło.
W 1915 roku kiedy młoda dziewczynka o imieniu Łucja wraz z koleżankami chodziła po okolicznych łąkach, zauważyła dziwne zjawisko, świetlistą łunę, która przybierała formę ludzką. Niecały rok później Łucji oraz jej kuzynostwu Hiacyncie i Franciszkowi ukazał się Anioł Pokoju, a później Anioł Stróż Portugalii. A 13 maja 1917 objawiła im się Maryja i wracała do nich przez kolejnych kilka miesięcy. Łącznie doszło do sześciu objawień, a każde 13. dnia miesiąca. W ciągu tych kilku rozmów z dziećmi, Maryja przekazała im trzy tajemnice fatimskie: pierwsza była wizją piekła, druga zwiastunem II wojny światowej, natomiast trzecia tajemnica przez dziesiątki lat był ukrywana przez papieży (gdyż takie było polecenie Maryi) aż do 2000 roku, kiedy Jan Paweł II ogłosił jej treść, która odnosiła się do wcześniejszego zamachu na papieża.
Objawienia dość szybko zostały uznane za wiarygodne przez kościół katolicki, bo już w latach 30. XX wieku, bowiem świadectwa dzieci nie były niezgodne z doktryną kościoła.
Co ciekawe Franciszek i Hiacynta umarli wkrótce po objawieniach. Franciszek w roku 1919. Tuż po jego śmierci rozpoczęto budowę kaplicy w miejscu objawień. Rok później umiera Hiacynta. Łucja dożyła prawie 98 lat i zmarła w 2005 roku. To ona spisała tajemnice przekazane przez Maryję. Beatyfikowana przez papieża Benedykta XVI. Natomiast Franciszek i Hiacynta zostali beatyfikowani przez Jana Pawła II, a później kanonizowani przez Benedykta XVI.
Ja do Fatimy nie jechałam w poszukiwaniu boskiego oświecenia, nie zabrałam tam ze sobą żadnych próśb. Chciałam po prostu zobaczyć to miejsce na własne oczy. Nie interesowała mnie ogromna biała bazylika ani figura Maryi, bo to są tylko dobra materialne. Chciałam raczej zobaczyć wioskę, w której mieszkały dzieci, poznać ich historię. Chciałam pospacerować ich śladami, choć teraz to miejsce jest już tak zmienione, że niewiele pozostaje z dawnej jego sielskości. Chciałam poczuć wyjątkowość tego miejsca. I może zrozumieć...? To wszystko też po to, by móc opowiedzieć o tym miejscu mojej Babci, która raczej już tam nie dotrze, bo to trochę daleko. I żałuję, że nie zdążyłam przekazać tej opowieści również Dziadkowi.
Ja jestem osobą wierzącą. Nie jakoś przesadnie, ale ogólnie sądzę, że wiara ma sens. Nieważne w co. Ważne, że w coś wierzymy i to nam po prostu pomaga zrozumieć pewne aspekty życia. Zawsze powtarzam słowa takiego filozofa, (możecie znacie) Blaise'a Pascala, że lepiej wierzyć niż nie wierzyć, bo to po prostu bardziej się opłaca. Jak ktoś ciekawy o czym mowa, to poszukajcie sobie w google hasło: zakład Pascala. Inna kwestia to moje dość sceptyczne nastawienie do instytucji kościoła i duchowieństwa, no ale nie o tym chcę teraz Wam tutaj opowiadać. Zmierzam po prostu do tego, że nie robią na mnie wrażenia ogromne kościoły ze złotymi dekoracjami i innymi bogactwami. Absolutnie nie widzę w nich żadnego sensu. Jak na mój gust wybudowanie monumentalnego kościoła nie jest wyrazem prawdziwej wiary. Ale nie chcę tutaj filozofować i zagłębiać się w szczegóły. Chcę po prostu powiedzieć, że nie robią na mnie wrażenia (takiego w sensie religijnym) kościoły, obrazy i figury świętych, które zawsze w naszej kulturze są wynoszone na piedestał i mam wrażenie, że to dla też dla nich jedzie się w dane miejsce. Natomiast dla mnie takim najważniejszym doświadczeniem religijnym jest poczuć. I powiem Wam, że Fátima zrobiła na mnie ogromne wrażenie właśnie na tej płaszczyźnie emocjonalnej.
Aljustral
Gdy przeszłyśmy gaj oliwny trasą drogi krzyżowej, poszłyśmy jeszcze dalej, do Aljustral, czyli niewielkiej wioski, gdzie mieszkali Hiacynta, Franciszek i Łucja. Wioska jest nadal bardzo niepozorną mieściną i bardzo też spokojną. Jedyne co mnie uderzyło, to liczne stoiska z dewocjonaliami. Udałyśmy się na podwórko Łucji, gdzie dzieciom objawił się anioł. Weszłyśmy też do domu, w którym mieszkali Hiacynta i Franciszek. Wciąż jest tam po nich wiele pamiątek. Byłam zaskoczona, jak niewielu pielgrzymów tam spotkałyśmy. Ale myślę, że właśnie dzięki temu wszechobecnemu spokojowi, potrafiłam sobie tak dobrze wyobrazić życie tamtych dzieci.
Sanktuarium
Stamtąd jeszcze raz przez gaj oliwny wróciłyśmy do Fátimy i wreszcie skierowałyśmy nasze kroki do sanktuarium. Samo miasto jest stosunkowo nowe i niezbyt zachwycające. Wybudowane wokół sanktuarium. Wszędzie mnóstwo hoteli i pensjonatów o "świętych" nazwach. Liczne sklepiki z figurkami, różańcami, książeczkami. Nic specjalnego. Natomiast miejsce, w którym wybudowano kościół tuż obok kapliczki, gdzie objawiła się Maryja, jest po prostu monumentalne. Tego nie da się opisać słowami. Nawet nie da się tego objąć obiektywem aparatu. To trzeba zobaczyć. I niestety miałam trochę mieszane uczucia. Bo nie rozumiem, dlaczego to wszystko takie ogromne? Ta mała kapliczka, która powstała na pamiątkę objawień, została kompletnie przyćmiona. Poza tym, po co budować wielką bazylikę, jeśli tuż obok już stoi inny kościół? Ja rozumiem, że przybywają tam liczni pielgrzymi i wszyscy by się nie pomieścili w tym mniejszym kościółku, nie mówiąc nawet o kapliczce, ale jednak... Troszkę to wszystko z przesadą. Niemniej muszę przyznać, że atmosfera panowała tam wyjątkowa. A najbardziej uderzyły mnie te tłumy ludzi, jakaś taka przejmująca cisza wokół i wiara tych wszystkich pielgrzymów.
Mimo tego, że ten komercjalizm tam jest i widać go gołym okiem i może się niektórym nie podobać i nawet przeszkadzać, to jednak Fatima wciąż pozostaje wyjątkowym miejscem. Nie będę Wam ze szczegółami opisywać ani miejsca ani jego atmosfery. Ale chciałabym Was zachęcić, żebyście kiedyś tam pojechali, przy okazji podróży do Portugalii i sprawdzili na własnej skórze, czy moje wspomnienia z Fatimy nie odbiegają od rzeczywistości. Nie jedźcie tam z zamiarem doświadczenia jakiegoś niezwykłego znaku z Nieba. Nie jedźcie tam też z takim negatywnym sceptycznym nastawienie. Pojedźcie tam z otwartą głową, po to aby po prostu zobaczyć wioskę, w której mieszkały tamte dzieci, czy żeby zobaczyć sielską okolicę. Bez wielkich nadziei. Ale też bez zbędnego sceptycyzmu.
Batalha
Mam nadzieję, że jeszcze Was nie zanudziłam moimi pseudofilozoficznymi wywodami i nie zniechęciłam do dalszej lektury, bo teraz czas na już ostatni przystanek na naszej trasie pielgrzymkowej. Fatimę już zostawiam bez zbędnego przedłużania i zabieram Was do miejscowości Batalha, aby obejrzeć tam kolejny klasztor wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Samochód zostawiamy w samym centrum miasteczka, parking z widokiem na imponującą gotycką architekturę kościoła. Jak tylko otworzyłyśmy drzwi auta, naszych uszu dobiegła muzyka. Okazało się, że na placu przy klasztorze odbywa się jakaś lokalna impreza. Na scenie odbywał się akurat pokaz tańca regionalnego. Chwilę tam postałyśmy i popatrzyłyśmy, a potem szybciutko udałyśmy się do kościoła, żeby zdążyć przed zamknięciem.
Wejście do samego kościoła jest bezpłatne. Natomiast zwiedzanie klasztoru tylko za opłatą. My już w Tomarze wiedziałyśmy, że nie będziemy zwiedzać tego miejsca. Bo co za dużo, to niezdrowo. Inaczej wykupiłybyśmy taki łączony bilet, o którym już wcześniej Wam wspominałam. Mimo wszystko, nawet sama wizyta w kościele potrafi przyprawić o zawrót głowy, ale w takim pozytywnym sensie. Przynajmniej w moim odczuciu, bo architektury gotyckiej nigdy nie mam dość. Bardzo wysoka nawa główna. Ciemne wnętrze. Przepiękne sklepienia. Sami powiedzcie, czego chcieć więcej?
Batalha była miejscem najważniejszej bitwy w historii Portugalii (batalha de Aljubarrota, 1385). Po jej wygraniu królestwo Portugalii uniezależniło się od Kastylii i w ramach wdzięczności za pomoc boską, ówczesny król João I wybudował klasztor, który obecnie jest jednym z najważniejszych budynków sakralnych na mapie Portugalii. Trzeba przyznać, że robi wrażenie. Pierwotnie zaprojektowany w stylu gotyckim. Jednak budowała trwała ponad dwa stulecia i pracowało przy niej aż siedmiu różnych architektów na przestrzeni lat, co poskutkowało wymieszaniem różnych stylów, ale na szczęście nie ma w tym żadnego kiczu, a tylko ogromne zachwyty. Można tam stać przed tym klasztorem i godzinami wpatrywać się w misterną fasadę. Mogę sobie tylko wyobrazić jakie doświadczenia wzrokowe funduje nam wnętrze.
Natomiast samo miasteczko ma niewiele do zaoferowania. Centrum jest bardzo malutkie i obeszłyśmy je w niecałe pół godzinki. Było tam też muzeum dot. historii miasteczka, ale robiło się już późno i nie miałybyśmy czasu spokojnie obejrzeć wystawy, więc tylko się przespacerowałyśmy po okolicy i na koniec dnia usiadłyśmy w kawiarni, wypiłyśmy ciepłą herbatkę i posiliłyśmy się bardzo słodkim ciasteczkiem. A gdy za oknem się ściemniło, ruszyłyśmy w drogę powrotną do Coimbry.
Prognozy na tamten dzień nie były zbyt optymistyczne, ale po raz kolejny się przekonałam, że prognozy bardzo często pozostają tylko prognozami, bo tamta niedziela zaskoczyła nas pięknym słońce w Fatimie i przyjemnie ciepłym wieczorem w Batalhi. Nawet lekki deszczyk w Tomarze nie był jakąś wielką przeszkodą. Tym samym możemy uznać, że to był naprawdę udany dzień.
Urodziłam się i mieszkałam w Częstochowie przez ponad 30 lat. Ba, chodziłam nawet do liceum praktycznie przy samej Jasnej Górze a już wtedy odrażał mnie panujący tam przepych. We mnie jest bunt na takie miejsca, bo one powinny być skromne a nie oblane przepychem. Dlatego też lubię angielskie koścoły, te rzymsko-katolickie też są tu skromniejsze, niż te polskie. A mój ulubiony to Kościół Metodystów, bo oprócz ołtarza i tabernakulum nie ma tam żadnych zbędnych "przedmiotów". Do Fatimy wybrałabym się w podobnym celu jak Ty się wybrałaś :) .
OdpowiedzUsuńZgadzam się. Takie miejsca powinny być skromne. W angielskich kościołach nie byłam, ale bardzo miło wspominam kościoły protestanckie w Estonii czy na Łotwie, skromne i przyjemne.
UsuńWażne dla historii Portugalii miejsca odwiedziłaś. Wspaniałe miejsca! I przepiękne! O Klasztorze w Tomar już czytałam i oglądałam o jego niesamowitej przeszłości. Architektura kościoła w Batalhi fantastyczna. A co do Fatimy - mam podobny dylemat z Licheniem. Można podziwiać bogactwo zdobień, ale po co i komu one mają służyć? Natomiast atmosfera niezwykłości i tajemniczości takich miejsc, to zupełnie inna sprawa.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis Julka. Pielgrzymowałam z tobą z przyjemnością:)))
Też miałam podobne odczucia w Licheniu. Absolutnie nie rozumiem tego miejsca. Architektura naprawdę interesująca, ale religijności i duchowności nie ma tam zbyt wiele. Niestety. Natomiast Fatima na szczęście jeszcze się broni, bo to bogactwo nie jest tam aż takie nachalne jak w Licheniu.
UsuńCieszę się, że wpis się spodobał, bo trochę się obawiałam, jak zostanie odebrany :)
Pozdrawiam
Ja miejsca pielgrzymkowe odwiedzam rzadko z powodu braku wiary 😊. Nie umiem poczuć wyjątkowej atmosfery takich miejsc a przepych i bogactwo bardzo często mnie przytłaczają. Nie umiem się zachwycać zdobionymi na bogato świątyniami za to uwielbiam małe kościółki i kapliczki bo ujmują mnie swoją prostotą i atmosferą bliską tej, jaka kojarzy mi się z wiarą. Nie dla mnie marmury i ociekające złotem ołtarze, co innego stare drewno, wytarte ławki i odpadający tynk.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko z balkonu.
Widzę, że wszyscy mamy podobne odczucia co do przepychu w świątyniach.
UsuńA jeśli nie wiesz, gdzie pojechać, żeby popodziwiać odpadający tynk (nie tylko w kościołach), to koniecznie musisz pomyśleć o Coimbrze ;)
Również pozdrawiam cieplutko, ale nie z balkonu :D
Julcia niesamowity wpis i niesamowite miejsce. Dużo czasu poświęciłaś na jego pisanie... jestem pod wrażeniamiem i to bardzo. Mam to miejsce wpisane na listę iam nadzieję że tam dotrę, zobaczę je i pomodlę się. Nie tam żebym była wierna chrześcijanką bo do kościoła nie biegam co tydzień ale w takich miejscach czuje się dobrze nawet jak jestem tylko 5 minut...Mam wrażenie dostaję jakieś energię I czuje się silniejsza :)
OdpowiedzUsuńW Fatimie rzeczywiście czuć taką wyjątkowość. Serio. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Mam nadzieję, że uda Ci się tam dotrzeć i że na Tobie również to miejsce wywoła takie pozytywne wrażenie.
Usuń