"Końca świata nie było"

źródło: bezdroza.pl

Pamiętacie rok 2012 i koniec świata, o którym było tak głośno, że aż film na jego temat zrobili? Właśnie w tym czasie Anita Demianowicz wyjechała do Gwatemali w swoją pierwszą samotną podróż, by zobaczyć ten osławiony koniec świata na własne oczy. A potem powstała książka o końcu świata, którego nie było. I już od momentu jej wydania miałam na nią niesamowitą ochotę, ale lata mijały, a ja wciąż do niej nie docierałam. Wreszcie pojawiła się na moim czytelniczym stosiku, ale ja byłam na Majorce a stosik w Polsce, no i książka dalej czekała. Ale koniec końców udało mi się ją przeczytać i co ja mogę Wam o niej powiedzieć...? Warto.

Kraje Ameryki Środkowej i Południowej fascynują mnie od bardzo bardzo dawna. Być może dlatego, że tak tam daleko i prawdopodobnie jeszcze długo będą pozostawać jedynie w sferze marzeń. A może przez to, że zostały potraktowane po macoszemu na lekcjach historii i geografii? Są interesujące, bo tak niewiele o nich wiemy i zupełnie ich nie rozumiemy. I nawet podczas 5-miesięcznej podróży po zaledwie ułamku Ameryki, trudno dowiedzieć się wszystkiego, poznać większość tradycji i zobaczyć najpiękniejsze miejsca. 

Na pierwszy rzut oka historia może się wydawać typową, no bo dziewczyna do tej pory pracująca w korporacji, postanawia rzucić wszystko i wyjechać w samotną podróż na drugi koniec świata. Czyż nie jest to znajomy scenariusz? A mimo to książka pachnie oryginalnością. Natknęłam się na opinie zarzucające autorce zbyt personalne podejście, że za dużo w książce prywaty. Ale mnie się to podoba. Bo to nie ma być powieść atakująca ze wszystkich stron akcją i mnogością interesujących wydarzeń. Reportaż Końca świata nie było to raczej taki pamiętnik z podróży. Nawet nie dziennik, bo nie ma w niej nudnych opisów dzień po dniu, jak to się czekało godzinami na autobus; jedynie najciekawsze (oczywiście subiektywnie wg autorki) momenty oraz trochę kultury latynoamerykańskiej i spostrzeżeń, jak to podróż zmienia człowieka. Albo i nie...

Biała kobieta pośród machos

Anita nie ukrywa, że jej głównym towarzyszem podczas tej podróży był strach potęgowany przez osoby z jej otoczenia, które cały czas powtarzały, że wokół jest niebezpiecznie. Nie wciska nam kitu, że tak nie było. Sama znalazła się w ryzykownej sytuacji. Ale też bardzo wiele razy spotkała się z ogromną życzliwością i bezinteresownością. Wszędzie jest niebezpiecznie i wszędzie można spotkać dobrych ludzi. Niestety machismo w Ameryce Łacińskiej to nie mit i samotnie podróżująca biała kobieta na pewno będzie tam miała trudniej niż biały mężczyzna. Cieszę się, że Anita o tym otwarcie mówi i zanadto nie słodzi. Bowiem do tej pory czytywałam głównie o męskich podróżach, o jachtostopowej wyprawie Przemka do Ameryki Południowej, o mundialowej wyprawie Tony'ego do Brazylii i choć oni też nie mogli się czuć całkiem bezpiecznie, to jednak na białą kobietę czyha więcej niebezpieczeństw w krajach Ameryki Łacińskiej. Anita wykazała się niesamowitą odwagą, bo...

Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu.

Tradycje Ameryki Środkowej

O treści książki nie będę pisać, bo trzeba ją po prostu przeczytać. A czyta się szybko, bo język jest prosty i przystępny, jak to w tego typu lekturach bywa i wydanie jest bogate w przepiękne fotografie. Głównie czytamy o pobycie autorki w Gwatemali, gdzie uczyła się hiszpańskiego oraz jej podróży po Hondurasie i Salwadorze. Dotarła też do Meksyku, skąd wróciła do Europy, ale na ten temat już zanadto się nie rozwodzi. Na końcu książki jest też kilka informacji praktycznych, które można wykorzystać podczas planowania własnej podróży w tamte strony.  

Z ciekawszych elementów to na pewno opowieści o lokalnych tradycjach. Jednym z najważniejszych wydarzeń opisywanych w książce jest celebracja końca kalendarza majskiego. Znajduje się tam również wyjaśnienie dlaczego to taki ważny moment, no i skąd w kulturze zachodniej wziął się ten słynny koniec świata 2012 roku. I choć wydawałoby się, że kultura ameryki środkowej jest nam tak bardzo odległa, święta Bożego Narodzenia czy Wielkanoc obchodzą podobnie, głównie przez katolicyzm. Choć akurat w Europie oba te święta w ostatnim czasie zostały bardzo skomercjalizowane, w Ameryce wymiar sacrum wciąż jest bardzo istotny; i nikomu nie przeszkadza synkretyzm religijny, dzięki któremu dawne wierzenia nadal są żywe. 

Jeśli ktoś interesuje się Ameryką Środkową lub po prostu lubi czytać opowieści z tamtego świata, to reportaż Anity Demianowicz Końca świata nie było powinien znaleźć się na liście książek do przeczytania. Mnie książka bardzo wciągnęła i jeszcze przez kilka dni po jej zamknięciu, spacerowałam niebezpiecznymi ulicami Salwadoru czy urokliwymi uliczkami Antigua Guatemala. Trochę szkoda, że książka nie opisuje wszystkiego szczegółowo, ale przez to motywuje do własnych poszukiwań, a może i wyjazdu w tamte rejony...

Legendy gwatemalskie

Jak tak sobie czytałam te perypetie z Gwatemali, to przypomniała mi się inna książka traktująca o tym kraju, a właściwie o jego kulturze. Nie wiem, czy kiedykolwiek słyszeliście o Legendach gwatemalskich M.Á. Astúriasa? Jest to niewielki zbiór opowiadań bazujących na dawnych mitach Majów. Jest to nie tylko poetycka interpretacja majskich mitów, ale również całego synkretyzmu religijnego. Jeśli ktoś ma ochotę przenieść się do świata Majów, to zachęcam, choć pewnie niełatwo będzie dotrzeć do jakiegoś egzemplarza. Sama chciałabym sobie jeszcze te legendy przypomnieć. 

źródło: lubimyczytac.pl

Żeby nie było, że po długiej przerwie wracam tak po prostu, bez żadnego słowa wyjaśnienia, no to wyjaśniam. Nie było mnie tutaj prawie dwa miesiące. Pożegnania nie było, bo i być nie miało. Sądziłam, że w ciągu moich miesięcznych wakacji w Alcudii uda mi się coś napisać, ale wyłączyłam się totalnie i wreszcie odpoczęłam nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Na początku sierpnia przyleciałam do Polski i miałam zacząć prężnie działać, ale po tak długim czasie za granicą, nie mogłam się szybko przystosować do nowej rzeczywistości i chyba jeszcze długo się nie przyzwyczaję, ale powoli wracam do gry. Stopniowo będę nadrabiać zaległości, które sobie narobiłam na Waszych blogach, no i będę pisać dalej, wciąż pewnie jeszcze o Majorce, bo tematów jest mnóstwo... Właściwie to ten powitalny po długiej przerwie post miał być o czymś innym i nawet go zaczęłam pisać, ale chyba wzięłam sobie zbyt obszerny temat na głowę i za nic mi nie szło, więc wracam z taką oto niedługą (nie)recenzją. Mam nadzieję, że jeszcze mnie nie przekreśliliście i będziecie tutaj zaglądać. 

Pozdrawiam

Komentarze

  1. Powiem Ci, że miło Cię słyszeć! Zachęciłaś mnie do przeczytania i do zajrzenia na jej blog. A o Ameryce Środkowej czytałam w książkach Zenona Kosidowskiego np. "Gdy słońce było bogiem", ale to o jej historii. Ciekawa, ale często makabryczna przeszłość!
    A do Ciebie zaglądać będę, bo lubię czytać Twoje niezwykle ciekawe wpisy i miejsca, które odkryłaś. Nieważne ile trzeba będzie poczekać! Pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ula, jak miło Cię tu znów gościć! :) Myślę, że teraz już nie będzie trzeba długo czekać na kolejne wpisy. Mam nadzieję szybko wrócić do dawnej formy ;)
      Książek Kosidowskiego zupełnie nie kojarzę, ale sobie sprawdzę. A do Anity warto wpaść na bloga, bo ta pierwsza podróż do Ameryki to był dopiero początek jej przygody. Sporo też publikuje na swoim Instagramie.
      Pozdrawiam

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram