Czekając na ukochanego w Torrevieja

Niewielka wioska rybacka, która z czasem przekształciła się w całkiem sporych rozmiarów miasto portowe. Czy z czymś się Wam to kojarzy? Oczywiście, że chodzi o Gdynię. Ale okazuje się, że Gdynia ma hiszpańską siostrę, którą odwiedziłam przy okazji wyjazdu do Alicante. 


O Torrevieja czytywałam na blogu Mo. i gdy byłam w okolicy, nie mogłam tam nie pojechać. Wydawało mi się, że będzie to niewielkie miasteczko portowe, ale jak się później okazało, Torrevieja wcale taka mała nie jest. Skojarzyła mi się z Gdynią głównie dlatego, że niegdyś była malutką wioską rybacką, a dzisiaj jest stosunkowo rozległym miastem z dużym portem jachtowym i najlepszej jakości plażami, a co za tym idzie, przybywa tam wielu turystów. Poza tym, albo raczej przede wszystkim, Torrevieja słynie ze soli. 

Na terenie miasta znajdują się słone jeziora Las Salinas o ciekawym różowym kolorze. Żałuję, że tam nie dotarłam, ale niestety pogoda nieco pokrzyżowała nasz plan zwiedzania Torrevieja. Przynajmniej jest powód, by wrócić w tamtejsze okolice. Ale najpierw zwięzłe wspomnienie tego, co było. 


Z Alicante do Torrevieja jedziemy autobusem. Podróż trwa ok. godziny, a bilet kosztował 4,65 euro w jedną stronę. Swój spacer rozpoczynamy więc na dworcu autobusowym i od razu kierujemy się w stronę morza. Ale najpierw wchodzimy jeszcze do piekarni. Plan był taki, że kupujemy coś smacznego i lunch zjemy gdzieś z widokiem na morze. Niestety pogoda pokrzyżowała nieco nasze plany; zaczęło bowiem padać. Na szczęście nie na tyle mocno, by zupełnie zrezygnować ze spaceru. 


Wychodząc z piekarni jeszcze nic nie zapowiadało nadchodzącego deszczu, więc spokojnie udałyśmy się na spacer po molo. Konstrukcja Dique de Levante ma prawie półtora kilometra długości. Ale już jak tylko weszłyśmy na deski mola, zaczęło kropić, a spacerowicze pośpiesznie zaczęli schodzić. My się jednak nie wystraszyłyśmy i z nadzieją, że przestanie padać, szłyśmy dalej. Za wyjątkiem kilku osób na molo, naszymi towarzyszami były koty... 



Podczas spaceru możemy podziwiać jachty i inne jednostki pływające zacumowane w porcie oraz, i przede wszystkim, bezkresne morze. Ale również na samym molo czekają na nas atrakcje - mniej więcej w połowie stoi rzeźba kobiety żegnającej swojego ukochanego wypływającego w rejs. W Torrevieja jest więcej podobnych akcentów. Np. rzeźba Loli (La Bella Lola), żony rybaka, która wpatruje się w horyzont, prawdopodobnie wyczekując powrotu ukochanego. 




Po zejściu z Dique de Levante nasz spacer kontynuujemy nadmorskim bulwarem (Paseo Marítimo Juan Aparicio). Idziemy wzdłuż plaży de la Cura aż dochodzimy do interesującej konstrukcji przypominającej indiańskie totemy. Jest to rzeźba sławiąca dawne kultury basenu Morza Śródziemnego. Stamtąd idziemy dalej cały czas wzdłuż morza, aż dochodzimy do klifowego wybrzeża. Wreszcie deszczowe chmury ustępują miejsca słońcu. Jedynym minusem był silny wiatr, który pojawił się tak samo nagle, jak wcześniej deszcz. 






Po powrocie w okolice portu, robimy sobie krótką przerwę na lody. Duże porcje, na zdjęciu widzicie najmniejszą, niestety smak bez szału. A potem postanawiamy wejść w głąb miasta. Tam odnajdujemy Plac Konstytucji, przy którym stoi neoklasycystyczny kościół. Został on zbudowany z tego samego kamienia, którego użyto do budowy dawnej wieży, od której miasto wzięło swoją nazwę, bo nie wspomniałam, że Torrevieja znaczy właśnie stara wieża. 




Klucząc wąskimi uliczkami znowu docieramy bliżej morza. Tym razem dochodzimy na deptak Vistalegre, charakterystyczny dzięki konstrukcji osłaniającej jedną jego część. Na jednym z końców deptaku swoje miejsce na ziemi znalazła grupa muzyków. Natomiast po drugiej stronie postawiono fontannę, której niestety nie mam na żadnym zdjęciu. Jej zarys widać na poniższej fotografii.  



Docieramy także na aleję targową, która tego dnia raczej świeciła pustkami. No, ale przecież nie przyjechałyśmy do Torrevieja na zakupy.


Torrevieja zaskoczyła mnie głównie swoim rozmiarem. Na prawdę sądziłam, że będzie trochę mniejsza. Przez to, ale też przez niespodziewaną pogodę, nie udało mi się odkryć wszystkich zakątków. Jest to powód do powrotu. Ale czy wrócę, nie wiem, bo niestety Torrevieja nie powaliła mnie na kolana. Chyba jednak wolę malutkie niepozorne miasteczka. 

Komentarze

  1. Trochę brak mi starej zabudowy. Na pewno warto odwiedzić, na pewno pewno warto powędrować tymi wybrzeżami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze warto odwiedzić nowe miejsce i wyrobić sobie własną opinię na jego temat.

      Usuń
  2. Lo conozco Jula. Y ha cambiado mucho desde que fuimos hace tiempo ya. Fue uno de los lugares de costa junto con Punta Cana donde el calor es más pegajoso, en otras playas no es tanto. Me gustan las fotos y me has recordado el lugar.
    Buen jueves.
    Besos.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że mnie tam nie było podczas Twojej wizyty. Pokazałabym Ci kilka super miejsc, fajne miejsca spacerowe wzdłuż wybrzeża ( z przepięknymi widokami ) i "najpyszniejszą" lodziarnię. Torrevieja architektonicznie nie zachwyca ale krajobrazowo tak.
    Fajnie tak zobaczyć u kogoś miejsce, gdzie się mieszkało, spacerowało z psem i "plażowało".
    Uwielbiam Torrevieja w deszczu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No szkoda. Może gdyby nie deszcz same odkryłybyśmy jakieś ciekawe zakątki :) Ja akurat za deszczem nie przepadam.

      Usuń
  4. Chyba chodzilysmy tymi samymi ścieżkami :) też mam zdjęcia w tych samych miejscach :) wybrzeże jest fajne w tym miasteczeku

    OdpowiedzUsuń
  5. Żałuj, że nie dotarłaś nad różowe jezioro bo wygląda przepięknie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wszystko nie było czasu, ale dzięki temu mam tam po co wracać ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram