Italia 2023: jesienny Mediolan

Niedzielę spędziłyśmy ponownie w centrum Mediolanu. Nadal miałyśmy do nadrobienia chociażby wizytę w muzeum katedralnym, a nie chciałyśmy, żeby nam przepadły bilety, więc plan był prosty. Najpierw Duomo i centrum miasta, a potem poszukiwanie innych, może nieco mniej tłumnych, zakątków Mediolanu. I był to wcale nie taki zły pomysł, bo dzięki temu spokojnemu spacerowi, zaczęłam nieco przychylniej patrzeć na to jedno z najpopularniejszych włoskich miast. Aczkolwiek nadal uważam, że Mediolan jest po prostu przereklamowany.

Po szybkim śniadanku, lecimy na tramwaj, który zabierze nas do centrum. Pogoda zapowiadała się naprawdę ładna, bo od rana świeciło słonko. Nie zmienia to jednak faktu, że było zimno, ale czemu się dziwić, skoro to był listopad. Jakimś dziwnym trafem podjechał po nas stary, może nawet zabytkowy tramwaj i sama przejażdżka nim była nie lada atrakcją. Zdarzało mi się kiedyś jeździć starymi tramwajami gdzieś w Gdańsku, ale nigdy nie aż tak wiekowym, gdzie ławeczki były drewniane i wszystko pachniało starością. Co więcej, jechałyśmy nim praktycznie same, bo w niedzielny poranek na ulicach Mediolanu było naprawdę niewielu ludzi.

Na początek wybrałyśmy się oczywiście do przykatedralnego muzeum. A skąd w ogóle wziął się pomysł na muzeum katedry, skoro wszystkie zabytki znajdują się w murach świątyni? Otóż do budowy katedry przygotowywano wiele planów, projektów, jak również prototypów i to właśnie mnogość tych elementów sprawiła, że postanowiono je zebrać w jednym miejscu, toteż w muzeum Duomo nie zobaczymy oryginalnych elementów, a raczej udamy się w krótką podróż pozwalającą nam zobaczyć proces budowy jednej z najznamienitszych świątyń na świecie. Dużą zaletą muzeum jest fakt, że wiele z drobnych elementów katedry, możemy zobaczyć z bliska, co jest po prostu niewykonalne w murach katedry z powodu jej ogromu. Spacerując po salach muzealnych widzimy liczne rzeźby i posągi, pojedyncze elementy architektoniczne, obrazy, witraże, a także drewniany model całej katedry. Ponadto w budynku muzeum mieści się również niewielka galeria sztuki lombardzkiej. Także myślę, że każdy znajdzie tam coś dla siebie.

Szczerze mówiąc, byłam zaskoczoną ilością odwiedzających. Zazwyczaj muzea nie cieszą się zbyt dużą popularnością, a już w szczególności muzea katedralne, a jednak tutaj wielokrotnie przez kolejne sale przechodziliśmy gęsiego jeden za drugim.

Po przejściu całego muzeum, jeszcze raz udałyśmy się do katedry, tym razem by obejrzeć jej wnętrze w świetle dnia. I nie wiem, czy bardziej mi się ten kościół podobał wieczorem czy za dnia. Przy drugim podejściu czułam tam przesyt, zbyt duże przestrzenie były dla mnie przytłaczające i jeśli mam być szczera, najbardziej mimo wszystko podobały mi się katedralne tarasy.

Później przeszłyśmy się ulicami Mediolanu klucząc labiryntem wąskich uliczek. W niedzielne przedpołudnie na ulicach było dużo spokojniej i znacznie przyjemniej. Nie wchodziłyśmy już do żadnych muzeów, bo w przykatedralnym i tak spędziłyśmy za dużo czasu. Ale jeśli ktoś lubi poznawanie historii danego miejsca właśnie poprzez wizyty w muzeach, to Mediolan jest do tego świetnym miejscem, bo aż się tam roi od różnorodnych muzeów. I jeśli kiedykolwiek ponownie będę w Mediolanie to na pewno kilka z tych miejsc odwiedzę.

Drugim najczęściej odwiedzanym obiektem na mapie tego włoskiego miasta jest Zamek Sforzów (Castello Sforzesco). Został zbudowany w XV wieku na planie kwadratu. Posiada centralny dziedziniec, który jest otwarty dla wszystkich zwiedzających. Natomiast nikogo nie powinno zdziwić, że w zamkowych komnatach mieści się nic innego jak muzeum (wstęp jest płatny). My, choćbyśmy chciały wejść, nie mogłyśmy, bo akurat tego dnia odbywał się tam jakiś festiwal i zamek był zamknięty dla zwiedzających, więc musiałyśmy się zadowolić widokami z centralnego dziedzińca. Dla mnie najciekawszym elementem zamku okazał się materiał użyty do jego budowy. Jest to bowiem zamek ceglany, a przecież w tej części Europy czerwona cegła nie była tak popularna jak w północnej części kontynentu. Zamek Sforzów naprawdę wyróżnia się na mapie Mediolanu.

Po krótkim postoju na zamkowym dziedzińcu kontynuowałyśmy spacer po parku Sempione. Jest to prawdopodobnie najbardziej zielony (jesienią żołto-pomarańczowy) zakątek Mediolanu. Mieszkańcy przychodzą tutaj z kocykami i koszami piknikowymi, by spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu w towarzystwie rodziny czy znajomych. Byłam zaskoczona, że nawet pomimo dość niskiej temperatury, park tętnił życiem. 

Po drugiej stronie parku znajduje się Łuk Triumfalny, albo raczej Łuk Pokoju (Arco della Pacce). Został on wybudowany specjalnie dla Napoleona, by mógł go podziwiać przy każdej swojej wizycie w Mediolanie, gdyż łuk wybudowano w miejscu dawnej bramy wjazdowej do miasta od strony Paryża. Niestety Napoleon nigdy nie zobaczył ukończonego dzieła, ale my możemy nadrobić jego zaległości i dokładnie przyjrzeć się każdemu detalowi. Odniosłam wrażenie, że plac przy łuku jest swego rodzaju miejscem spotkań, bo było tam chyba jeszcze więcej ludzi niż w całym parku.

I właściwie tym krótkim spacerem po jesiennym Mediolanie kończymy wizytę w mieście mody. Czy było warto zobaczyć Mediolan na własne oczy? Oczywiście, że tak. Z każdej podróży można coś wynieść, nawet z tych miejsc, które nie bardzo spełniły nasze oczekiwania. Co do Mediolanu nie miałam wielkich oczekiwań. Spodziewałam się, że raczej się w tym mieście nie zakocham, więc nie mogę powiedzieć, że Mediolan mnie rozczarował. Cieszę się, że tam pojechałam, ale czy wrócę? Raczej nieprędko. No chyba że życie postanowi mnie czymś znowu zaskoczyć...

Komentarze

instagram