Tajemniczy wrak ~ trekking w okolicach Santa Eugenia
Są takie miejsca, które nas przyciągają nie tyle swoim pięknem, a tajemnicą, którą są owiane. Jednym z nich jest szczyt górujący nad miasteczkiem Santa Eugenia w centralnej części Majorki - Puig de Santa Eugenia. Wzniesienie jest niewielkie, bo liczy sobie zaledwie 240 m n.p.m., ale że znajduje się w nizinnej części wyspy, rozciągają się stamtąd rozległe widoki na całą okolicę. Jednak tym razem ani widoki, ani nawet trekking sam w sobie nie sprawił, że wybrałyśmy akurat to konkretne miejsce na naszą krótką wycieczkę. Głównym powodem był osławiony wrak Es Submarí.
Ponieważ Santa Eugenia jest miasteczkiem wybudowanym częściowo na wzniesieniu i jest tam mnóstwo wąskich i krętych uliczek, parkujemy samochód na niewielkim parkingu na samym wjeździe do miasteczka i stamtąd dalej na pieszo. Najpierw do centrum miasteczka, gdzie pomimo wysokiej temperatury i sjesty panował gwar. Przez Santa Eugenię przejeżdża wielu rowerzystów i widać, że mieszkańcy są przygotowani na te częste wizyty, bo bary są otwarte nawet w ciągu dnia, a w strategicznych miejscach zauważymy mapy z trasami rowerowymi, ale również pieszymi. My jednak nie skorzystałyśmy z podpowiedzi, bo już wcześniej miałyśmy opracowaną trasę.
Z centrum miasteczka stromymi uliczkami powoli wspinamy się wyżej i wyżej. Początek wędrówki był okropnie trudny. Słońce mocno dawało się we znaki. Wiatru żadnego. I do tego to strome podejście. Troszkę było w tym cierpieniu naszej własnej głupoty, bo nikt rozsądny nie wychodzi o tej porze i przy takich temperaturach na szlak. Na szczęście wędrówka miała być szybka i krótka.
Wzdychałyśmy, sapałyśmy, ale dotarłyśmy na szczyt, a potem już było z górki, tzn. najpierw po płaskim, a na koniec zejście w dół z drugiej strony.
Nie sądziłam, że pomimo tego, że Puig de Santa Eugenia jest położony na terenie raczej nizinnym, będzie prezentował takie różnorodne krajobrazy. Mogłyśmy zobaczyć miasteczko u podnóża, sąsiednie wzniesienie, Tramuntanę w oddali... Majorka stale mnie zaskakuje i nawet jeśli wiem, czego mogę się spodziewać i tak za każdym razem widoki rozciągające się ze szczytów robią na mnie piorunujące wrażenie.
Po zrobieniu kilku zdjęć i złapaniu oddechu, zaczęłyśmy się przedzierać przez krzaki w stronę krzyża, który wieńczy sąsiedni szczyt. Najpierw jednak miałyśmy nadzieję trafić na wrak Es Submarí. I tutaj muszę Wam to opisać ze szczegółami, bo było to bardzo ciekawe przeżycie.
Es Submarí wcale nie jest wrakiem łodzi podwodnej, jak mogłaby wskazywać nazwa. Są to natomiast pozostałości po niewielkiej awionetce - wrak samolotu. Doszukiwałam się jakichkolwiek informacji na temat tego samolotu, co się stało, jak się tam znalazł? I nic. Wpisywałam w Internecie różne frazy i wyskakują wiadomości o katastrofach lotniczych w różnych miejscach na świecie, ale ani słowa o Es Submarí. Wiele osób nawet nie ma pojęcia o istnieniu tegoż wraku. Nic więc dziwnego, że obiekt ten stał się tak popularny wśród wędrowców. Każdy chce go zobaczyć na własne oczy i może opowiedzieć własną historię na temat tego miejsca.
Spodziewałyśmy się więc, że w którymś miejscu na szlaku natrafimy na ten wrak i wyczekiwałyśmy tego momentu z niecierpliwością. No i nagle za zakrętem zza krzaków wyłania się wrak a ja w krzyk. Moja koleżanka, która szła za mną, się przestraszyła, bo myślała, że może jakiś zwierz mnie tak wystraszył, żmija czy inny gad, a mnie po prostu ten krzyk wyrwał się na widok szczątków awionetki. Niesamowite jak zareagował mój mózg. Co innego, gdybym zupełnym przypadkiem natknęła się na Es Submarí - mogłabym się realnie przestraszyć. Ale w tym wypadku byłam świadoma, że prędzej czy później natkniemy się na to miejsce, a i tak się przeraziłam na widok tej kupy złomu. Miejsca wypadków zawsze wywołują we mnie dreszcz lęku. I tutaj nie było inaczej. Cieszę się, że to miejsce zobaczyłam, ale równie mocno się ucieszyłam, jak stamtąd odeszłyśmy.
Najpierw brodziłyśmy przez zarośla, aż dotarłyśmy na wzniesienie z krzyżem, któremu brakowało górnej części. Prawdopodobnie został on uszkodzony podczas jakiejś burzy i do tej pory nikt tego krzyża nie odrestaurował. Wokół rozciągał się płaski teren i oczywiście piękne widoki na centralną Majorkę. Niby szczyt niewysoki, a jednak krajobraz przepiękny. Jedyne czego brakowało, to jakieś zacienione miejsce, bo pomimo tego, że już był październik, słońce nadal mocno dawało się we znaki.
Z góry schodziłyśmy inną drogą. I dopiero wtedy doceniłyśmy tamto strome podejście na początku. Bo gdybyśmy miały wchodzić tym zboczem, którym schodziłyśmy, to nie wiem, czy nie byłoby jeszcze gorzej. Jedyny plus tej strony zbocza był taki, że było ono częściowo zacienione. Poza tym szlak był bardzo wyboisty, a nachylenie terenu niebezpiecznie duże. Chyba takie niewysokie wzniesienia mają to do siebie, że najczęściej prowadzi na nie bardzo strome podejście.
Wycieczka ta nie była długa i jak najbardziej można ją sobie połączyć z odwiedzeniem innych miejsc w okolicy, co my właśnie uczyniłyśmy, ale to już temat na inny wpis. Po tak długiej przerwie od bloga, nie chcę się nadwyrężać. Choć muszę Wam się przyznać, że pomimo tego, że nic nie publikowałam przez ponad miesiąc, sporo pisałam - w przygotowaniu jest kilka wpisów, brakuje mi tylko zdjęć, które muszę dopiero zrobić. Także poproszę o jakieś słowa wsparcia i znak, że ktoś te moje wpisy czyta i czeka na więcej.
No, ja Julka jestem zawsze. Nie opuszczę za żadne skarby tych ciekawych miejsc i wspaniałych widoków. Teraz mam podstawy i trochę wiedzy, by dalej z tobą zwiedzać Majorkę. Pięknego tygodnia:)))
OdpowiedzUsuńDziękuję, kochana :)
UsuńCiekawa wyprawa :D
OdpowiedzUsuńKrótka, ale obfitowała w całą gamę wrażeń.
UsuńJa czytam, ja! Niektóre nawet kilkakrotnie bo np. pierwszy raz czekając na pociąg, jadąc do pracy albo w pracy ( ale o tym sza ) ale nie komentuję bo tak po drodze nie lubię. A później, zanim skomentuję, czytam kolejny raz dla odświeżenia treści. Wiem jak wygląda Twoja rzeczywistość w sezonie bo moja wygląda trochę podobnie chociaż w tym roku miałam spory luz, i wiedziałam że dłuższa cisza nie blogu nie bierze się z niczego. Teraz pozostaje mi czekać na te obiecane wpisy. To niesamowite, że nikt nie zna historii tej katastrofy, przecież musi być ktoś kto ją przeżył lub nie, albo bliscy tych osób. No ale ta tajemnica jeszcze bardziej podkręca atmosferę i sprawia, że trekking tam nie jest zwykłym spacerem.
OdpowiedzUsuńDo twarzy Ci w kapeluszu, ślicznie wyglądasz. Ściskam poniedziałkowo z pracowego tarasu i życzę Ci fajnego tygodnia.
A ja niekiedy w pracy czytam komentarze, jak np. mam chwilę przed spotkaniem z klientami :D ale też nie lubię tak w pędzie i w telefonie. Powiem Ci, że jak ostatnio przysiadłem i zaczytałam się w twojego bloga, to skończyłam z takim natchnieniem, że jak dobrze pójdzie, to jutro będzie kolejny wpis, jeszcze tylko zdjęcia muszę przygotować, bo tekst już gotowy.
UsuńCo do tej katastrofy, to dziwi mnie, że nic w prasie nie mogłam znaleźć. Ale mam znajomych, którzy mieszkają w okolicy, to przy najbliższej okazji dopytam się, może będą coś wiedzieć, bo jest to naprawdę interesujące miejsce.
Dziękuję za te wszystkie miłe słowa. Ściskam.
Też tak na mnie działa czytanie blogów, swoich starszych wpisów zresztą też 😊. I powiem Ci, że bardzo często się w ten sposób motywuję kiedy mam kryzys twórczy 😀. Ale to bardzo miłe, że mój blog motywuje Cię do pisania. Zaglądaj częściej żeby częściej publikować. Uściski.
UsuńWitaj! Niesamowite, że tyle można napisać o trekkingu. Przepiękne krajobrazy. Bardzo mi się podobało. Na Maderze byłaś na wycieczce, czy tam mieszkasz? Dobrego weekendu 🤗
OdpowiedzUsuńHej. To nie Madera (sporo dobrego słyszałam o tej wyspie), a Majorka. Mieszkam tutaj już od kilku lat.
UsuńTeż jestem troszkę zaskoczona, że tyle napisałam, a wycieczka przecież nie była długa, bo może zajęło nam to wszystko półtorej godziny.
Pozdrawiam