Portugalia dzień 11: jak z baśni
Chciałam wstać na wschód słońca, bo dom, w którym nocowałyśmy, był położony w malowniczej dolinie i wyobrażałam sobie, że poranek musi tam być po prostu cudowny. Niestety ja rannym ptaszkiem nie jestem i wygrała chęć dłuższego pospania. Nie żebym jakoś bardzo późno wstała, ale zdecydowanie za późno, by zobaczyć wschód słońca. Jednak najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że nastawiłam budzik na odpowiednią godzinę, nawet obudziłam się nieco przed czasem, wyjrzałam szybko przez okno i stwierdziłam, że chyba jednak wrócę do łóżka. Poranki nigdy nie były moje...
Piodão o poranku
Pomimo tego, że poranne plany spaliły na panewce, dalsza część dnia była po prostu idealna. Ok. 10:00 żegnamy się z kotkami i pięknymi widokami z tarasu i jedziemy do malutkiego górskiego miasteczka Piodão.
Piodão nie było jakoś bardzo oddalone od naszego punktu startowego, ale kręte, wąskie górskie drogi zrobiły swoje i jechałyśmy tam prawie godzinę. A po drodze wcale często się nie zatrzymywałyśmy. Nie spotkałyśmy też wielu samochodów na trasie, więc cała droga była tylko dla nas. No i później u celu nie miałyśmy problemów z parkowaniem. Wciąż jeszcze było wcześnie i do Piodão nie zdążyło dotrzeć wielu turystów. Ale im wcześniej, tym lepiej, bo miejsc parkingowych jest tam jak na lekarstwo. A miasteczko dość mocno oblegane, o czym przekonałyśmy się dopiero po południu.
Na początek zaglądamy do informacji turystycznej. Do Piodão nie przyjechałyśmy tylko po to, żeby sobie pospacerować po miasteczku. W planie miałyśmy bowiem niedługi trekking do sąsiedniej wioski i liczyłyśmy, że pani z informacji podpowie nam, gdzie zaczyna się szlak i czy jest możliwość zrobienia jakiejś pętli. Oczywiście, jak to w Portugalii często bywało, pani po angielsku nie potrafiła z siebie wydusić ani słowa. Zapytana, czy może mówi co nieco po hiszpańsku, odpowiedziała twierdząco, ale oczywiście w trakcie rozmowy okazało się, że i hiszpański kuleje, więc koniec końców musiałyśmy się dogadać kulejącym portugalskim. Gdybym tak w Portugalii spędziła jeszcze z miesiąc, to czuję, że mój portugalski wszedłby na naprawdę wysoki poziom, bo poza dużymi miastami ludzie nie mówią tam po angielsku. Wracając do sedna, dostałyśmy mapkę miasteczka, gdzie pani nam zaznaczyła początek szlaku i podpowiedziała, którędy iść. Ale jak się potem okazało, oznaczenia szlaku były całkiem niezłe, również w samym miasteczku, więc chyba nie można by się tam zgubić; poza tym Piodão jest naprawdę malutkie.
Foz d'Egua - baśniowa wioska
Naszym priorytetem był trekking, więc spacerek po miasteczku zostawiłyśmy sobie na później i od razu poszłyśmy w kierunku początku szlaku PR2.1. Jeszcze w miasteczku były znaki, kierujące nas w odpowiednią stronę, więc bez problemu trafiłyśmy pod cmentarz, gdzie swój początek miała wąska górska ścieżka. Pomimo tego, że słońce świeciło od samego rana, nasza trasa przebiegała po jeszcze zacienionej części doliny, więc było chłodno i mokro, ale jednocześnie bardzo pięknie. Momentami czułam się tak, jakbym była w jakiejś dżungli. Gęste zarośla, wszędzie zielono, słońce ledwo przebijające się przez korony drzew, wilgotne powietrze... No czego chcieć więcej? W dole rzeka, po drugiej stronie doliny nieliczne zabudowania zawieszone na tarasowym zboczu.
Na szlaku nie spotkałyśmy żywej duszy, więc tym bardziej czułam się tam, jak w jakiejś innej krainie. A gdy po godzinie doszłyśmy do naszego celu, do malutkiej wioski Foz d'Egua, to miałam wrażenie, że przedostałam się do prawdziwej baśni. Bajkowo wyglądająca na zdjęciach wioska, w rzeczywistości jest chyba jeszcze bardziej baśniowa, o ile w ogóle to możliwe. Odcięta od współczesnego świata, od pędu życia w XXI wieku wygląda jak wyjęta z jakiejś powieści fantasy. W Foz d'Egua czas się zatrzymał. Żałuję tylko, że moje zdjęcia są takie kiepskie i nie oddają w pełni klimatu tego miejsca.
O historii wioski niewiele można znaleźć informacji. Wyobrażam sobie, że niegdyś była to bardzo dobrze prosperująca osada. Rzeka i dwa młyny na pewno ułatwiały życie na tych dziewiczych terenach gór serra do Açor. A potem ludzie stamtąd wybyli do miasta, gdzie życie okazało się łatwiejsze i Foz d'Egua stopniowo się wyludniało. Wiele domostw wygląda na opuszczone bardzo dawno temu. Inne są odnowione i być może służą jako domy wakacyjne. Czy ktoś mieszka tam na stałe, tego nie wiem, ale podczas naszego ponad godzinnego pobytu w wiosce, nie spotkałyśmy tam nikogo poza kilkoma głodnymi kotami.
Najważniejszym miejscem w Foz d'Egua jest plaża rzeczna, gdzie w sezonie ponoć zbierają się tłumy, by się ochłodzić w wodzie. Ale mnie od samego początku przyciągały do tej wioski kamienne mosty i jeden drewniany zwieszony wysoko nad rzeką. Nie wiem, jak mam Wam opisać to miejsce. Żałuję, że moje zdjęcia nie są w stanie oddać uroku i klimatu tej baśniowej wioski. Gdzieś się spotkałam z takim porównaniem Foz d'Egua do wioski Hobbita i w sumie coś w tym jest. Ja byłam po prostu zauroczona. I jeśli jeszcze kiedyś wrócę w tamte rejony Portugalii, nie omieszkam wybrać się ponownie na taki trekking do tego miejsca. Jestem pewna, że powtórnie się zakocham w Foz d'Egua.
Po moście wiszącym nie można się przejść. Wejścia pilnują dwa konie i ogromna tablica informacyjna o zakazie wejścia. Ale tak na dobrą sprawę, jak by ktoś chciał zaryzykować życiem, to pewnie by się tam dostał. Mnie życie jeszcze nie zbrzydło, więc tylko zrobiłyśmy sobie zdjęcia przy moście, a potem zeszłyśmy w niższe partie wioski i już znacznie stabilniejszym kamiennym mostem przeszłyśmy na drugą stronę.
Na tarasie przy wiejskiej świetlicy, w cieniu winorośli zrobiłyśmy sobie szybki piknik. Zapach naszych kanapek zwabił koty. Na szczęście nie były one nachalne i powiedziałabym, że nawet całkiem przyjazne, ale przed aparatem umknęły.
Kiedy na drodze przy wiosce zaczęło się zatrzymywać coraz więcej samochodów z odwiedzającymi, postanowiłyśmy jeszcze szybko pójść na plażę nad rzeką, a potem wróciłyśmy na szlak w stronę Piodão. Istnieje możliwość zrobienia pętli, my jednak zdecydowałyśmy się na powrót tą samą drogą, bo chciałyśmy jeszcze na spokojnie pospacerować po Piodão, a później czekała nas długa droga do kolejnego miejsca zakwaterowania.
Z powrotem szłyśmy pod górę. Nachylenie terenu nie było duże, więc był to naprawdę przyjemny spacer. No i wreszcie zaczęło docierać w te rejony więcej słońca, więc nawet udało nam się trochę wygrzać na słonku. Pomimo tego, że wracałyśmy tym samym szlakiem, widoki były jakby inne, a ja zaczęłam zwracać uwagę na zupełnie inne elementy krajobrazu.
Gdy już prawie wychodziłyśmy z lasu, na trasie spotkałyśmy kolejnych amatorów pieszych wycieczek. Poza tą jedną parą, na szlaku nie było nikogo, co tylko potwierdza, że Foz d'Egua jest jedną z tych zapomnianych wiosek Portugalii. Jest to o tyle zaskakujące, gdyż w Piodão po południu zebrały się tłumy zwiedzających. A ta malutka wioska oddalona o 4 km świeciła pustkami. Ale nie będę narzekać. Foz d'Egua też nie powinno narzekać. Brak tłumów jeszcze bardziej potęguje ten baśniowy klimat.
Na koniec naszego trekkingu usiadłyśmy sobie na ławeczce w słoneczku i trochę odpoczęłyśmy i podjadłyśmy, a dopiero potem przeszłyśmy się wąskimi uliczkami Piodão.
Piodão - miasteczko niebieskich drzwi
Piodão, podobnie jak Sortelha i Monsanto, leży na szlaku historycznych wiosek Portugalii (Aldeias Históricas de Portugal). Cechą charakterystyczną miasteczka są kamienne domy z ciemnego łupka nieco ożywione przez niebieskie drzwi i okiennice. Dlaczego niebieskie? Otóż niegdyś na miejscu był tylko jeden sklepik z farbą, tylko w jednym kolorze - niebieskim - i ludzie nie mieli wyjścia. Ponieważ Piodão przez bardzo wiele lat było odcięte od reszty Portugalii, mieszkańcom nawet nie przeszło przez myśl, by wyruszyć w podróż do innego miejsca po inny kolor farby. Dopiero w XIX wieku powstała trasa łącząca Coimbrę z Covilhą i tym samym do Piodão zaczęli przyjeżdżać obwoźni sprzedawcy, ale głównie po to, by wymieniać ryby przywiezione z wybrzeża na lokalne sery wyrabiane w tych rejonach. Natomiast asfaltowa droga, którą obecnie można dotrzeć do miasteczka została wybudowana dopiero w 1971 roku. Do tego czasu niebieskie elementy tak się wpisały w krajobraz, że teraz już nawet nie można pomalować drzwi i okien na inny kolor.
Na tle tego jednolitego miasteczka wyróżnia się biały kościółek w samym centrum. Niektórzy twierdzą, że jest brzydki i w ogóle nie pasuje do tego miejsca, a moim zdaniem jest ciekawym urozmaiceniem architektonicznym. Nie powinniśmy się jednak wcale dziwić, że tak bardzo odstaje wizualnie od domów mieszkalny. Został bowiem wybudowany dopiero ponad 100 lat po założeniu wioski, toteż style architektoniczne sporo się w tym czasie zmieniły, a wtedy jeszcze nie dbano tak bardzo o spójność.
Pomimo tego, że miasteczko zamieszkuje na stałe zaledwie 200 osób i mówi się o tym miejscu, jako o oazie spokoju, dało się tam odczuć echa turystki. Niby Piodão jest oddalone od głównych szlaków turystycznych i nie tak łatwo tam dotrzeć, a jednak przybyło tamtego dnia przybyło tam sporo ludzi a mieszkańcy i lokalni przedsiębiorcy byli na to jak najbardziej przygotowani. Od samego początku naszej wizyty, wołano nas, by obejrzeć pamiątki i zakupić lokalne wyroby. Nie było to specjalnie nachalne, ale mimo wszystko, troszkę mnie zniechęciło do tego miejsca, dlatego cieszyłam się, że poza Piodão udało nam się też dotrzeć do Foz d'Egua, które nie może się równać z żadnym innym miejscem na mapie Portugalii.
Coimbra w blasku księżyca
Z Piodão jedziemy już bezpośrednio na miejsce zakwaterowania, tylko z krótkim postojem w supermarkecie, bo skończyły nam się wszystkie zapasy. Do Coimbry docieramy tuż przed zachodem słońca. Miasto powitało nas naprawdę pięknym widokiem.
Zdecydowałyśmy się na nocleg w hostelu w samym centrum starego miasta. Niestety wiązało się to z tym, że parkowanie będzie dość problematyczne. Pracownicy hostelu podpowiedzieli nam, że możemy zaparkować po drugiej stronie rzeki lub na górze przy uniwersytecie. Wybrałyśmy tę pierwszą opcją i to właśnie dzięki tej decyzji już na samym początku naszej wizyty w Coimbrze mogłyśmy się zauroczyć tym miastem.
Ponieważ odległość z parkingu do hostelu była dość spora, najpierw zabrałyśmy ze sobą tylko małe plecaki i prowiant. Zameldowałyśmy się, a potem wyszłyśmy na szybki spacer po starówce i w drodze powrotnej zabrałyśmy duże plecaki z ciuchami. Pech chciał, że musiałyśmy je nieść pod górę i łatwo nie było, ale nie taki przeszkody się już pokonywało.
Na kolację zjadłyśmy po pół kilograma lazani każda. Kiedy w sklepie wybierałyśmy coś na kolację, poważnie się zastanawiałyśmy, czy taka kilogramowa lazania nas nie przerośnie. Same się zdziwiłyśmy, kiedy wyczyściłyśmy całe opakowanie. I wcale się nie przejadłyśmy. Musiałyśmy być naprawdę wyczerpane i wygłodniałe. Takim oto sposobem zakończyłyśmy kolejny dzień wyprawy po Portugalii. Mam nadzieję, że nawał pracy nie przeszkodzi mi w pisaniu relacji z kolejnych dni. Bo wbrew pozorom stworzenie takiego wpisu jest dość czasochłonne.
Ten sam kraj, a jakie różne światy i klimaty. I to jest piękne w Portugalii, że ma taką różnorodność. Multum różnych wrażeń dla zwiedzających. Fajnie, że nam to pokazujesz. To zdjęcie z mokrą trawą niezwykle mi się podoba. Zresztą inne również.
OdpowiedzUsuńCzekam na Coimbrę. Jak znajdziesz chwilę wolną:)))
Portugalia ma wiele twarzy i każda z nich jest piękna. Cieszę się ogromnie, że udało mi się wreszcie odkryć ten kraj, co prawda, w bardzo małym procencie, ale i tak było mnóstwo zachwytów.
UsuńTeż lubię to zdjęcie z rosą. Chyba jedno z lepszych, jakie mi się udało zrobić tamtego dnia.
Pozdrawiam
Portugalia jakiej nie znam. Julcia dziekuje za świetny wpis. Faktycznie to co pokazałaś to zupełnie inna Portugalia ale jak się jest tylko dwa tygodnie to ciężko zobaczyć wszystko. Bajkowo wyglada ta wioska i mi bardzo się podoba.
OdpowiedzUsuńMasz rację że pisanie tak długiego wpisu pochłania dużo czasu. Ja to już mam problem z pamięcią :) I nie wszystko pamiętam i jak wszystkiegovnie spisze od rqzu to potem nie wszystko jest we wpisie
Wiesz co, tam to chyba by trzeba zamieszkać przynajmniej pół roku i aktywnie zwiedzać, żeby móc powiedzieć, że się widziało Portugalię. Jest to kraj o wielu twarzach. Mnie udało się odkryć tę zieloną, może bardziej dziką i mniej znaną. Natomiast nie udało mi się już dotrzeć na najsłynniejsze wybrzeże Algarve... Coś za coś. Ale mam nadzieję jeszcze kiedyś do Portugalii wrócić, odkryć nowe miejsca i jeszcze raz zatracić się w tych, które już widziałam.
UsuńAkurat z podróży po Portugalii mam dość szczegółowe notatki, bo podczas podróży prowadziłam dziennik. Poza tym wiele rzeczy przypomina mi się, jak przeglądam zdjęcia. Ale na przykład przy wpisach z Estonii też już później miałam problemy z przypomnieniem sobie szczegółów. Tak więc w Portugalii postanowiłam sobie, że będę na bieżąco dokumentować moje podróże.
Pozdrawiam :)
Pięknie, a nawet przepięknie. Dobrze że tak skrupulatnie robiłaś notatki. Kamienne miasto, miasto niebieskich drzwi, cudne. Nocne zdjęcia urocze. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Też się cieszę, że jednak mam te notatki, choć wielokrotnie byłam już tak zmęczona po całym dniu przygód, że pisać się nie chciało. Na szczęście moja towarzyszka też prowadziła dziennik, więc nawzajem mobilizowałyśmy się do pisania.
UsuńPozdrawiam cieplutko :)
Kiedyś wybiorę się Twoją portugalską trasą. Takiej Portugalii nie znam. Odbiegnę troszkę od portugalskiego tematu. Bo wiesz co? Dzięki Tobie, dzięki Twojemu blogowi...zarezerwowałam urlop na Majorce....Wprawdzie dopiero w październiku, ale już się jaram jak pochodnia :) . Mam nadzieję, ze uda mi się zobaczyć chociaż kilka wiatraków :)
OdpowiedzUsuńAaaa.... Ale super!
UsuńWszystkich wiatraków pewnie nie zobaczysz, bo jest ich naprawdę sporo rozsianych po całej wyspie, ale może jak chociaż liźniesz tego majorkańskiego klimatu, to potem będziesz miała ochotę na powrót ;) Cieszę się ogromnie, że mój blog zmobilizował Cię do tej podróży. Mam nadzieję, że Twój entuzjazm nie opadnie.
Ściskam :)
Ojjj nie opadnie, nie martw się. Bliżej wyjazdu przeczytam wszystkie Twoje wpisy o Majorce :)
UsuńWszystkich może nie czytaj, bo te starsze raczej są kiepskie :D Ale zawsze, jakbyś miała jakieś pytania, służę pomocą ;)
Usuń