Popołudnie w Portopetro

Południowe wybrzeże Majorki jest pełne malutkich urokliwych zatoczek i niektóre z nich okazały się idealnym materiałem na utworzenie portu. Właśnie w ten sposób nad zespołem kilku zatoczek wyrosło Portopetro - miasteczko idealne na spokojny spacer?

Portopetro już od dawna było w moich myślach. Nawet kilka razy byłam w okolicy, ale nigdy nie odbiłam z głównej drogi, by zjechać do tego miasteczka. W pierwszy majowy weekend, który również dla mnie okazał się długim (bo musicie wiedzieć, że na Majorce tylko 1 maja jest dniem wolnym), pojechałam do najbardziej wysuniętego na południe miejsca na Majorce na niedługi trekking i w drodze powrotnej zahaczyłam o Portopetro, które niestety nie podołało moim oczekiwaniom...

Jakiś czas temu opowiadałam Wam o Porcie Gołębi - Portocolom. Teoretycznie i Portocolom i Portopetro są do siebie bardzo podobne. Oba miasteczka powstały nad zatoczkami tworzącymi naturalny port. Mają podobne nazwy. Leżą w tej samej części wyspy. Ale na tym koniec. Bo o ile Portocolom jest niezwykle urokliwe i pomimo, że przyciąga wielu turystów, zachowało swój pierwotny rybacki klimat, o tyle Portopetro jest w pewnym sensie tworem sztucznym.

Z historii Portopetro

Początkowo nazwa Portopetro odnosiła się do terenów, na których znajdowały się posiadłości pomiędzy miasteczkiem L'Alquería Blanca i wybrzeżem. Sam port zaś służył raczej jako bezpieczna przystań dla statków, które natrafiły na sztorm. W odróżnieniu od Portocolom, w Portopetro nie było rybaków; nie było także osadnictwa. Ale na klifie broniącym dostępu do lądu stała wieża obronna, która była częścią systemu obronnego Majorki przed piratami. Niestety nie ma już po niej ani śladu. Przynajmniej po tej pierwszej, bo obecnie na jej miejscu stoi współczesna rekonstrukcja. 

Portopetro zaczęło się zmieniać dopiero na początku XX wieku, kiedy właściciele okolicznych terenów rozparcelowali je i zaczęli sprzedawać. Powoli następowała urbanizacja tego miejsca. Pomimo tego, że centrum wygląda jak typowe śródziemnomorskie miasteczko z domkami przyklejonymi jeden do drugiego, wystarczy odejść kilka metrów od portu i tam zaczynają wyrastać ogromne wille z ogrodami, niektóre z własnym dojściem do morza.

Jadąc do Portopetro liczyłam na podobny klimat, z jakim zetknęłam się w Portocolom, a tutaj takie zaskoczenie. Jest to miasteczko dla bogaczy. Dostępu do eleganckich domostw bronią wysokie bramy. Nawet będąc na plaży ma się wrażenie, że jest się u kogoś na podwórku. Nie lubię takich miejsc. 

Plaże w Portopetro

Ponieważ pora była popołudniowa, czyli restauracje były zamknięte, udało mi się znaleźć miejsce parkingowe w samym centrum, z widokiem na port. W dodatku za darmo. Najpierw postanowiłam zobaczyć latarnię, której z tego miejsca nie było widać. 

Caló des Homes Morts

Przeszłam sobie nad zatoczkę Caló des Homes Morts. Jakbyśmy sobie przetłumaczyli nazwę, to niezbyt zachęcająco ona brzmi, no bo jak to Zatoczka Umarłych? Na szczęście z umarlakami to miejsce nie ma nic wspólnego. A może? Kto wie...?

Z portu najpierw musiałam się wspiąć, by potem znów zejść dość stromą, ale wybrukowaną aleją spacerową. Plaża jest niewielka, ale piaszczysta. Jest też po części zacieniona, bo w samym jej centrum stoi potężne drzewo. Nad nią górują hotele (w tej chwili jeszcze zamknięte). Woda miała piękny kolor. A właściwie to go nie miała, bo była po prostu krystalicznie przejrzysta. Magii dodawały kamienie porośnięte soczyście zielonymi algami. Pomimo tych dwóch wielkich hoteli w sąsiedztwie, plaża wydała mi się naprawdę spokojna.

Po drugiej stronie plaży, znajdowała się niewielka ścieżka pnąca się w górę, która potem już po płaskim ciągnęła się pod koronami drzew. Po lewej stronie niekiedy wyłaniały się widoki na wodę. A w jednym miejscu, nieco bardziej odsłoniętym, ktoś postawił nawet ławeczkę, żeby można było te widoki wygodnie podziwiać. A stamtąd już rzut beretem do kolejnej zatoczki.

Caló de Sa Torre 

Zatoczka pod wieżą obronną, której notabene stamtąd jeszcze nie było widać, okazała się dużo bardziej nasłoneczniona, a po obu jej stronach stały domy z własnym zejściem do wody. Po lewej stronie widzimy dwa niewielkie budynki o iście śródziemnomorskim charakterze. Bardzo ładne. I bardzo fotogeniczne. Te po prawej zaś należą do osiedla, po którym później trochę pospacerowałam w poszukiwaniu latarni i to właśnie tam stwierdziłam, że nie lubię tego miejsca. 

Natomiast sama plaża jest raczej normalna. Poza tymi bogatymi domami wokół niczym specjalnym się nie wyróżnia. Ładna lazurowa woda. Piasek, skały. Co tu dużo mówić? Majorka jak się patrzy. 

Latarnia morska w dzielnicy luksusowej

Z plaży weszłam szeroką leśną drogą na jej szczyt i tam już ulicą planowałam dojść do latarni, którą notabene przeoczyłam. Byłam tak zapatrzona w biały budynek, który nagle wyrósł przede mną, że nie skręciłam w drogę prowadzącą na klif i potem musiałam się wrócić. A ten wspomniany dom zaskoczył mnie przede wszystkim swoją formą, bo na pierwszy rzut oka przypominał mi jakiś kościół. Myślałam, że to może meczet, ale jak podeszłam bliżej, okazało się że to (nie)zwyczajny dom mieszkalny. Utwierdziłam się w tym, kiedy zobaczyłam go od podwórka, które wychodziło na tę stronę, gdzie stała latarnia, wcale nie taka imponująca, jakiej się spodziewałam.

Choć latarnia została ustawiona w fajnym widokowo miejscu, ponadto wokół niej przygotowano ławeczki, architektonicznie nie robi żadnego wrażenia. Jest to zwyczajna nowoczesna miniaturka, gdzie funkcjonalność bierze górę nad wyglądem. Z drugiej strony, nie wiem jak by musiała wyglądać ta latarnia, żeby swoją konstrukcją powaliła na kolana, skoro wokół tyle dziwnych luksusowych willi. Może to i lepiej, że latarenka jest niepozorna i nie rzuca się w oczy?

Natomiast w bliskim sąsiedztwie latarni stoi kamienna wieża. Jest to współczesna rekonstrukcja pierwszego budynku, jaki został wybudowany na tym terenie, czyli wieży obronnej. Niestety nie było tam żadnej informacji, wszystko było pozamykane na cztery spusty, więc nawet nie wiem, czy można by wejść do środka.

Can Lis

Następnie udałam się w poszukiwaniu domu zaprojektowanego przez architekta opery w Sydney. Jørn Utzon po ukończeniu projektu w Australii przeprowadził się wraz ze swoją rodziną na Majorkę. Kupił ziemię nieco bardziej w głębi lądu, ale nie otrzymał wówczas pozwolenia na budowę i spróbował jeszcze raz, ale w Portopetro. W ten oto sposób w 1972 roku na klifie stanął kamienny dom o niezbyt skomplikowanej konstrukcji zwany Can Lis. Budynek ten jest uznawany za jeden z ważniejszych przykładów architektury XX wieku. Jak Wam się podoba architektura tego typu? 

Muszę przyznać, że dom ten znacznie się wyróżnia na tle tych wszystkich luksusowych, niekiedy fantazyjnych willi wokół.

Port

Swoimi śladami wróciłam z powrotem do centrum miasteczka i do portu. Wszystko było pozamykane, choć teoretycznie już dawno było po sjeście. Jednak przez te wszystkie dziwne restrykcje, zmienia się nieco system życia Hiszpanów i sjesta przesuwa się w czasie. Dzięki temu na spokojnie mogłam sobie obejrzeć wszystkie łodzie, głównie typowe łodzie rybackie llaüts. Poza tym trafiłam także na trening wioślarzy i to chyba był mój pierwszy raz, kiedy widziałam te wąskie kajaki (?) w akcji. 


Pospacerowałam sobie również promenadą, która początkowo leżała na skałach, a jej dalsza część musiała zostać całkiem niedawno wybudowana w formie pomostu przyklejonego z jednej strony do murów domów. Roztaczał się stamtąd fajny widok na drugi brzeg zatoki, gdzie wybudowano kilka malowniczych niewielkich domków. Jest to chyba najbardziej znany kadr z Portopetro i to właśnie to miejsce przewijało mi się w myślach, kiedy widziałam na mapie nazwę Portopetro. Szkoda, że całe miasteczko właśnie tak nie wygląda. Ale z drugiej strony rozumiem, dlaczego to miejsce tak bardzo różni się od Portocolom. Oba te portowe miasteczka miały zupełnie inną historię. I przede wszystkim, Portopetro jest znacznie nowszym tworem. Może nie do końca sztucznym, jak napisałam na początku, ale zdecydowanie nie jest to typowe miasteczko rybackie z klimatem.

Z jednej strony cieszę się, że byłam tam o takiej porze dnia, że praktycznie nie było żadnych turystów i było spokojnie. Mogłam sobie w ten sposób zrobić jednocześnie wycieczkę po wyobraźni i zobaczyć to miejsce bardziej przychylnym okiem. Bo to nie jest brzydkie miasteczko. W żadnym wypadku nie jest snobistyczne, pomimo tego całego bogactwa. Jest po prostu inne. Nieco zdystansowane i trudno poczuć tam klimat takiego spokojnego portowego miasteczka. Natomiast żeby ujrzeć całe jego piękno, trzeba po prostu przymknąć oko na niektóre aspekty tego miejsca i wówczas można tam spędzić naprawdę miłe popołudnie. 

Komentarze

  1. Jest w porządku, zwłaszcza, że klimatycznych zakątków też trochę znalazłaś! Mnie się podoba, no a przede wszystkim znów podziwiałam bajeczne widoki! Budynek Utzona też mi się podoba, bo wpisał się w otoczenie i przyrodę odpowiednim budulcem i jego kolorystyką. Dobrze, że nie ma kształtu opery w Sydney!
    Poczułam też wakacyjny klimat, którego głód nieco zaspokoiłaś. Pięknego weekendu:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie na takie klimatyczne miejsca starałam się zwracać uwagę, bo dzięki temu jakoś tak przyjemniej tam było.
      Chyba właśnie na tym polega sztuka architektury, żeby się ładnie wkomponować w otoczenie. Sama przyznaj, że opera w Sydney świetnie tam wygląda i to prawda, że gdybyśmy ją umiejscowili gdzieś indziej, mogła by się gryźć z otoczeniem.
      Cieszę się, że choć wirtualnie mogę Wam przesłać trochę tego słońca, które w ten nie schodzi z nieba :)

      Usuń
    2. Prawda! Opera z Sydney tylko tam może być i nigdzie indziej!
      U nas przez parę będzie lato, więc powiało optymizmem. Zrobiłam już nawet weekendowy wypad do Sopotu, niedługo będzie na blogu:)
      Pozdrawiam serdecznie:)))

      Usuń
  2. Cisza, i błogi spokój jest dziś u Ciebie :) do tego pięknie, czysto i bardzo klimatycznie. Rozmarzyłam się i spędziłam bardzo przyjemny wieczor po tych uroczych miejscach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta cisza i spokój to głównie dlatego, że byłam o takiej porze, że restauracje były zamknięte. Wtedy wszystkie miejsca zamierają. A czysto i schludnie faktycznie tam było, co niestety nie zawsze jest takie oczywiste.
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    2. Jak to w takich miejscach bywa :) Marzy mi się Majorka... wakacje tuż tuż a my od dwóch lat nic nie planujemy... wierzyc się nie chce... świat taki piękny, a my nie możemy go dalej podziwiać :(

      Usuń
    3. Na pewno coś fajnego wykombinujecie ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram