Złota zatoka

Lato powoli dobiega końca, ale sezon turystyczny na Majorce powinien jeszcze trwać przynajmniej do końca września. (Nie)stety już od co najmniej dwóch tygodni widać skutki ograniczeń. Mówiło się, że sezon 2020 miał być stracony. Potem nadeszła nadzieja, że może jednak da się coś uratować i tak, w lipcu był zauważalny naprawdę duży ruch na wyspie, początek sierpnia też jeszcze jakoś dawał radę, ale w tym momencie wyspa zasypia... Turystyka tego lata przechodzi potworny kryzys. A najgorsze jest to, że tak naprawdę trudno cokolwiek na to poradzić. Nie mówię, ma to swoje plusy. Sama zawsze pragnęłam zobaczyć letnią Majorkę bez tłumów (no i się udało). Lecz jest też spora ilość negatywnych skutków, co niestety widać nawet gołym okiem. Jednak nie będę się nad tym rozwodzić, bo temat jest bardziej niż przygnębiający. Natomiast jeszcze raz wrócę wspomnieniami do początku lata, kiedy to mieszkańcy wyspy, mieli jej uroki na wyłączność.


Cala d'Or to jedna z tych bardziej turystycznych miejscowości. Hotel na hotelu. Mnóstwo parkingów dla turystów. Bary, kawiarnie, restauracje, sklepiki z pamiątkami. No i oczywiście piękne zatoczki i piaszczyste plaże. Krótko mówiąc, miejsce, do którego żaden majorkańczyk o zdrowych zmysłach w sezonie nie pojedzie. W tym roku było inaczej. Końcówka czerwca uraczyła nas przepiękną pogodą. Natomiast światowa sytuacja sprawiła, że liczba turystów na wyspie była równa zeru, co widać chociażby na poniższych zdjęciach. 



Gdy w niedzielny poranek dotarłyśmy do Cala d'Or na południu wyspy, nie było tam praktycznie nikogo. Wrażenie to pogłębiało się w miarę odkrywania kolejnych uliczek miasteczka. Nie sądziłam, że Cala d'Or zajmowałaby tak duży obszar. Nie mogę sobie wyobrazić, co by się tam działo, gdyby to było zwyczajne lato i hotele pękałyby w szwach, a było ich tam co nie miara. Jednak tym razem kurort świecił pustkami. Na parkingach było tyle wolnych miejsc, że nie mogłam się zdecydować, gdzie stanąć. Jakbym tylko zechciała, to i z widokiem na morze znalazłoby się jakieś miejsce. My jednak nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie postanowiły sobie zrobić krótkiego spacerku, zanim rozłożymy ręczniki na złocistym piasku. 

Ostatecznie zaparkowałyśmy przy Cala Esmeralda. Zatoczka była piękna i jak sama nazwa wskazuje, woda miała kolor szmaragdu. Miałyśmy ochotę się tam zakotwiczyć, jednak zrezygnowałyśmy z tego zamiaru, na rzecz odkrywania kolejnych zatoczek. 



Następna była Cala Ferrera. Woda może nie miała tak oszałamiająco pięknego koloru, ale na plaży były ustawione parasole. My swojego nie miałyśmy, więc wykorzystałyśmy cień jednego z tych hotelowych (w normalnych czasach za cień pod takim parasolem trzeba płacić, ale tym razem jako, że hotel był nieczynny, miałyśmy go zupełnie za darmo). Za naszym przykładem poszli kolejni plażowicze, którzy powoli zapełniali plażę. Chociaż nie chciałyśmy tam zmarnować całego dnia, był taki upał, że cień i lekko orzeźwiająca woda skutecznie nas zatrzymały. 




Po południu zebrałyśmy swoje manatki, zapakowałyśmy się do samochodu i skierowałyśmy się na północ. Chciałyśmy się zatrzymać na chwilę na plaży Sa Nau, o której kiedyś już wspominałam na blogu (Rajskie plaże na Majorce). Zatrzymałyśmy się przy drodze prowadzącej na plażę, na pierwszym lepszym zacienionym miejsce. Przespacerowałyśmy się kawałek do zejścia nad zatoczkę i okazało się, że zejść nie możemy. Wejście było otaśmowane i niepozorna tabliczka informowała o zakazie wejścia na plażę ze względu na zbyt dużą liczbę osób. No cóż... Obostrzenia na każdym kroku. 



Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Postanowiłyśmy więc przejść się kawałek na sąsiednią plażę - Cala Mitjana, jako że tego dnia naprawdę mało maszerowałyśmy. Między zatoczkami nie ma żadnej oficjalnej drogi. Przejście jest możliwe tylko dla pieszych, ale i tutaj niekoniecznie polecam Wam tę opcję. Dlaczego? Zaraz się wszystkiego dowiecie. 
A po drodze mijamy ciekawą skałę z okienkiem - Forat d'en Mengo - na zdjęciu poniżej. 




Spacer klifem to jedno z ciekawszych doświadczeń na Majorce. Widok na morze i niebo. Szum fal rozbijających się o skały. Z głębi lądu dochodzi nas dźwięk cykad. Kojący powiew morskiej bryzy nieznacznie chłodzi skórę muskaną promieniami słońca. Wokół tylko my i natura. O nic się nie martwimy, bo zgubić się tam przecież nie można. Idziemy cały czas granicą między lądem a morzem. Aż do następnej plaży. Nie idziemy jednak tak zupełnie na przełaj. Jest ścieżka, a nawet kilka. Z pomocą mapy wybieramy tą właściwą. Jest też jakiś dziwny płot pośród niczego, który urywa się nagle. Nie przejmując się więc niczym, po prostu dalej idziemy ku celowi. Potem trafiamy na jakąś podejrzaną polankę, gdzie zdecydowanie dało się dostrzec dość intensywną działalność człowieka; jakaś kupa gruzu, dalej rozrzucony chrust, w innym miejscu stosik materiałów budowlanych i wreszcie docieramy do cywilizowanej drogi, na końcu której stoi wóz Straży Obywatelskiej (Guardia Civil). No ale idziemy dalej szlakiem, który wytyczyła nam mapa i wtedy na naszej drodze stają strażnicy. 


Jak się okazało, zupełnie nieświadomie znalazłyśmy się na jakimś prywatnym terenie i kazano nam wrócić tą asfaltową drogą do oficjalnego wejścia na plażę. Tak też zrobiłyśmy. Dotarłyśmy na plażę Cala Mitjana. Miejsce jak z obrazka, jak z jakiegoś katalogu. Piękne, zadbane, luksusowe i bardzo fotogeniczne. Ja jednak nie miałam najmniejszej ochoty robić tam zdjęć, bo zatoczka ta wydała mi się po prostu sztuczna. Plaża niby publiczna, bo nie można sprywatyzować, ale wszystko wokół prywatne. Strach gdziekolwiek postawić nogę. Współczuję tym, którzy przychodzą tam sobie na plażę odpocząć, a i tym, którzy postanawiają wynająć jeden z tych luksusowych apartamentów... 



Chwilkę odpoczywamy na jednej ze skałek, a potem wybieramy się na krótki spacer po publicznej części klifu. Chociaż zakazu wstępu nie było, po raz kolejny widać, że ktoś się tym miejscem zajął i ładnie wyłożył ścieżkę kamieniem, nasadził sukulentów - tak jakby przygotowywano to wszystko, aby w końcu stało się własnością prywatną... Dochodzimy tamtędy do miejsca, którędy planowałyśmy przejść, zanim nas zatrzymano. Jak się okazało, zatrzymano nas dosłownie dwa metry przed granicą... Gdybyśmy tylko dotarły tam pięć minut później, prawdopodobnie nigdy byśmy się nie dowiedziały, że jakimś dziwnym trafem znalazłyśmy się na terenie prywatnym. 




Po stronie jeszcze publicznej stoi wysoki maszt. Dlaczego? Niestety nie wiem. Zrobiłyśmy kilka zdjęć i z coraz większym niesmakiem (przynajmniej ja) wróciłyśmy z powrotem na plażę, by stamtąd już oficjalną drogą jakoś się wydostać. I w tym momencie moja niechęć do tego miejsca jeszcze bardziej wzrosła. Cała droga przeznaczona dla pieszych jako dojście do plaży wiła się pomiędzy kamiennymi murami. Szło się trochę jak w labiryncie, z tym że nie miało się wyboru żadnej innej drogi...



Koniec końców nadrobiłyśmy spory kawał drogi i dzięki temu na licznik wskoczyło nam kilka dodatkowych kilometrów tego weekendu. Ponieważ droga jaka była taka była, musiałyśmy dojść ulicą aż do skrzyżowania, skąd prowadziła droga na plażę Sa Nau. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, okazało się, że plaża jest już otwarta, więc zeszłyśmy tylko na chwilę i potem pomaszerowałyśmy bezpośrednio do samochodu. 

Wniosek z tej wycieczki taki, że fajnie pomaszerować sobie klifem z jednej plaży na drugą, ale nigdy nie wiadomo, co się przydarzy i tak naprawdę trzeba być przygotowanym na wszystko. Majorka jest nieprzewidywalna. No i kto by pomyślał, że cały teren wokół plaży jest prywatny. Mówię Wam, jeszcze trochę i Cala Mitjana stanie się plażą prywatną. Mnie to jakoś specjalnie nie przeszkadza, bo i tak mi się nie spodobała. Choć jedno trzeba jej przyznać, na zdjęciach prezentuje się wybornie. 

Komentarze

  1. No nie powiem, sam bym tam pospacerował. Ale wiesz są miejsca które kojarzą się z tłumami turystów i jakoś tak głupio gdy w nich pustki. Szkoda też tych ludzi którzy zainwestowali i stracili przez głupotę WHO.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, wszystko ma swoje plusy i minusy. Bardzo często, dopóki czegoś nie stracimy, dopóty nie dostrzegamy, jak bardzo jest to ważne.

      Usuń
  2. Caminar y descubrir es lo majoe Jula. No conocemos Mayorca. Pero viendo tus buenos reportajes puede que cuando pase todo este que nos tiene medio encerrados en Béjar la visitemos. Este año nada de vacaciones.
    Buen semana. Cuídate.
    Un abrazo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Vaya. Pero bueno, si no este año, pues el otro ;) Mallorca esperará.
      Un abrazo, Laura

      Usuń
  3. Wstałam dzisiaj bladym świtem i pojechałam na rowerze fotografować mgłę. Tak przemarzłam, że nadal to czuję zatem spróbuję się teraz ogrzać w cieple Twoich tropikalnych zdjęć. Usiłowałam nawet wybrać ulubione i spróbować się tam przenieść mentalnie ale to trudne bo zdjęć, w które wskoczyłabym bez zastanowienia jest co najmniej kilka :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To teraz sobie wyobraź, że na żywo jest jeszcze piękniej niż na zdjęciach. Ale mgła też jest piękna. Podziwiam, że chciało Ci się tak wcześnie wstawać, i w dodatku jeszcze przemarzłaś... Ale Earl Grey pewnie pomógł ;)

      Usuń
  4. Jak tam cudnie. Nie mogę oderwać oczu od Twoich zdjęć.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iście wakacyjnie... ale to zdecydowanie nie moje klimaty.
      Pozdrawiam

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram