Hiszpania dzień 26: Segovia

Nauczone doświadczeniem bilety na pociąg do Segovii kupujemy dzień wcześniej, aby w dniu podróży nie było niespodzianek. Tym samym miałyśmy dodatkową motywację, by wcześniej wstać i wycisnąć z dnia wszystko co się da. Nasz pociąg odjeżdża ze znacznie większej stacji niż ten do Avili, więc tym bardziej potrzebowałyśmy niewielki zapas czasu, żeby się nie pogubić. Informacje były kiepskie, trudno nam się było zorientować skąd odjedzie nas pociąg. Na tablicach wszystko i nic. Postanowiłyśmy więc zapytać panią w okienku sprzedającą bilety, ta nam niestety poleciła spojrzeć na tablice, przed którymi stałyśmy już dobre kilkanaście minut i nic sensownego nie wyczytałyśmy. Wreszcie pytamy pana ochroniarza, bo wyglądał na bardziej zorientowanego niż sprzedawcy biletów, i okazało się, że informacja o peronie pojawi się na tablicy, ale dopiero na dwie minuty przed odjazdem. Koniec końców, na niewiele się zdało nasze wcześniejsze przybycie na dworzec. Ale żeby podawać numer peronu tak późno? Ja rozumiem, że nie wiadomo, gdzie pociąg będzie mógł się zatrzymać, a już w ogóle jeżeli jest to tak ogromny dworzec, ale dla podróżnych, szczególnie tych niewprawionych, jest to sytuacja dość stresująca. Na szczęście rzeczywiście na te dwie minuty przed odjazdem na tablicy pojawia się numer peronu i nagle wszyscy zaczynają biec w tę samą stronę, do pociągu. Kosmos. Ale się udało.

Jednostajny turkot pociągu sprawia, że obie zasypiamy. Budzi nas pani konduktor, aby sprawdzić bilety. Przy okazji dowiadujemy się, że za kilka stacji będziemy musiały zmienić wagon. Same przygody z tymi hiszpańskimi pociągami. Na szczęście udaje nam się dotrzeć do Segovii zgodnie z planem. Tylko, że tam zamiast pięknego słońca, jakie widziałyśmy w Madrycie, otacza nas mgła i siąpi deszczyk... Spodziewałyśmy się niskiej temperatury, ale nie aż tak ponurej aury.

Opuszczamy pociąg i od razu kierujemy się w stronę starówki, która jest znacznie oddalona od dworca kolejowego. Żeby zanadto nie zmarznąć, po drodze wchodzimy do każdego napotkanego kościoła. W większości wiało chłodem, ale w jednym było naprawdę cieplutko i aż nie chciało się stamtąd wychodzić. No ale przecież nie przyjechałyśmy do Segovii, żeby siedzieć w jednym kościele. Chciałyśmy zobaczyć przede wszystkim słynny segowiański akwedukt.


Akwedukt (Acueducto de Segovia)

Akwedukt jest naprawdę ogromny. Długi i wysoki na kilka pięter. Robi wrażenie. Tym bardziej, że tak po prostu przechodzi sobie przez centrum miasta. 

Starówka w Segovii oraz słynny akwedukt w 1985 roku zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nie znamy dokładnej daty budowy akweduktu, ale szacuje się, że mógł to być przełom I i II wieku n.e. Jest to jeden z najważniejszych zabytków architektury rzymskiej na terenie Hiszpanii. Jego najbardziej imponująca część rozciąga się na długości 818 metrów, ale warto zaznaczyć, że całkowita długość konstrukcji wynosi aż 15 km. W najwyższym punkcie akwedukt osiąga 29 metrów wysokości. Imponujące. Ale jeszcze większe wrażenie robi, gdy widzimy to wszystko na własne oczy. A jak dodamy do tego świadomość, że akwedukt został wybudowany 2000 lat temu i nadal stoi i to jeszcze w jak dobrej kondycji... Współcześni architekci i budowlańcy powinni się uczyć od starożytnych Rzymian. 

Schodami wspinamy się na jeden z punktów widokowych, aby zobaczyć ten monumentalny zabytek z innej perspektywy. Muszę powiedzieć, że pomimo tej niesprzyjającej aury, na starówce było mnóstwo ludzi, lokalsów ale również turystów, co po wizycie w pustawej Avili było dla mnie nie lada zaskoczeniem. To miasto żyło. W głównej części starówki było mnóstwo sklepików z pamiątkami; podobnie jak w Toledo było sporo sklepów z bronią białą i rycerskim ekwipunkiem.

Na jednym z tarasów widokowych, w ramach drugiego śniadania zjadamy ciasteczka. Nie powiem, nie pogardziłabym jakąś ładniejszą pogodą i słoneczkiem, żeby móc po prostu sobie gdzieś posiedzieć i poobserwować przechodniów. Cóż, takie już uroki jesiennych wojaży, że nie zawsze możemy liczyć na piękną pogodę.

Katedra (Catedral de Santa María)

Zmierzamy ku katedrze. Chciałyśmy wejść do środka. Głównie dlatego by uciec przed deszczem, bo różnorakich katedr już sporo widziałyśmy podczas tej podróży i nie miałyśmy dużego parcia, żeby po raz n-ty oglądać podobne mury, obrazy i witraże. Pech jednak chciał, że akurat katedrę zamknięto dla zwiedzających, bo miała się tam odbyć niedzielna msza święta, toteż idziemy dalej.

Z jednej strony trochę szkoda, że tak się stało, bowiem katedra zapowiadała się na całkiem ciekawe miejsce. W Hiszpanii jest zwana Damą wszystkich katedr (La Dama de las Catedrales) i jest to ostatnia gotycka katedra wybudowana w Hiszpanii. Później przekonałyśmy się, że to właśnie ta budowla (a nie wcale rzymski akwedukt) góruje nad całym miastem.


Zamek królewski (Alcázar de Segovia)

Klimatycznymi aczkolwiek mokrymi i śliskimi uliczkami idziemy do zamku, który to niby był inspiracją dla Walta Disneya. Rzeczywiście coś w tym może być, bo zamek wygląda bajkowo. Z przyzamkowego placu rozciąga się na niego przepiękny widok, który uwieczniamy na fotografiach. Jednak poza samą budowlą, warto też zwrócić uwagę na otaczające to miejsce krajobrazy. Nawet w tej mgle świetnie się prezentowały. I pewnie gdyby aura była nieco bardziej sprzyjająca, a my miałybyśmy więcej czasu w Segovii, zrobiłyśmy sobie jakiś przyjemny trekking po okolicy. Natomiast gdy odwracamy się do zamku plecami malujemy się przed nami panorama miasta z katedrą w centralnym punkcie. Prawdopodobnie większość turystów przyjeżdża do Segovii dla akweduktu, ale ja osobiście uważam, że naprawdę warto przejść się do zamku, bo jest to niezwykle urokliwe miejsce z przepięknymi panoramicznymi widokami.

Wracając jeszcze na moment do zamku, został on wybudowany w XII wieku. Łączy w sobie gotyk, romanizm oraz mudéjar. Jest jednym z najważniejszych zamków średniowiecznych w Europie. Jego mury były świadkami wielu ważnych wydarzeń dla historii Hiszpanii. Rezydowało tam aż 22 władców hiszpańskich. A obecnie mieści się tam założone pod koniec XIX wieku Archiwum Wojskowe i oczywiście muzeum zamkowe.

Plac Azoguejo (Plaza del Azoguejo)

Stamtąd wzdłuż murów wracamy do centrum miasta. Schodzimy z powrotem pod akwedukt, gdzie dostrzegamy pomnik wilczycy, Remusa i Romulusa. Jest to prezent od Rzymu dla Segovii z okazji rocznicy wybudowania akweduktu.

Na placu przy akwedukcie zebrało się jeszcze więcej ludzi pomimo kiepskiej pogody. Wszystko wskazuje na to, że odbywa się tam jakiś festyn. Może ze względu na targi książki? Bo pierwsze co nam się rzuciło w oczy, gdy dotarłyśmy na ten plac, to długie szpalery straganów z książkami. Nie przechadzałyśmy się tam jednak zbyt długo, bo to by groziło zakupem jakiejś książki, która na pewno już by się nie zmieściła do mojego plecaka.

Hiszpańskie menu dnia (menú del día)

Niespiesznym krokiem idziemy w stronę dworca szukając po drodze jakiegoś fajnego miejsca na obiad. Wchodzimy do niepozornego baru, gdzie na pewno nie spodziewali się turystów. Skusiła nas tablica z informacją o menu dnia. Za 8 euro dostajemy na przystawkę krokiety drobiowe i empanadillas, na danie główne polędwiczkę z jajkiem smażonym i ziemniaczkami a do tego napój oczywiście. Porcja była tak ogromna, że nie podołałam jej i zabrałam na wynos, dzięki czemu za te 8 euro miałam i obiad i kolację. Menu del día to najlepsza opcja obiadowa jaka istnieje w Hiszpanii, za małe pieniądze można się najeść do syta, a nawet przejeść. 

Ok. 15:00 mamy pociąg powrotny do Madrytu. Po drodze znowu musimy się przesiadać. Tym razem do zupełnie innego składu, bo pierwszy pociąg skończył bieg. Na szczęście wszystko było dobrze zorganizowane i chyba nikt się nie pogubił, no ale ja się pytam po co? Tym bardziej, że bilet z Madrytu do Segovii i z powrotem nie jest przesiadkowy. Nikt wcześniej nie uprzedzał, że w rzeczywistości nie jest to połączenie bezpośrednie.

Pożegnanie z Madrytem

Po powrocie do stolicy jeszcze po raz ostatni przechadzamy się ulicami Madrytu. Miałyśmy zamiar pójść na punkt widokowy pomiędzy katedrą a pałacem królewskim, bo do tej pory nie udało nam się tam dotrzeć, ale i tym razem nie było to możliwe. Wzdłuż drogi przed pałacem stały tłumy. Wszyscy wyglądali jakby na coś (lub na kogoś) czekali. Wszędzie stała policja. Zastanawiałyśmy się o co chodzi, czy może zaraz zobaczymy króla? Nie byłyśmy jednak jedynymi, które nie miały pojęcia o co to całe halo. Ludzie nas się pytali, co tutaj się dzieje, a my przecież byłyśmy tak samo niedoinformowane jak oni. Śmieszne jest to, że nikt nie wiedział, dlaczego policja wstrzymywała ruch, ale wszyscy tłumnie czekali, jakby miał się wydarzyć jakiś cud. Szukałyśmy potem informacji w internecie, jakiejś wzmianki prasowej, ale niczego takiego nie znalazłyśmy i do tej pory nie wiem na co (lub na kogo) ci wszyscy ludzie tam czekali. 

Wracamy do hotelu. Plecaki miałyśmy już spakowane, bo musiałyśmy pokój opuścić do godziny 11:00, gdyż tego wieczora miałyśmy kontynuować naszą podróż przez Hiszpanię. Kolejnym punktem miała być Saragossa. I zgadnijcie jak sobie to wszystko zaplanowałyśmy. Otóż, (nie)nauczone wcześniejszymi doświadczeniami ponownie postanawiamy przemieścić się w nocy, aby zaoszczędzić na czasie i pieniądzach. Nasz autobus do Saragossy odjeżdża w środku nocy, więc mniej więcej do północy koczujemy w hostelu, a potem idziemy na stację metra, skąd jedziemy na dworzec autobusowy. Po raz kolejny informacje na dworcu dość słabe, ale miałyśmy zapas czasu, więc bez większych nerwów udaje nam się znaleźć właściwy autobus. Z resztą ja nie miałabym nic przeciwko, gdybyśmy zostały w Madrycie jeszcze kilka dni. 

Nocny autobus wbrew naszym oczekiwaniom był pełen. Nie znalazłyśmy osobnych miejsc, więc warunki do spania były słabe, tak więc czekała nas nieprzespana noc. Nie wierzę, że ten nocny przejazd to znowu był mój pomysł. Bo niestety to ja później bardziej cierpiałam z powodu zarwanej nocy. 

Komentarze

  1. Pospałam dzisiaj do 11stej co mi się nie zdarza i jestem taka zamulona, że nawet sobie nie wyobrażasz. Kiedy się obudziłam i zobaczyłam tę ciemność to się przeraziłam, że przespałam cały dzień. Teraz jest 14sta i nadal ciemno niemal tak jak wieczorem.
    Jeśli chodzi o Segovię to kojarzę katedrę i oczywiście akwedukt, ale kto nie? Na kwestię pogodową nie będę zwracać uwagi bo doszłam do takiego etapu w życiu, że nareszcie skupiam się na samym fakcie, że mogę podróżować a nie na tym jaka jest pogoda. Ze wszystkich zjawisk atmosferycznych mogących wystąpić podczas urlopu najmniej lubię mgłę, chociaż w pobliżu domu zachwycam się nią kiedy otula łąki i pola. Menú del dia to super opcja żywieniowa bo jest tania i w większości przypadków pyszna.
    Podróże z przesiadkami również i mnie stresują bo zawsze się boję, że przegapię stację. Ostatnio wracałam z Danii trzema pociągami i naprawdę musiałam się skoncentrować a była noc, co utrudniało zadanie. Zmiany wagonów też nie rozumiem chociaż w Hamburgu nawet jadąc na lotnisko trzeba wsiąść do pierwszych trzech wagonów bo na trasie pociąg się rozdziela i tylko początkowe składy jadą na lotnisko. Reszta jedzie dalej do miasta. No ale co zrobić, podróżowanie bardzo często wymaga koncentracji i odpowiedniej logistyki.
    Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ja... no to przynajmniej się wyspałaś za wszystkie czasy. Ja nie pamiętam, kiedy mogłam tak sobie spokojnie pospać prawie do południa. A czasami by się chciało zrobić sobie taki leniwy dzień w łóżku z książką... Jednak obowiązki wzywają.
      W podróży niesprzyjająca pogoda też mi aż tak bardzo nie przeszkadza. Po prostu odpowiednio się ubieram i tyle. Okazuje się, że nawet w deszczu może być fajnie. Przeciwko mgle też nic nie mam, bo Portugalia udowodniła mi, że świat we mgle jest bajkowy. Aczkolwiek jazda samochodem nie należy wtedy do najprzyjemniejszych.
      Przesiadki w nocy to chyba najgorsze co może się przytrafić. Jadąc z Madrytu do Segovi to była taka sama sytuacja jak opisujesz z lotniskiem w Hamburgu. Lokalsi wiedzieli, turyści nie, bo nigdzie takiej informacji nie było. Całe szczęście, że pani konduktor przeszła się po pociągu i zwróciła uwagę na cel naszej podróży i nam podpowiedziała, bo inaczej to nie wiem, gdzie byśmy wylądowały. A z powrotem dziwna sytuacja, pociąg skończył bieg, na szczęście obsługa bardzo sprawnie to wszystko zorganizowała, także szczęśliwie dotarłyśmy do celu. Podróże potrafią czasami nieźle zmęczyć. Po takich intensywnych wakacjach potem przydałyby się jeszcze jedne, żeby odpocząć :D
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Kolejne fantastyczne miejsce w tym pięknym, usypanym zabytkami kraju. Pogody się nie wybiera, wiem Julka, że wolisz słoneczko, ale tutaj nuta deszczowej tajemniczości podkreśla urok tych starych budowli. Oczywiście moim zdaniem! Cieszę się, że pokonałyście trudności i wszystko skończyło się dobrze. Kolejne podróżnicze doświadczenia za tobą:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, wiem, na pogodę wpływu nie mamy i w podróży jakoś potrafię to przeżyć, bo tak się cieszę nowo odkrywanymi zakątkami, że na pogodę zwracam mniejszą uwagę.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Nie ma to jak nieprzewidziane przygody podczas podróży, prawda? Chociaż trudno czasami przewidzieć wszystkie niespodzianki, to warto być elastycznym i cieszyć się chwilą, nawet jeśli nie wszystko idzie zgodnie z planem. Podróżowanie zawsze przynosi jakieś ciekawe historie do opowiedzenia później! A co do podróży z przesiadka to ie lubię tego.. oj nie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pełni się z Tobą zgadzam. W podróży trudno jest się ściśle trzymać planu i absolutnie nie ma w tym nic złego, jeśli damy się ponieść chwili. Spontaniczność to bardzo przydatna rzecz podczas podróży. Chyba nikt nie lubi przesiadek, a już w ogóle w mało znanym terenie. Ale ta nasza przesiadka to była naprawdę wyjątkowa i zaskakująca, bo nic na nią nie wskazywało. Myślę, że miałyśmy troszeczkę pecha, że w podróży do wsiadłyśmy w taki a nie inny wagon, a z powrotem jechałyśmy o takiej a nie innej godzinie.
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Ja chyba już się przywyczaiłam do ponurej pogody i w każdy dzień, kiedy u mnie świci słońce, to życie wydaje się takie kolorowe. Ostatnio byłam w Lizbonie i pierwszego dnia było ponuro i deszczowo, ale już sama temperatura powodowała, że chciało mi się po tej "mojej" lizbonie łazić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba nigdy nie przyzwyczaję się do ponurej pogody. Odkąd mieszkam na Majorce, trudno mi uwierzyć, że kiedyś potrafiłam tak bezproblemowo przetrwać szarą polską zimę. Nigdy więcej. Bez słońca nie ma życia :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram