Tajemnice Selvy


W teorii ruiny to nic ciekawego, po prostu kupa gruzu. Z drugiej strony ruiny to miejsca bardzo tajemnicze, pobudzające wyobraźnię, bo przecież za wszystkim kryje się jakaś historia... Czasami są to historie w duchu romantyzmu, innym razem tak zwyczajne, że aż nudne. A jaka historia kryje się za ruinami oratorium Crist Rei? Odpowiedź w dalszej części. 


Wbrew pozorom nie jest to żadna antyczna ani średniowieczna budowla. Kościółek wybudowano niecałe 100 lat temu, w 1927 roku. Do tamtego czasu mieszkańcy Selvy uczestniczyli w wielkanocnych procesjach w sąsiednim miasteczku Mancor de la Vall, jednak w 1925 roku padł pomysł, by wybudować własną kapliczkę i wówczas rozpoczęto budowę Crist Rei. Niestety żywot świątyni nie był zbyt długi, co widać na załączonych obrazkach. Wszystko dlatego, że niezbyt dobrze przemyślano jej usytuowanie. Wybrano najbliższe wzniesienie, ale zapomniano, że w okolicy znajdowały się kopalnie, a co za tym idzie, występowały miejscowe trzęsienia ziemi i tak już w latach 60. XX wieku uległa zniszczeniu. Kaplica jest opuszczona i w żaden sposób zabezpieczona, więc można dostrzec kolejne pęknięcia na pozostałych ścianach. Prawdopodobnie dłuższe przebywanie na terenie Crist Rei nie jest najrozsądniejszym pomysłem...



Świątynia została wybudowana w stylu modernistycznym. Do dzisiaj zachowała się fasada z pięknym portalem i jedna z dwóch wież wznoszących się po obu stronach wejścia oraz ściana boczna. Był to kościółek jednonawowy o czterech przęsłach, bez ołtarzy bocznych. Nad wejście znajdował się chór, na który można się było dostać schodami wznoszącymi się wewnątrz dwóch symetrycznych wież. Natomiast po przeciwległej stronie dobudowano absydę, która służyła jako zakrystia. Z opisu wynika, że był to kościółek bardzo skromny, ale to nie znaczy, że brzydszy czy gorszy.



Nie jest to stary obiekt, więc uznałam, że zapewne istnieją jakieś zdjęcia tej kaplicy z okresu jej świetności, jednak Internet świeci pustkami. Znalazłam tylko zdjęcie starej pocztówki, na której widnieje postać Chrystusa Króla (Crist Rei) a w tle prawdopodobnie świątynia, a właściwie jej fasada. Widać dwie wysokie wieże i bardzo dekoracyjny portal. 

źródło: todocoleccion.net

Dotarcie na szczyt, z którego również rozciągają się piękne widoki, jest bardzo proste. Prowadzi tam bowiem asfaltowa droga, dość wąska, ale jak najbardziej przejezdna. Poza tym, przed ruinami jest dość duży plac, na którym można swobodnie zaparkować. My jednak nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie postanowiły dotrzeć tam pieszo. Auto zostawiłyśmy na niewielkim parkingu u wylotu z Selvy w kierunku Mancor de la Vall i stamtąd pomaszerowałyśmy na szczyt. Mimo że było już po południu, słońce dawało się we znaki i spacer wcale nie był taki łatwy i przyjemny, ale gdy dotarłyśmy na szczyt, miałyśmy satysfakcję.




Najpierw odpoczęłyśmy trochę w miejscu punktu widokowego, a potem poszłyśmy eksplorować ruiny. Jak się okazało, nie byłyśmy jedyne i przed nami dotarła tam grupa młodzieży. Ponieważ nagrywali jakiś film, nie chciałyśmy im wchodzić w kadr i po szybkich oględzinach, wyszłyśmy. Tak naprawdę nie ma tam wiele do oglądania. Najfajniejsze zdjęcia to fasada ze zniszczoną wieżą. Natomiast samo wnętrze to trochę gruzu, trawa i chwasty. Ale co ciekawe, kościółek został wzniesiony na pozostałościach murów jednej z pierwszych osad na Majorce.




Oprócz punktu widokowego i dawnego oratorium warto też się zatrzymać w samym miasteczku. Może nie ma tam wielu zabytków i typowych atrakcji turystycznych, ale jest spokój i małomiasteczkowy majorkański klimat. Poza tym już sama nazwa miasteczka jest ciekawa. Z języka hiszpańskiego selva znaczy puszcza. Po raz pierwszy nazwa ta została udokumentowana w XIII wieku i odnosiła się do nazwy wiejskiej posiadłości. Niektórzy etymolodzy twierdzą, że nazwa wywodzi się z łaciny (silva), czyli właśnie las, puszcza; inni natomiast sądzą, że nazwa może pochodzić od preromańskiej nazwy ówczesnej osady - Selver, czy też od praeuropejskiej nazwy srebra.




W samym centrum Selvy znajduje się imponujący kościół p.w. św. Wawrzyńca (Sant Llorenç), który jest jednocześnie patronem miasteczka. Obecny kształt świątyni jest wynikiem przebudowy po pożarze w 1855 roku. Odbudowy dokonano na podstawie planów architektonicznych z XVII wieku, więc możemy domniemywać, że bardzo podobnie wyglądał przed pożarem.




Najbardziej charakterystycznym elementem kościoła jest jego fasada oraz monumentalne kamienne schody o 42 stopniach prowadzące do jego wrót. Patrząc na fasadę widzimy jakby jej dwie części: ta z pierwszego planu jest pozostałością kościoła wzniesionego w XIV wieku i jest zwieńczona dzwonnicą; natomiast na dalszym planie widzimy efekt późniejszej rozbudowy, jeszcze przed pożarem. Wewnątrz mamy jedną nawę główną i sześć ołtarzy bocznych, niestety nie mogłam tego zobaczyć, bo kościół był zamknięty. Obeszłyśmy natomiast go dookoła i jest naprawdę ogromny i trudno zrobić mu jakieś całościowe zdjęcie.

Warto wspiąć się po tych 42 schodach, bowiem po drugiej stronie kościoła znajduje się ładny punkt widokowy (Mirador de la Serra de Tramuntana) na miasteczko i najbliższą okolicę.



Bardzo lubię takie małe mieściny, które wbrew pozorom skrywają bardzo wiele ciekawych zakątków. Czasami nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale gdy potem sobie czytam o tych miejscach nieco więcej, dostrzegam ich wartość historyczną i architektoniczną. Chyba powinnam zmienić nieco taktykę i najpierw czytać, a potem zwiedzać, żeby wiedzieć na co patrzę...




Podczas poszukiwania informacji do tego posta, byłam bardzo zaskoczona ilością materiałów, jakie na swojej stronie internetowej udostępnia ratusz gminy Selva. Oprócz historii w skrócie oraz notek na temat najważniejszych obiektów w miasteczku, znalazłam również piękną mapkę z zaznaczonymi obiektami, które warto zobaczyć. Naprawdę żałuję, że nie postarałam się i nie znalazłam jej przed wizytą w Selvie. Dzisiaj pewnie miałabym stamtąd znacznie więcej zdjęć i dużo lepszy obraz miasta. No ale kto powiedział, że już tam nie wrócę i nie nadrobię zaległości? 


Komentarze

  1. Bardzo fajna wyprawa. Piękne, urokliwe zdjęcia. :) Ja lubię ruiny, niektóre są wręcz zjawiskowe, bardzo lubię. Otacza je tajemnica, taka ciekawa aura, historia. Małe miasteczka też lubię, tyle można w nich znaleźć, zresztą wolę małe niż te duże, kiedyś było zupełnie inaczej, no cóż, starsza się robię i zachodzą zmiany. ;D Pozdrawiam cieplutko. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też zdecydowanie bardziej lubię małe miasteczka. Nie męczą tak jak te duże miasta.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Jeju jak tam ładnie! I wiesz poznałem kogoś z kim chciał bym tam pojechać, dlatego z tym większą radością czytałem twój wpis!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam ;) Choć podróże, szczególnie te lotnicze, do łatwych teraz nie należą, chyba i tak warto :)

      Usuń
  3. Twoje odkrywanie Majorki przypomina mi moje dawniejsze odkrywanie Murcji i okolicy. Niekoniecznie szlakiem najbardziej znanych miejsc ale za to szlakiem pieknych chwil i dobrych wspomnień. Fajnie Ci wychodzi odkrywanie świata po Twojemu. Ja też rzadko kiedy przygotowuję się merytorycznie ale najczęściej wybieram kierunek spontanicznie zatem ciężko przewidzieć gdzie dotrę :). Powodzenia w dalszym eksplorowaniu wyspy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      U mnie też najczęściej są to wycieczki spontaniczne. Czasami się zdarzało, że w piątek w nocy decydowałyśmy, gdzie pojedziemy w sobotę, a w sobotę rano zmieniałyśmy decyzję i jechałyśmy w zupełnie inne miejsce, także nigdy nie miałyśmy pewności, co nas czeka. Jednak zawsze każda wycieczka przynosiła wiele pięknych wspomnień. Warto postawić na spontaniczność w podróży ;)

      Usuń
  4. Ależ tam pięknie. Kocham, kamienne domy, świątynie. Czytając Twoje posty zamarzyłam o wyjeździe w tamte strony. Niestety, z powodu C-19 wszystko pozostaje w sferze marzeń. Pozostają mi takie blogi jak Twój.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początku tej całej pandemii zastanawiałam się nad przyszłością bloga i obawiałam się, że w pewnym momencie nie będzie już sensu dalej pisać, bo albo ja nie będę mogła podróżować, albo ludzie nie będą chcieli czytać, skoro i tak nie będą mogli tego później zobaczyć na własne oczy, ale teraz widzę, że ograniczeniu w podróżach, potrzebujemy właśnie takich innych krajobrazów, żeby nadal marzyć i planować. Bo w końcu to wszystko się uspokoi i znów bez obaw będzie można wyruszyć w świat ;)
      Pozdrawiam

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram