Portugalia dzień 21: Óbidos - białe miasteczko

Stuknęły nam trzy tygodnie w podróży i ostatni dzień w Portugalii. Niestety nie był on najszczęśliwszy. Złe samopoczucie dopadło nas obie. Do tego fatalna deszczowa pogoda. Atrakcja, którą sobie zaplanowałyśmy, akurat we wtorek była niedostępna dla zwiedzających, co popsuło nam całe plany. A ulewa wcale nie pomagała w ich skorygowaniu. Ale pomimo tych wszystkich niedogodności zapamiętałam ten dzień nawet jako całkiem miły, bo dotarłyśmy do niezwykle urokliwego miasteczka, które przepięknie zamknęło nam ten czas spędzony w Portugalii.

Kiepska pogoda i złe samopoczucie spowolniły nam cały poranek. Rano bez pośpiechu się spakowałyśmy i hostel dla surferów w Ericeira opuściłyśmy o 11. Nie pędziłyśmy od razu do kolejnego miasteczka, ale zatrzymałyśmy się jeszcze na szybkie zakupy w Lidlu. Zaopatrzyłyśmy się głównie w sucharki, bo ja nie byłam w stanie tego dnia przełknąć niczego innego. A stamtąd już prosto do Mafry, gdzie znajduje się ogromny pałac wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Mafra

Bezproblemowo znajdujemy ogromny bezpłatny parking w samym centrum miasteczka. Opatulamy się czym się da, bo wiatr był okropny i do tego jeszcze padał deszcz i idziemy na podbój kolejnego zabytku UNESCO. Niestety pech tak chciał, że nie sprawdziłyśmy wcześniej godzin otwarcia dla zwiedzających i okazało się, że ten monumentalny zespół pałacowo-klasztorny akurat we wtorki jest zamknięty na cztery spusty. Szkoda, bo pewnie można by tam spędzić przynajmniej pół dnia, gdyż jest to jeden z największych budynków XVIII-wiecznej architektury europejskiej. Cóż, w takim razie udajemy się do informacji turystycznej, aby zapytać, co jeszcze ciekawego w okolicy można zobaczyć. 

Okazało się, że większość atrakcji już odwiedziłyśmy... Nie pozostało nam nic innego, jak wymyślić nowy plan na ten dzień. Ale zanim przystąpiłyśmy do jego realizacji, obejrzałyśmy jeszcze wystawę instrumentów azjatyckich, która mieściła się w murach informacji turystycznej i była darmowa i przy okazji nieco się rozgrzałyśmy, bo na zewnątrz panował okropny ziąb. 

Óbidos

Wracamy do auta. Sprawdzamy prognozy pogody w najbliższych miejscowościach i próbujemy znaleźć miejsce, gdzie mogłybyśmy coś fajnego zobaczyć bez przymusu chowania się pod parasolem. Óbidos wydawało się w tamtym momencie idealną destynacją. Niestety prognozy swoje a przyroda swoje. Całą drogę padało i nic zapowiadało, że miałoby się przejaśnić. Gdy dojechałyśmy na miejsce, ulewa była taka, że świata nie było widać i nie dało się nawet wysiąść z samochodu. Stanęłyśmy na parkingu płatnym, bo na szybko nie znalazłyśmy innego i nawet nie było jak pójść do parkomatu, żeby kupić bilecik. Siedziałyśmy więc w aucie i zajadałyśmy się sucharkami i czekałyśmy i czekałyśmy... Chyba z jakąś godzinę i dopiero wtedy deszcz zelżał a przed nami z mgły wyłonił się imponujący akwedukt. Obie otworzyłyśmy szeroko oczy ze zdziwienia, bo wcześniej nie miałyśmy pojęcia, że stanęłyśmy tak blisko takiego niesamowitego obiektu. 

Po opłaceniu biletu parkingowego naszymi ostatnimi drobniakami przechodzimy szybciutko na drugą stronę ulicy, by jeszcze raz przyjrzeć się akweduktowi a potem idziemy na podbój Óbidos - jednego z siedmiu cudów Portugalii.

Óbidos jest miasteczkiem średniowiecznym, bajkowym, niezwykle urokliwym, nawet w tak deszczowej aurze. Plusem takiej pogody był fakt, że tymi brukowanymi uliczkami spacerowałyśmy zupełnie same. W słońcu architektura pewnie robiłaby większe wrażenie, ale i tak uważam, że wizyta w tym miasteczku (zupełnie przez nas nieplanowana) była idealnym zwieńczeniem naszej portugalskiej przygody. 

Przechodzimy przez niezwykle dekoracyjną bramę miejską (Porta da Vila), która jednocześnie pełni funkcje kapliczki. Azulejos są wszędzie dookoła. Aż ciężko było to objąć wzrokiem, a co dopiero obiektywem aparatu.

Na początek zaglądamy do informacji turystycznej, gdzie dostajemy mapkę miasteczka z zaznaczonymi najważniejszymi punktami, ale potem i tak dajemy się ponieść chwili i zupełnie gubimy się w gąszczu tych klimatycznych uliczek. 

Docieramy też do kościółka Igreja de São Tiago, gdzie ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu, działa obecnie księgarnia. Było to niezwykłe doświadczenie spacerować pomiędzy regałami, które były porozstawiane w nawie i prezbiterium, a także na chórze. Było tam też kilka ławeczek i nawet można było sobie usiąść i poczytać. 

Na sam koniec naszego spaceru po Óbidos znajdujemy wejście na mury miejskie, które otaczają miasteczko i wchodzimy na górę. Niestety za sprawą deszczu podłoże było dość śliskie, a mury w żaden sposób nie są zabezpieczone, więc istniało spore ryzyko wypadku. Przeszłyśmy tylko kawałeczek, aby spojrzeć na miasto z nieco innej perspektywy, a potem znowu zaczynało kropić, poza tym kończył nam się czas parkingowy, więc zaczęłyśmy się zwijać w stronę samochodu. 

Wizyta w Óbidos była naprawdę miłym zaskoczeniem. I choć moje zdjęcia są dość ponure, to musicie mi uwierzyć na słowo, że jest tam wręcz bajkowo. I (nie)stety jest to jedno z najpopularniejszych portugalskich miasteczek, więc koniec końców, nawet w tym deszczu dotarło tam sporo odwiedzających. Aż boję się sobie wyobrażać, jak tam wygląda w szczycie sezonu. Z jednej strony mogłabym się czuć zawiedziona, że takie piękne miasteczko a ja tam trafiłam w taką niepogodę (i właściwie podobne odczucia mogłabym mieć w stosunku co do wielu innych miejsc, które odwiedziłyśmy podczas naszej portugalskiej podróży), ale w rzeczywistości jestem wdzięczna losowi, że miałam okazję zobaczyć te wszystkie miejsca w takiej nietypowej i być może mało fotogenicznej aurze. Dzięki temu mam stamtąd wyjątkowe wspomnienia. 

Półwysep Peniche

Nie miałyśmy już żadnych więcej planów zwiedzania na ten dzień, więc GPS nastawiłyśmy na Lizbonę, gdzie musiałyśmy oddać auto. Po drodze zatrzymałyśmy się tylko na wybrzeżu na półwyspie Peniche licząc na jakieś ciekawe widoki. Było jednak potwornie zimno, wiatr silny i deszcz, więc skończyło się na postoju w kilku miejscach na szybkie zdjęcia i jechałyśmy dalej. 

A najdłuższy postój zrobiłyśmy sobie na stacji przy autostradzie tuż przed Lizboną, gdzie zatankowałyśmy i potem po prostu siedziałyśmy (albo raczej leżałyśmy) w samochodzie i odpoczywałyśmy, bo czekała nas trudna noc. 

Po tak długim czasie w podróży, wbrew pozorom, przestało nam aż tak bardzo zależeć na wygodach a że czas nam się kurczył, nie chciałyśmy tracić żadnej chwili, którą mogłybyśmy wykorzystać na zwiedzanie, więc wpadłyśmy na genialny pomysł, że noc spędzimy w autobusie w drodze do Hiszpanii. Moje ciało nie potrafi odpoczywać w trakcie jazdy, nocne przejazdy to dla mnie po prostu zarwana noc od zawsze i do tej pory nic się nie zmieniło w tym temacie. Teoretycznie wiedziałam więc, jak taka noc na mnie wpłynie. A jak dodam do tego jeszcze kiepskie samopoczucie, to już w ogóle koszmar... I najlepsze w tym wszystkim jest to, że to był głównie mój pomysł. No, ale już o skutkach tego szalonego (przynajmniej dla mnie) przedsięwzięcia, napiszę następnym razem. 

W Lizbonie oddajemy samochód i metrem jedziemy na dworzec autobusowy. Normalnie pewnie bym o takich szczególikach nie pisała, ale lizboński dworzec zasługuje na swoje pięć minut na tym blogu. I wcale nie dlatego, że jest jakiś wyjątkowo niesamowity. Jest po prostu fatalny! Ogromny i zupełnie nieoznakowany. Mnóstwo stanowisk autobusowych, kilkadziesiąt autobusów podjeżdżających i odjeżdżających co i rusz i zero jakichkolwiek informacji. Usiadłyśmy więc na ławeczce przy stanowisku skąd wydawało nam się, że może odjechać nasz autobus i czekałyśmy. Zagubionych podróżnych było znacznie więcej. Nawet niektórzy nas się pytali, a my tak samo zielone jak i oni. Stresik się zaczął, gdy do przyjazdu autobusu brakowało już tylko kilka minut. Ludzie rozproszeni. Jedni czekają z nami, inni po drugiej stronie a autobusu jak nie ma, tak nie ma. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Autobus przyjechał, oczywiście na inne stanowisko, ale go wypatrzyłyśmy i szczęśliwie weszłyśmy na pokład. Nawet udało nam się dorwać pojedyncze miejsca, więc mogłam się jakoś położyć i przymknąć oko. 

I tym oto sposobem kończę relację z Portugalii. Nawet udało mi się przed rocznicą tego wyjazdu :D Ale pozostaje jeszcze tydzień w Hiszpanii, a tam też się sporo działo, więc czekajcie i dopingujcie mnie, proszę, żebym jakoś regularniej brała się za to pisanie. Sprawia naprawdę ogrom przyjemności, ale czasami trudno jest mi się zmusić, żeby usiąść przed komputerem i zacząć. Bo jak już zacznę, to potem idzie z górki. 

Trzymajcie się ciepło w te jesienne dni. 

Komentarze

  1. Fajne trzy portugalskie tygodnie. Nawet jeśli tamta ubiegłoroczna pogoda przypomina naszą dzisiejszą aurę, to i tak jest tam o niebo piękniej. Urody takich dzieł przyrody i architektury nie zaburzy żadna aura. Poproszę więc o Hiszpanię, aby jak najszybciej i jak najprzyjemniej upłynęły dni naszej szarej jesieni.
    Pozdrawiam Julka:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hiszpania będzie już niedługo (bo po tym wpisie mam mnóstwo motywacji do pisania), ale najpierw, już w poniedziałek, krótki przerywnik z Majorki, więc też będzie słonecznie. Chociaż mam nadzieję, że i u nas w Polsce za oknami się przejaśni i jeszcze będzie można się nacieszyć piękną złotą jesienią.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Byłam w Portugalii kilka lat temu. Miło powspominać, patrząc na Twoje zdjęcia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tym wpisem wywołałam te miłe wspomnienia :)
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Powiem ci szczerze, że myślałam że pierwszy wpis z Polski po ciężkim sezonie w pracy pojawi się trochę szybciej. Oczywiście brałam pod uwagę fakt, że musiałaś nadrobić zaległości towarzyskie i spędzić czas z rodziną ale i tak wystawiłaś mnie na próbę cierpliwości 🙂. Naprawdę musiałaś być wykończona. No ale teraz wierzę w to, że te pierwsze urlopowe wpisy przetrą szlaki wszystkim kolejnym. Pamiętaj, że musisz uporać się z zaległymi wpisami bo już niedługo ruszasz zbierać tematy do następnych i lepiej żebyś nie miała zbyt dużych zaległości hi hi hi. Nie mogę wyjść z podziwu jaka ciekawa i pełna przygód była ta Twoja portugalska wycieczka. Byłam w Obidos ale w odróżnieniu od Ciebie dopisała mi pogoda wszak to był maj, pamiętam tylko że w miasteczku akurat odbywał się jakiś festiwal i sporo miejsc było dostępnych tylko dla uczestników. Na szczęście uliczki i klimatyczne zakamarki były dla wszystkich a na tym najbardziej mi zależało. Żałuję tylko, że pojęcia nie miałam o tej księgarni w kościele bo na punkcie klimatycznych księgarni mam hopla.
    Wszystkiego dobrego Julka, mam nadzieję że odzyskujesz siły i cieszysz się polską jesienią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też myślałam, że napiszę coś szybciej, ale życie zweryfikowało moje plany i postanowienia. Byłam bardziej wykończona, niż sobie wyobrażałam. Jak wokół dużo się dzieje, to człowiek nie myśli o zmęczeniu, a potem nagle przychodzi spokój i to zmęczenie dopada nas ze zdwojoną siłą. Ale już wypoczęłam, zdążyłam też trochę się wynudzić i mam mnóstwo sił na nowe podboje. Niestety tych zaległości i tak już mam całkiem sporo i nie wiem, czy kiedykolwiek z nich wyjdę. Priorytetem jest dla mnie dokończenie relacji z zeszłorocznej wyprawy, ale w kolejce czekają również wpisy z Majorki i Polski... Dużo tego jest, także tematów do mi nie brakuje, a już wkrótce będę zbierać kolejne materiały z kolejnego kraju.
      Jak tak sobie przebiegam przez te wspomnienia z Portugalii, to chyba miałam pecha co do pogody, bo niemalże na wszystkich zdjęciach jest szaro i deszczowo, ale mimo wszystko uważam, że ta wyprawa była naprawdę udana. Oby takich więcej.
      Ściskam

      Usuń
  4. Nie zawsze podróże kończą się jak z bajki :) Czasem nawet deszczowe dni mają swój urok, a nieplanowane przygody dodają podróży unikalnego smaku. Mafrę i Óbidos zobaczyłyście w innej odsłonie, co czyni te wspomnienia wyjątkowymi. Ciekawa jestem teraz tego nowego hiszpanskiego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wizja podróży jak z bajki to utopia. Każda podróż ma swoją ciemną stronę, ale to nie znaczy, że nie można wtedy czerpać z podróżowania radości. Dla mnie podróż po Portugalii była trudna ze względu na kiepskie samopoczucie, ale i tak bardzo miło wspominam tę wyprawę.
      O Hiszpanii już zaczęłam pisać. Właśnie przygotowuję kolejny post, tym razem z Madrytu i mam nadzieję, że uda mi się go opublikować jeszcze w tym tygodniu.
      Pozdrawiam

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram