Aranjuez ~ siedziba królów
Byłam tak zmęczona po całodniowej podróży, że nawet nie chciało mi się myśleć, co będę robić następnego dnia. Po prostu się położyłam i zasnęłam, nie nastawiając nawet budzika. Plan był taki, że skoro nie mam planu, to po prostu zostanę w mieście i powłóczę się po najbardziej turystycznych miejscówkach, które notabene już zdążyłam poznać. Jednak po przebudzeniu zaczęła mnie rozpierać taka energia, że ostatecznie postanowiłam ruszyć nieco dalej. Ogarnęłam się, spakowałam plecak, aparat i ruszyłam na dworzec a stamtąd pociągiem do Aranjuez.
Aranjuez leży rzut beretem od Madrytu. Podczas mojego pierwszego pobytu w stolicy, pani w informacji turystycznej, wspomniała o tym miejscu i zachęcała, żeby wybrać się tam na taką jednodniową wycieczkę. Wtedy jednak nie starczyło już na to czasu, więc tym razem postanowiłam nadrobić zaległości. Pogodę miałam idealną. Świeciło słońce i było naprawdę przyjemnie, biorąc pod uwagę, że był to początek stycznia. Aranjuez szczyci się tym, że przez trzy stulecia było letnią siedzibą królów hiszpańskich, toteż największą atrakcją tego miasteczka jest pałac królewski. Ponadto pałac, przypałacowe ogrody oraz starówka zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Z dworca swoje kroki skierowałam właśnie ku pałacowi. Droga prowadząca do największej atrakcji Aranjuez była bardzo niepozorna, częściowo w remoncie. Aleję zdobiły drzewa, na których ostały się jeszcze kolorowe jesienne liście. Moje pierwsze wrażenie z tego miasteczka były bardzo pozytywne. Spodziewałam się miejsca przepełnionego turystami, a trafiłam do bardzo swojskiego miasteczka. Nawet przy samym pałacu było dość spokojnie.
Pałac Królewski został wybudowany na ruinach dawnego klasztoru, nad brzegiem rzeki Tag. Przez wiele lat był rozbudowywany i przebudowywany. W tej chwili pałacowe wnętrza są częściowo udostępnione dla zwiedzających, gdyż wewnątrz mieści się muzeum. Ja jednak tam nie zajrzałam, bo chciałam po prostu chłonąc atmosferę tego miejsca, spacerować po parku, a później spokojnymi uliczkami miasteczka.
Przypałacowy plac jest tak ogromny, że trudno objąć go obiektywem aparatu, a co dopiero wzrokiem. Teren jest otwarty, nie ma tam wielu miejsc zacienionych, więc podejrzewam, że latem jest tam po prostu nie do wytrzymania. Tym razem było przyjemnie, ale ja i tak schowałam się pod sklepieniem krużganków, bo mogłam się tam napawać pięknem architektury.
Będąc w Aranjuez nie można nie zajrzeć również do przypałacowego ogrodu, którego układ został ukształtowany przez rzeki Tag i Jarama. Jest on podzielony na kilka sektorów a każdy z nich zdobią liczne barokowe rzeźby. Powiem Wam, że nawet w tej zimowej odsłonie park prezentował się naprawdę dobrze.
Później przeszłam się również po samym centrum miasteczka, gdzie toczyło się zwyczajne niespieszne życie. A że pora była obiadowa, postanowiłam zatrzymać się na chwilę w jednym z barów i zjeść jakiś szybki lunch.
Ponieważ dzień jeszcze się nie kończył, postanowiłam zajrzeć również do większego parku i to był po prostu strzał w dziesiątkę. Tak urokliwego miejsca już dawno nie widziałam. Długie aleje, drewniane ławeczki, promienie słońca przedzierające się przez na wpół ogołocone korony drzew, fontanny, pluskające się w nich kaczki. Byłam zachwycona. Tym bardziej, że było tam bardzo spokojnie, praktycznie żadnych ludzi. Nie wiem ile czasu tam spędziłam, ale na pewno więcej niż godzinę. Spacerowałam, fotografowałam, przyglądałam się kaczkom, obserwowałam przechodniów, rozkoszowałam się chwilą.
Gdy słońce powoli zaczęło chylić się ku zachodowi, niespiesznym krokiem udałam się w drogę powrotną na dworzec, gdzie niestety musiałam trochę poczekać na pociąg, który był opóźniony i wróciłam do Madrytu.
Choćby po długości krużganków widać jak pałac jest wielki. Styczniowe zwiedzanie ma swoje zalety: spokój i swoboda, choćby w robieniu zdjęć i delektowaniu się tym dekoracyjnym miejscem:)))
OdpowiedzUsuńOgromny. Początkowo był niewielki, ale stopniowo go rozbudowywano i teraz robi wrażenie. Nie jest wysoki, ale po prostu szeroki i naprawdę trudno objąć go wzrokiem.
UsuńJesień i zima to naprawdę przyjemnie miesiące na zwiedzanie, ale raczej południowych kierunków.
Pozdrawiam
Pałac faktycznie robi wrażenie, podobnie jak przeogromna przestrzeń, która go otacza. Poczytałam sobie o nim trochę i wokół pałacu znajduje się ponad 111 ha ogrodów udostępnionych do zwiedzania. Jestem słaba w liczbach ale 111 ha to przecież bardzo dużo. I wiesz co? Ten pałac powinno się zwiedzać bez tłumu turystów bo wtedy najlepiej widać jego ogrom i wielką przestrzeń dookoła. Ogrodowe rzeźby przypominają mi trochę Drezno. Nie wiem czy kiedykolwiek będę w Aranjuez ale jeśli tak to chciałabym żeby to był dzień jak ten Twój, w miarę ciepły, z niebieskim niebem i bez ogromu ludzi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam niedzielnie w drodze do pracy.
Pałac w Madrycie też jest ogromny, ale ten w Aranjuez robi jeszcze większe wrażenie, ze względu na rozległy teren wokół. Teren parku jest naprawdę ogromny. Gdyby ktoś chciał to można by tylko tam spędzić cały dzień i wcale się nie nudzić.
UsuńA ja dzisiaj pozdrawiam urlopowo. Moja pierwsza niepracująca niedziela od dawna. Ściskam.