Świat tak szybko się zmienia ~ Parque Natural de s'Albufera
Już dawno miałam napisać o tym miejscu, ale jakoś brakło mi do niego natchnienia. W międzyczasie udałam się tam po raz drugi, ale wciąż nie wiedziałam, jak pisać. Ale dzisiaj już nie mogę dłużej odkładać tego tematu. Wczoraj wydarzyła się tam tragedia - tragedia, która trwa na moich oczach - pożar w parku naturalnym s'Albufera.
Park naturalny s'Albufera jest największym podmokłym terytorium na Balearach. Jest to obszar o powierzchni ponad 1600 ha i od 1988 nosi miano Parku Naturalnego (parque natural). Kanałami płynie woda słodko-słona, gdyż mają one bezpośrednie połączenie z morzem. Wyróżnia się tam więc gatunki roślin i zwierząt charakterystyczne dla wód słodkich jak i słonych. Wśród ptaków, które są największą grupą zamieszkującą park, wyróżnia się aż 303 gatunki. Park jest też hotelem dla ptaków migrujących.
W Alcudii spędziłam dwa sezony, a nigdy w tamtym czasie nie poszłam do s'Albufery. Dopiero, gdy przeniosłam się na przeciwległy brzeg zatoki, wybrałam się na wycieczkę do s'Albufery. I to aż dwa razy w przeciągu zaledwie kilku tygodni.
Lato nie jest najlepszą porą na wizytę w parku. Jest tam potwornie gorąco, a wilgoć tylko potęguje to odczucie. W dodatku nie ma tam zbyt wielu miejsc zacienionych. Poza tym nie zobaczymy również dużej ilości ptaków, które są najważniejszym elementem rezerwatu, gdyż zlatują się tam dopiero w okresie zimowym. Niemniej jednak spacer po parku okazał się fajną odskocznią od wrzawy zurbanizowanej Alcudii.
Dla odwiedzających wyznaczono tam cztery szlaki turystyczno-spacerowe, z czego najdłuższy ma aż 11 km i prowadzi niemalże wokół całego parku. Ten szlak zostawiłam sobie na później - pytanie teraz brzmi, czy jeszcze kiedykolwiek będzie to później? Ksiądz Twardowski napisał: Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą - i miał stuprocentową rację, ale spieszmy się też odwiedzać miejsca, bo tak szybko się zmieniają i to niekoniecznie na lepsze.
Wczoraj wieczorem wybuchł tam pożar. Nie po raz pierwszy i pewnie nie po raz ostatni. Jednak ten jest zaliczany to jednego z największych. Tak się niefortunnie zdarzyło, że wczoraj wiatr był naprawdę silny na Majorce. Miejscami dochodziło nawet do 100 km/h. Chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłam tak silnego wiatru tutaj na wyspie. Nie dało się wyjść z domu bez oberwania jakimś liściem palmowym, czy chociażby piaskiem po oczach... I oczywiście tenże wiatr przyczynił się do bardzo szybkiego rozprzestrzenienia się ognia. Do tej pory, czyli ponad 24 godziny, ogień wciąż jest poza kontrolą strażaków... Na szczęście nie ma ofiar w ludziach. Jest natomiast sporo zniszczeń materialnych, a przede wszystkim ta biedna natura, która przecież niczym nie zawiniła. Prawdopodobnie doszło do intencjonalnego podpalenia, ale dopóki nie ugaszą ognia, nie można tego zweryfikować.
S'Albufera przeobraża się w zgliszcza. Płonie flora. Ptakom być może udało się uciec, ale inne zwierzęta pewnie nie miały tyle szczęścia. Strażacy bez wytchnienia próbują zatrzymać żywioł. W dzień latały tam samoloty i helikoptery strażackie. Pobliski Can Picafort tonął w dymie, który ulatywał aż na drugą stronę zatoki. Z nieba spadały zwęglone kawałki liści. Smród potworny. A ogień wciąż żywy.
Przeżywam to bardzo. Jeszcze kilka tygodni temu spokojnie sobie spacerowałam po parku i planowałam kolejny wypad, tym razem na rowerze. Bardzo często przejeżdżałam drogą, przy której to wszystko się zaczęło. Wciąż z balkonu widzę dym i łunę ognia. Szczerze, nie wygląda to dobrze.
Dotyka mnie to, co się dzieje na świecie. Tragedia za tragedią. A w dodatku ta cała pandemia. Czy jest realna, czy nie, zmieniła nasze życie, mam wrażenie, że już na zawsze. To, co kiedyś pokazywały tylko filmy science-fiction, teraz staje się rzeczywistością; a filmy, które kiedyś pokazywały rzeczywistość, teraz są bajką.
Gdybym pisała o s'Albuferze wczoraj, a był taki plan, tekst ten wyglądałby zupełnie inaczej. Jak dokładnie, nie wiem, bo przecież nie mogłam się za to pisanie zabrać, ale na pewno temat ten nie byłby dla mnie taki smutny. Teraz na zakończenie mogłabym Was zaprosić do odwiedzenia tego miejsca, no ale przecież pandemia, więc podróże utrudnione, no a teraz jeszcze ten pożar. Chyba właśnie do mnie dotarło, że nie ma takiego, który by zobaczył cały świat. Są natomiast blogi, które pomagają przenieść się w te odległe miejsca choć na chwilę. Są blogi, zdjęcia, opisy, wspomnienia, z miejsc, które dzisiaj nie są już takie same. Dziękuję Blogerom, że mogę z Wami wirtualnie podróżować. I mam nadzieję, że i moi czytelnicy również z przyjemnością wraz ze mną wirtualnie podróżują.
Na szczęście już po okresie lęgowym, więc ptaki odleciały, części podziemne roślin też pewnie nie ucierpiały (paradoksalnie, przy takim szybkim pożarze, wysoka temperatura rzadko kiedy wypala glebę, natomiast zwierzęta lądowe, nie miały większych szans.
OdpowiedzUsuńSmutne rzeczy się dzieją.
UsuńPięknie... jestem pod wrażeniem Twojego wpisu i uczuć jakie przelałaś. Zgadzam sie z Toba w zupełności i jak nic zostało nam tylko czekać zeby swiat wrocil do normy, tylko ile mamy jeszcze czekać...Pięknie tez pokazałaś miejsce.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam...
Nie jestem pewna, czy samo czekanie wystarczy...
UsuńWidziałam w wiadomościach. To było naprawdę ważne wydarzenie ( szkoda, że tak tragiczne w skutkach ) skoro na chwilę przestali mówić o wirusie. W tym przypadku najgorsze jest to, że natura w żaden sposób sobie na to nie zasłużyła.
OdpowiedzUsuńTeż czasem myślę, że ta pandemia zostanie już na zawsze tak jak maseczki i różnego typu ograniczenia. Płakać się chce.
Płakać, ryczeć i wyć... ale mimo wszystko bądźmy dobrej nadziei ;)
UsuńPrzyroda i tak się odrodzi jak las w Kuźni Raciborskiej, tylko trzeba trochę czasu. Tereny bardzo ciekawe 😊 Pozdrowienia 🙋♂️
OdpowiedzUsuńPewnie, odrodzi się, ale i tak przykro patrzeć, gdy płonie...
Usuń