Podsumowanie roku 2024
Świat się stale zmienia i ewoluuje. W życiu każdego zachodzą jakieś zmiany. Jednak mój 2024 to był jakiś kosmos. Tyle się zmieniło, że być może właśnie dlatego było mnie tutaj na blogu mniej niż poprzednimi laty. Momentami mam wrażenie jakbym przeniosła się do jakiejś alternatywnej rzeczywistości i żyję życiem mojego alterego z innego wymiaru, z innej czasoprzestrzeni. Próbuję sobie tłumaczyć, że przecież zmiany muszą następować i są normalną koleją rzeczy, ale chyba i tak mnie to wszystko trochę przerasta. Zazwyczaj podsumowanie roku publikowałam na blogu od razu 1 stycznia, wpis przygotowywałam sobie wcześniej, a tym razem jest mały poślizg. Teoretycznie mogłabym sobie odpuścić, bo powrót do niektórych wspomnień z 2024 nie napawa mnie optymizmem, ale wierzę, że jak przejdę teraz razem z Wami przez te 12 ubiegłych miesięcy, to okaże się, że wśród tych przykrych chwil, było też mnóstwo pięknych i wartych zapamiętania momentów. Poza tym może dzięki temu podsumowaniu powolnym krokiem ponownie wejdę do blogowego świata, bo szczerze mówiąc naprawdę brakuje mi pisania i tych naszych rozmów w komentarzach. Jednak w ostatnich tygodniach ciągle coś było do zrobienia i blogowanie schodziło na dalszy plan z takim skutkiem, że wiele wpisów rozpoczęłam, ale nigdy nie dokończyłam. Nie obiecuję, że teraz nagle będzie wysyp nowych wpisów, bo ja nie jestem z tych, którzy robią wielkie noworoczne postanowienia i cały styczeń działają na maksa, a potem, gdy zapał przygasa, po prostu wszystkie plany są zarzucane. Ja staram się w tym wszystkim znaleźć jakąś harmonię i właśnie takie mam życzenie na ten 2025 rok, żeby był to w miarę harmonijny i stabilny czas.
Blogowo 2024 rok był raczej marny, zaledwie 22 opublikowane wpisy i wcale nie wynika to z mojej mniejszej aktywności podróżniczej, bo tematów mi nie brakuje, także proszę Was o jakąś choćby niewielką motywację, żebym wreszcie mogła wyjść z tych wszystkich zaległości. Pod wpisami pojawiło się 179 komentarzy i za każde słowo jestem Wam niezmiernie wdzięczna, bo miło wiedzieć, że ktoś czyta te moje, nieprofesjonalne, ale moje teksty. Być może nie powinnam tak się unosić dumą, ale co mam zrobić, jeśli naprawdę jestem z siebie dumna, że potrafię całkiem nieźle moim zdaniem pisać i to bez jakiejkolwiek pomocy sztucznej inteligencji, która obecnie jest praktycznie wszechobecna. Dopowiem tylko, że tak już na tym blogu pozostanie, gdyż autentyczność jest dla mnie bardzo ważna.
Wśród tych nielicznych wpisów, najchętniej czytanym okazał się ten o wizycie w Segovii i szczerze mówiąc trochę mnie to zaskoczyło, bo ja osobiście nie wracam zbyt często wspomnieniami do tamtego miejsca. Zakładam natomiast, że tutaj już wszyscy czytali tamten wpis, więc tylko skorzystam z okazji i zaproszę Was do przeczytania najświeższego wpisu z włoskiego miasteczka Como, bo być może ktoś jeszcze go nie czytał. Zanim jednak klikniecie w powyższy link, zapraszam na krótką wycieczkę po ubiegłych 12 miesiącach.
Co się działo w 2024 roku?
Styczeń
Już niemalże tradycyjnie Nowy Rok powitałam w moim rodzinnym domu na Kaszubach. Starałam się łapać każdą chwilę spędzoną w rodzinnym gronie, bo jeszcze w pierwszej połowie stycznia miałam zaplanowany powrót do Hiszpanii. Tym samym moją pierwszą podróżą, była wizyta w Alicante i Murcji. A potem oczywiście Majorka i huczne obchody dnia św. Antoniego, z czego powstał całkiem ciekawy moim zdaniem wpis - Visca Sant Antoni.
Luty
Kolejny miesiąc był bardzo spokojny. Żadnych wojaży. Trochę pracy, dużo odpoczynku. Jednocześnie był to swego rodzaju czas kryzysów, trochę taki blue monday, który trwa nieco dłużej niż tylko 24h. Próbowałam jakoś sobie poukładać życie, zorganizować produktywnie czas i po prostu nie podołałam temu założeniu, bo na blogu nie pojawił się ani jeden skromny wpis. Szczerze powiedziawszy, nawet zbyt dobrze nie pamiętam ubiegłego lutego - tak jak gdyby w ogóle go nie było. Co innego jednak mówi moja biblioteczka, bo choć luty jest najkrótszym z miesięcy, udało mi się przeczytać wówczas aż 6 książek, choć żadna z nich aż tak bardzo się nie wyróżniła, no może jedynie Bohater wieków B. Sandersona, bo było to bardzo dobre zakończenie świetnej trylogii fantasy.
Marzec
Z marcem przywitałam się na słonecznej plaży w Alcudii i w ciągu całego miesiąca spędziłam bardzo dużo czasu na świeżym powietrzu i jakoś od razu poprawił mi się ogólny nastrój. A takim dopełnieniem tego pozytywnego czasu był wyjazd do Włoch i mimo tego, że końcówka marca w północnych Włoszech była dość kapryśna, odwiedziłam przepiękne miejsca, jak chociażby Werona czy Wenecja, która pomimo moich wysokich oczekiwań, wcale mnie nie zawiodła. W marcu udało mi się też wrócić do pisania i kontynuowałam nadrabianie blogowych zaległości, bardzo odległych, bo kończyłam dopiero relację z podróży po Hiszpanii, którą odbyłam w 2022 roku.
Kwiecień
Odkąd pracuję sezonowo, kwiecień jest miesiącem załatwiania spraw wszelakich. Ponadto kwiecień zazwyczaj spędzam w Polsce z rodziną, toteż jest to bardzo intensywny czas. Był urodzinowy wyjazd z Mamą do Sopotu. Był wyjazd z Tatą w jego rodzinne strony. Czas z Babcią. Spotkania ze znajomymi. Wydawałoby się, że wszystko wreszcie wjechało na odpowiednie tory. Niestety na kilka dni przed moim wyjazdem na Majorkę, moja Babcia uległa wypadkowi i każdy najmniejszy ruch sprawiał jej ogromny ból, także jej urodziny spędziliśmy w sypialni przy łóżku. O tym jak Babcia została potraktowana przez lekarzy, można by napisać całą książkę, więc nie będę się nad tym teraz rozwodzić. Byłam wówczas potwornie rozdarta, bo gdybym tylko mogła, zostałabym z nią, ale obowiązki wzywały. Na szczęście wiedziałam, że będzie pod dobrą opieką najbliższych, bo na medyków nie było co liczyć. Zostawiając jednak ten kontrowersyjny temat, dodam jeszcze tylko, że w kwietniu na blogu pojawiły się kolejne trzy wpisy z wojaży po Hiszpanii, które jednocześnie definitywnie zamknęły nam tamtą podróż.
Maj
Sezon w turystyce rozpoczął się na dobre. Na szczęście ja mogłam powolutku wkraczać w wir pracy, bo inaczej chyba nie dałabym sobie z tym wszystkim rady. Co więcej, w maju na Majorkę przyleciała Ula z bloga Kierunek na dziś i nareszcie mogłyśmy się spotkać w realu. Nabrałam ochoty na więcej takich spotkać, więc Ula, jeśli będziesz jeszcze kiedyś na Majorce, to wiesz, jak mnie znaleźć. A ja też pewnie nie omieszkam do Ciebie zadzwonić, jeśli będę gdzieś u Ciebie w okolicy.
Niestety maj nie był aż taki kolorowy, bo dopadł mnie okropny wirus, który przykuł mnie na kilka dni do łóżka. Ponadto frustracjom nie było końca z powodu fatalnego nastawienia lekarzy do cierpiących pacjentów. Po wielu nerwach ponownie wszystko miało się zacząć układać, Babcia po zabiegu miała już zaplanowaną rehabilitację, aż tu nagle ni stąd ni zowąd świat nam się wszystkim zawalił... Zmarła moja Babcia... Na samo wspomnienie tamtego dnia słowa więzną mi w gardle. W tamtych trudnych chwilach, otrzymałam mnóstwo wsparcia od bliskich, ale też od właściwie obcych mi ludzi. Dzięki pomocy moich kolegów po fachu, udało mi się zorganizować szybki powrót do Polski, by pożegnać się z Babcią. Przez to wszystko, w maju opublikowałam tylko jeden wpis - z zimowej wycieczki do Madrytu, która była połączona z wycieczką po przeszłości.
Czerwiec
Cieszę się, że pracy było coraz więcej, bo dzięki niej nie miałam czasu na myślenie. Nie będę ukrywać, że był to potwornie trudny czas i najchętniej wymazałabym tamte tygodnie ze wspomnień, ale jednocześnie staram się doceniać każdą życiową lekcję. Życie dobitnie pokazało mi, że nic nie trwa wiecznie. Udowodniło mi również, że nie ma takiego dołka, z którego nie można by się wygrzebać.
Lipiec
Najgorętszy czas w turystyce rozpoczyna się właśnie w lipcu. Nie narzekałam. To był mój trzeci sezon jako rezydentka i zdążyłam się nauczyć, że praca nie jest najważniejsza, że odpoczynek jest bardzo potrzebny. Sporo wychodziłam, spędzałam wieczory na plaży czy to w samotności, czy to ze znajomymi. Lipiec był jednocześnie najchłodniejszym i najcieplejszym miesiącem lata. Jednego dnia, gdy zaplanowaliśmy ze znajomymi dzień na plaży, od razu po wyjściu z samochodu zrobiliśmy odwrót i zmieniliśmy plany, bo przez silny chłodny wiatr po prostu nie dało się spokojnie nigdzie posiedzieć. I zamiast na plaży, skończyliśmy w górach grając w karty opatuleni ręcznikami plażowymi. A już kilka dni później, było tak gorąco, że dłuższe przebywanie poza zasięgiem klimatyzacji groziło roztopieniem, czy nawet samozapłonem. W lipcu sporo się działo, toteż blogowo było bardzo spokojnie, ale udało mi się opublikować chociaż jeden post o tajemniczym miejscu w centrum Majorki.
Sierpień
Sierpień wbrew pozorom był dość spokojny. Znajdywałam czas na wszystko pomimo dużej ilości pracy. Były spacery na świeżym powietrzu, były spotkania ze znajomymi, był też czas w samotności z książką, a także udało mi się opublikować dwa wpisy na blogu. Sierpień okazał się dla mnie takim potwierdzeniem, że im więcej mam zajęć, tym lepiej potrafię się zorganizować.
Wrzesień
Mówią, że najgorszym miesiącem w turystyce jest sierpień. Tym razem dla mnie najtrudniejszym miesiącem okazał się jednak wrzesień. Było okropnie dużo pracy. Na szczęście w tym całym zamieszaniu udało mi się też znaleźć kilka chwil dla siebie. Sporo czytałam; udało mi się ukończyć aż 5 książek, ale poza jedną fantastyką młodzieżową, żadnej więcej nie zapamiętam na dłużej. Ponadto przyjechała do mnie koleżanka i choć obie pracowałyśmy, starałyśmy się zrobić jak najwięcej wspólnych wycieczek po Majorce. O jednej z nich już mogliście przeczytać na blogu; a była to wyprawa do kapliczki w okolicach Manacor - Ermita de Santa Llucia.
We wrześniu otrzymałam również bardzo sympatyczną i naprawdę niespodziewaną niespodziankę od Uli, która przysłała mi dwie książki. Paczka doszła w idealnym momencie, bo miałam kiepski dzień i nie chciało mi się nigdzie wychodzić, ale koleżanka mnie namówiła i jak wychodziłam z domu, to na stoliczku przy drzwiach leżała paczka dla mnie i potem nad morze jechałam z bananem na twarzy i podekscytowaniem, gdyż jak najszybciej chciałam się dowiedzieć, co też tam jest w środku. Jedną książkę już przeczytałam, druga jeszcze na mnie czeka na moim majorkańskim regale.
Natomiast na blogu było cicho. Zaledwie jeden wpis z wieczornego Bergamo. Mam jednak coś na swoje usprawiedliwienie: jak wspomniałam wyżej, odwiedziła mnie koleżanka i została prawie do końca miesiąca, więc czasu na siedzenie przed ekranem było niewiele, za to uzbierałam sporo materiału na kolejne wpisy.
Październik
Oj, działo się, działo się w tym październiku. Oszczędzę Wam wywodu na temat końcówki sezonu w turystyce, bo sama też już nie chcę do tego wracać. Powiem tylko, że pracy było mnóstwo. Nie znaczy to jednak, że nie robiłam nic innego. Otóż udało mi się wybrać kilka razy na plażę, również wypłynąć w króciutki rejs. Ponadto po raz pierwszy w życiu dostałam w prezencie klocki Lego. I nie byłoby pewnie w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ja uwielbiam Lego i generalnie budowanie z klocków. Opublikowałam również kilka wpisów na blogu: relację z jesiennego wyjazdu do Włoch oraz historię odwołanego lotu do domu. I właśnie, w październiku miałam być już z powrotem w Polsce, ale los chciał inaczej i po dwudniowej wizycie na lotnisku w Walencji, wróciłam na Majorkę.
Listopad
Pierwszy tydzień miesiąca nieoczekiwanie spędziłam na Majorce, zamiast w Polsce. Ale gdy już dotarłam do kraju, to się zasiedziałam aż do końca roku. Spędziłam mnóstwo czasu z rodziną i naszymi pupilami. Coś tam napisałam, ale też sporo czytałam i pobiłam rekord 2024 roku, czyli aż 8 ukończonych książek w przeciągu miesiąca, a wśród nich sama dobra i wciągająca literatura. No, poza jedną książką, która w moim rankingu okazała się najsłabszą, jaką przeczytałam w tym roku. Wpływ na taką ilość książek miał chyba nowy fotel, który sobie zakupiłam do mojego kącika czytelniczego. Poza tym listopad okazał się w pewnym sensie miesiącem przełomowym, gdyż po latach nienoszenia czapek, przekonałam się do tego wynalazku i od razu jakoś tak przyjemniej jest w te chłodne dni.
Grudzień
Ten miesiąc stał pod znakiem herbaty i świątecznych przygotowań. Dlaczego herbaty? Bo dostałam w upominku herbaciany kalendarz adwentowy, co okazało się bardzo przyjemną dla podniebienia zabawą, bo każdego dnia mogłam skosztować innej herbatki, czy naparu. W grudniu miałam też w planie kilka niedalekich podróży, ale na planach się skończyło i może i lepiej, bo miałam więcej czasu dla rodziny. W tym roku, pomimo tych wszystkich przykrych okoliczności, naprawdę poczułam magię świąt. Było pięknie nawet bez śniegu.
A od razu po świętach przyjechała do mnie w odwiedziny moja majorkańska rodzinka. Wspólnie odkrywaliśmy najciekawsze zakątki Kaszub i okolic. Być może powstaną z tego jakieś wpisy, choć niczego nie obiecuję.
Rok 2024 pożegnałam już niemalże tradycyjnie w piżamie, przy planszówkach.
I to by było na tyle. Bez szału. Myślałam, że znajdę więcej tych pozytywnych chwil, ale z tego co widzę, to jednak był to średni rok, który co chwilę podkładał mi kłody pod nogi. Wytrwale je przeskakiwałam, choć momentami myślałam, że na więcej nie mam już sił. I jakby tego było mało, Nowy Rok też nie zaczął się zbyt pozytywnie, bo pożegnaliśmy kolejnego członka rodziny. Czy ta zła passa się wreszcie skończy? Mam ogromną nadzieję, że już wkrótce i za dwanaście miesięcy będę mogłam z uśmiechem wspominać 2025 rok.
Komentarze
Prześlij komentarz
Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)