Hamburg w świątecznej odsłonie

Grudzień i styczeń są sąsiadami, ale klimatem i atmosferą są zupełnie sobie niepodobne. Styczeń to taka biała karta czekająca na nowe możliwości; trochę goły i szorstki czas, który dopiero musimy nauczyć przytulności. Natomiast grudzień to ciepła strefa komfortu otulająca świat niczym mięciutki wełniany kocyk. Nie bez powodu porównuję sobie te dwa miesiące. I nie, wcale nie ma to nic wspólnego z końcem roku i nowymi początkami. Tak się złożyło, że akurat w styczniu tego roku i teraz w grudniu byłam w Hamburgu i mam porównanie jak to miasto wygląda w tym świąteczno-noworocznym okresie i już teraz mogę zdradzić (choć pewnie po wstępnie się już domyślacie), że Hamburg grudniowy i Hamburg styczniowy to dwie różne bajki. Jakiś czas temu pisałam o tym styczniowym Hamburgu, więc teraz czas na jego grudniową wersję.

Kiedy 1 grudnia wsiadałam do samolotu w Gdańsku, nic nie wskazywało na to, że zaczął się adwent i świat powolutku będzie się zamieniał w globalną wioskę św. Mikołaja. Na Kaszubach zero światełek i grudniowego klimatu. Na lotnisku też było jeszcze bardzo zwyczajnie. Ale wystarczyło zaledwie półtorej godziny ponad chmurami, żeby nagle wszystko się zmieniło. Lotnisko w Hamburgu przywitało mnie cieplutko. A potem jak jechałam autobusem przez spokojne osiedla, tylko się zachwycałam mnogością światełek i ozdób adwentowych. No dobra, poza zachwycaniem się, troszkę też się stresowałam, czy wysiądę na odpowiednim przystanku i czy potem złapię odpowiedni pociąg, ale myślę, że w tym momencie spokojnie mogę pominąć tę część podróży i skupić się tylko na tych pozytywnych doznaniach (choć nie ukrywam, że jak dotarłam na miejsce i spotkałam się z Monią, byłam niezmiernie z siebie dumna, że nigdzie się po drodze nie zgubiłam; następnym razem będę mogła pokonać tę trasę z zamkniętymi oczami).

Choć styczniowym Hamburgiem byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, muszę przyznać, że jego grudniowa wersja chyba jeszcze bardziej mi się spodobała, głównie ze względu na klimat. O wspaniałym towarzystwie, które ten klimat jeszcze bardziej podbiło, a z którym miałam zaszczyt spacerować niemieckimi szlakami, nawet nie wspominam, bo to przecież już oczywista oczywistość, że gdyby nie dziewczyny, Monia i Ula, to ten wyjazd na pewno nie byłby taki wyjątkowy.

Jako, że Ula w Hamburgu była po raz pierwszy, Monia poprowadziła nas szlakiem najfajniejszych miejsc w mieście i w ten oto sposób oglądałyśmy Hamburg z wysokości tarasu widokowego jednego z najbardziej charakterystycznych budynków, czyli filharmonii, przeszłyśmy się po dzielnicy spichrzów, postawiłyśmy stopę (i to nie jedną) na najstarszej uliczce w mieście, szukałyśmy polskich symboli, zachwycałyśmy się detalami architektury różnych epok i oczywiście zasmakowałyśmy jarmarcznej atmosfery.

Ponieważ trochę zdjęć z Hamburga już wam pokazywałam i nie chciałabym się za bardzo powtarzać, dzisiaj będą głównie świąteczne kadry, więc jeśli ktoś jeszcze nie ma dość tych grudniowych klimatów, to proszę się nie wahać i oglądać sobie te wszystkie zdjęcia do woli.

Jarmarki w Hamburgu cieszą się ogromną popularnością i wśród turystów, i wśród lokalsów. My zaczęłyśmy spacery między kramami na tyle wcześnie, że jeszcze nie było aż takich tłumów, więc w miarę na spokojnie mogłyśmy pooglądać kolorowe dekoracje. Ale im później się robiło, a niebo ciemniało, robił się coraz większy gwar. Poza tym w godzinach popołudniowych jarmarki chwaliły się różnymi atrakcjami dodatkowymi, co również przyciągało wielu gapiów. Na jednym jarmarku odbywał się koncert Śnieżynki, a na inny wprost z Laponii przyleciał św. Mikołaj.

Przez cały dzień Monika nam powtarzała, że o tej i o tej musimy koniecznie być pod ratuszem, ale nie chciała zdradzić dlaczego. Strasznie się tym ekscytowała, więc mogłyśmy się domyślać, że czeka nas coś naprawdę super. I tak też było. Absolutnie się nie spodziewałam tego, co się o 16 wydarzyło na jarmarku przy ratuszu. Ni stąd ni zowąd na niebie pojawił się zaprzęg z Rudolfem na czele ciągnący sanie Mikołaja wypchane po brzegi prezentami. I ja tutaj wcale nie posiłkuję się żadnymi metaforami. Mikołaj rzeczywiście przyleciał i nawet przywitał się ze wszystkimi.

Po tym zaskakującym spektaklu jeszcze raz obeszłyśmy chyba wszystkie jarmarki, aby poczuć ich wieczorową atmosferę. Zatrzymałyśmy się również na grzane winko, które jednocześnie było takim zwieńczeniem naszego spaceru po Hamburgu.

Zostawiam Was jeszcze w kilkoma, a raczej kilkunastoma zdjęciami. Czytacie pewnie ten wpis po świętach, a może i po nowym roku, ale i tak nie omieszkam Wam złożyć najserdeczniejszych życzeń. Mam nadzieje, że ten świąteczny czas był spokojny i radosny spędzony w taki sposób, jak sobie wymarzyliście. I trzymam kciuki, żeby ta wyjątkowa atmosfera panowała w Waszych domach nie tylko od święta, ale i na co dzień. Mam nadzieję, że nie przesadziliście z ilością potraw na świątecznym stole, a pod choinką znaleźliście coś, co sprawiło, że Wasze serce zabiło szybciej. Trzymajcie się ciepło w ten zimowy czas. Życzę Wam wszystkiego dobrego, uśmiechów, radości, spokoju, jak najmniej stresów, zdrówka i spełnienia wszystkich marzeń, również tych podróżniczych. Pozdrawiam!

Komentarze

instagram