Brema w świątecznej odsłonie
Od czego by tu zacząć? Ktoś by powiedział, że od początku. Nasuwa się jednak kolejne pytanie: a gdzie ten początek? Więc w skrócie tylko powiem, że w wyniku efektu motyla w zeszłym tygodniu ponownie odwiedziłam baśniową Bremę i na nowo się tym miastem zachwyciłam, mimo jego zupełnie innego anturażu.
Chyba wszyscy moi czytelnicy kojarzą Mo. z bloga Trzymając się chmur (a kto nie zna, niech koniecznie leci do niej na bloga (oczywiście dopiero po przeczytaniu tego wpisu ;) ), bo to jest niesamowita osoba, pełna pozytywnej energii, którą zaraża wszystkich dookoła). A wspominam o Monice dlatego, że to właśnie za jej sprawą znowu odwiedziłam północne Niemcy i jeszcze raz miałam okazję zatopić się w magii Bremy i to jeszcze w jakim doborowym towarzystwie! O tym jak do tego w ogóle doszło nie będę pisać, bo u Moni na blogu jest już cała relacja i to w dodatku tak pięknie napisana, że nawet się nie odważę próbować temu pisarskiemu poziomowi dorównać. Ja po prostu zabiorę Was na spacer po świątecznej Bremie. Także otulcie się teraz szalikiem (albo kocykiem, jak tam wolicie), nasuńcie na uszy ciepłą czapkę i nie zapomnijcie o rękawiczkach, bo właśnie wsiadamy do magicznych sań św. Mikołaja, które zabiorą nas do baśniowego miasta małych cudów.
Zazwyczaj, gdy wracamy do jakiegoś miejsca, nie zachwyca ono nas już tak samo jak za pierwszym razem. Są jednak wyjątki. I jednym z nich jest Brema. Kiedy byłam tam po raz pierwszy w styczniu tego roku, piałam z zachwytu na każdym kroku. Magia wylewa się tam z każdego zakątka. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał tamtego wpisu, to gorąco zapraszam tutaj. Ucieszyłam się więc, że mogłam do Bremy pojechać jeszcze raz. I wiecie co? Nawet przez myśl mi nie przeszła obawa, że tym razem mój zachwyt może już nie być tak ogromny. Moja intuicja miała rację. Brema i tym razem sprawiła, że szczęka opadła mi z wrażenia.
Wychodzimy z dworca a tam malutki jarmark bożonarodzeniowy i łoś (!) śpiewający o swoim kuzynie Rudolfie. Zamiast iść dalej na starówkę, gdzie znajdują się najpiękniejsze zakątki tego miasta, stałyśmy jak głupie i się gapiłyśmy na łosia, a nóżka podrygiwała... Łoś jednak skończył śpiewać, więc czas iść dalej. A dalej było tylko lepiej.
Niemieckie jarmarki bożonarodzeniowe mają moc przenoszenia do bajkowego świata. Wchodzimy między stragany i mam wrażenie jakbym spacerowała uliczkami wioski św. Mikołaja. Pachnie grzanym winem. W tle gra skoczna muzyczka wprowadzająca w świąteczną atmosferę. I nawet tłumy turystów nie są w stanie popsuć mojego dobrego humoru.
Nie jestem ekspertką od jarmarków. Odwiedziłam zaledwie kilka z nich. Ale te niemieckie póki co chyba najlepiej będę wspominać. Bo mimo tego, że na pierwszy rzut oka każdy jarmark jest taki sam, tak naprawdę każdy w jakiś sposób się wyróżnia. Chociażby stragany są inaczej przystrojone i w dodatku wszystkie w obrębie jednego jarmarku zachowują taki sam klimat. Jest sporo stoisk z kolorowymi ozdobami, z rękodziełem i fantami, które elfy będą zostawiać pod choinkami, ale prym moim zdaniem wiodą kramy z grzanym winem i pachnącym jedzonkiem. To właśnie przy nich ustawiają się długie kolejki spragnionych świątecznego grzańca. Jedynym minusem był brak zimowych herbatek, ale i na to znalazłyśmy sposób.
W styczniu widziałam Bremę bezludną, może nawet nieco uśpioną. Teraz w grudniu Brema ukazała mi się od zupełnie innej strony, tej bardziej rozrywkowej i muszę przyznać, że oba oblicza tego miasta są wspaniałe. Nie przepadam za tłumami, zazwyczaj psują mi radość zwiedzania, ale wobec jarmarcznych tłumów nie miałam nic przeciwko. Dzięki gwarowi i unoszącym się w powietrzu zapachom jedzonka i grzańca, Brema stała się dla mnie taką ożywioną baśnią. Bo jej baśniowy klimat pozostał zachowany i nawet wzmocniony poprzez to przedświąteczne słodkie szaleństwo.
Na wąskich uliczkach najstarszej części miasta było znacznie spokojniej. Nie znaczy to jednak, że nie było tam tego bożonarodzeniowego klimatu. Wręcz przeciwnie. Sklepowe witryny były bogato przyozdobione, również w migoczące światełka. Do pełni szczęścia brakowało tylko śniegu. Chociaż podczas naszego pobytu w Bremie ani przez moment nie pomyślałam o śniegu. Było idealnie i bez niego. Brema sama w sobie jest tak magiczna, że nie potrzebuje żadnych dodatków.
Dzięki temu grudniowemu wyjazdowi, dzięki dniom spędzonym na jarmarkach, dzięki godzinom rozmów przy zimowej herbatce i dzięki takiemu lekkiemu poczuciu, że nic nie muszę, że żyję tu i teraz, wprowadziłam się w iście świąteczny klimat. I chociaż za oknem nadal nie ma śniegu i raczej marne szanse, że pojawi się na święta, ten grudzień jest wyjątkowy. Nie czekam na magię świąt. Prawda jest taka, że magia dzieje się już teraz. Te wszystkie przedświąteczne przygotowania nie powinny być przykrym obowiązkiem; wystarczy tylko zmienić nastawienie, że nic nie trzeba, ale można i dzień od razu staje się przyjemniejszy. Życzę Wam, żeby ten przedświąteczny czas był spokojny i miły. Dom nie musi lśnić czystością - ważne, żebyście Wy się w nim dobrze czuli. Choinka nie musi wygrać konkursu miss choinek - ważne, żebyście Wy się świetnie bawili przy jej dekorowaniu. A pod choinką nie musi być góry prezentów - ważne, żeby było od serca. Na stole nie muszą stać najwykwintniejsze potrawy - ważne, żeby Wam smakowało i żebyście się zanadto nie namęczyli przy gotowaniu. A jeśli nie czujecie wyjątkowej atmosfery świąt - nic na siłę, niech każdy spędzi ten czas jak mu się podoba. A na zakończenie jeszcze kilka nocnych kadrów z jarmarku bożonarodzeniowego w najbardziej baśniowym miasteczku na mapie Europy.
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Komentarze
Prześlij komentarz
Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)