Dzień 13: pożegnanie z Estonią

Wschody słońca są magiczne. Gdy jesteśmy świadkami wschodu, dzień jest dłuższych i wydaje się przyjemniejszy. Ale kurczę, żeby wstać na taki wschód, no to trzeba być wariatem, albo być niezwykle zdyscyplinowaną i silną osobą. Lubię spać, nie cierpię wczesnych pobudek. Wolę dłużej posiedzieć z jakimś zajęciem w nocy, niż wstawać przed świtem, żeby coś dokończyć. I gdyby nie dziewczyny i wspólna mobilizacja, spałabym w ciepłym ogromnym łóżku, zamiast wciskać się w grube ciuchy i bez śniadania wychodzić do lodowate powietrze i maszerować kilometrami tylko po to, żeby zobaczyć jak słońce wyłania się zza horyzontu. Ale zwlekłam się z tego łóżka, przemarzłam, szłam niczym robot z zamykającymi się powiekami i nie żałuję. Nawet pomimo tego, że wschód wcale nie był taki spektakularny, jak sobie go wyobrażałyśmy. Tak właśnie zaczął się nasz kolejny dzień na wyspie Saaremaa.

 

Podjechałyśmy kawałek samochodem do miejsca, gdzie wydawało się, że wschód będzie dobrze widoczny. Właściwie to musiałyśmy się zatrzymać trochę wcześniej na parkingu, bo był zakaz wjazdu na teren parku. Dalej szłyśmy pieszo leśnymi ścieżkami, aż doszłyśmy na nieosłonięty od wiatru areał. Przed nami wyrastała wieża, na którą planowałyśmy wejść i tam czekać na ten niby-magiczny moment. Lodowaty wiatr wiał prosto w twarz. Kierunek wschodni, więc patrzenie na słońce wcale nie było przyjemne. Ponieważ drzewa w oddali nieco nam zasłaniały wschód właściwy, musiałyśmy nieco dłużej poczekać a to wiązało się z wydłużeniem procesu marznięcia kończyn i twarzy. Dobrze, że dół platformy widokowej był osłonięty, to na kuckach, za drewnianą ścianką czekałyśmy i co jakiś czas wystawiałyśmy twarz na wiatr, żeby sprawdzić czy to już. 

Nie będę kłamać. Tamten wschód słońca wcale mnie nie zachwycił. Marny był, co i widać chyba na zdjęciach. Ale i tak nie żałuję. Choć jak sobie przypomnę tamto arktyczne powietrze, to aż dreszcz mnie przebiega. 

Zamek Kuressaare

Gdy tylko słońce się wyłoniło zza horyzontu i drzew, ewakuowałyśmy się z naszej wieży obserwacyjnej z powrotem do samochodu. Ogrzewanie na maksa i jedziemy do centrum Kuressaare, bo to nasz trzeci dzień na wyspie, a jeszcze sobie po starówce stolicy nie spacerowałyśmy. Jednak najpierw postanowiłyśmy zdobyć zamek. 

Zamek Kuressaare jest najlepiej zachowaną fortecą w całej Estonii. Wzniesiono go w XIV wieku i przez kolejne stulecia był wielokrotnie przebudowany, choć nadal zachowuje swój średniowieczny klimat. Wejście na teren zamku jest bezpłatne. Natomiast w zamkowych komnatach działa muzeum, którego zwiedzanie jest odpłatne. Poza tym wrota twierdzy otwierają się dopiero o 11:00 i nie miałyśmy tyle czasu, żeby czekać na ten moment. Ale i tak warto sobie pospacerować po okolicy, tym bardziej, że nie jest to miejsce nudne. Obecnie teren zamku jest wykorzystywany podczas różnorakich imprez kulturalnych pod gołym niebem i jest to też przyjemne miejsce na spacery.

Kuressaare - stolica Saaremy

Następnie powolnym krokiem przeszłyśmy do centrum Kuressaare. Miasto bardzo powoli budziło się do życia. Ludzi na ulicach było niewiele, być może ze względu na wczesną porę, może dlatego, że była sobota, albo po prostu przez chłodną pogodę. Dzięki temu mogłyśmy swobodnie sobie chodzić po ryneczku i pstrykać bezludne zdjęcia. 

Pomijając fakt, że było zimno (musicie mi wybaczyć, że ciągle o tym wspominam, ale jest to jedno ze wspomnień, które najlepiej zapadło mi w pamięć :D ), miło spędziłyśmy ten poranek w stolicy. Miasto jest bardzo kameralne. Architektura zachwycająca. A zdjęcia w takim świetle wychodziły niemalże idealnie. No ale nas wciąż czekała długa droga. Tamtego dnia miałyśmy już opuszczać Saaremę i udać się w drogę powrotną do Tallina.

Wróciłyśmy więc po tym porannym spaceru do naszego mieszkanka. Wypiłyśmy ciepłą herbatę na rozgrzewkę i zaczęłyśmy się pakować. Czas pożegnania z wyspą zbliżał się wielkimi krokami. O 11:00 opuściłyśmy mieszkanie i ruszyłyśmy na wschód. Ponieważ nie kupowałyśmy wcześniej biletów na prom, nie byłyśmy ograniczone czasem i po drodze zatrzymałyśmy się jeszcze na trekking. Tamten dzień to był zdecydowanie dzień spacerów. 

Rezerwat przyrody Koigi

Pamiętacie jeszcze jak się zachwycałam trzęsawiskami w Parku Narodowym Soomaa? Otóż na Saaremie znalazłyśmy coś podobnego - bagna połączone z wrzosowiskami w rezerwacie Koigi.

Szlak rozpoczyna się w środku lasu. Był tam parking, o tej porze dnia prawie cały pełen. Dopiero wtedy zdałyśmy sobie sprawę, że była sobota i prawdopodobnie Estończycy postanowili wykorzystać wolny dzień i piękną pogodę na trekking. Część z nich rodzinie wyruszyła w poszukiwaniu grzybów. 

Początkowo trasa wiodła leśną ścieżką. Tam spotkałyśmy najwięcej ludzi. Kiedy doszłyśmy do punktu w którym zaczynała się pętla, stanęłyśmy przed mapą, która wskazała nam prawidłową trasę. Było to na tyle istotne, że na terenie bagnistym jest jedna wąska kładka, na której ciężko się minąć, dlatego wszyscy powinni iść w jednym kierunku. Inna sprawa, że później się okazało, że jednak większość wybrała odwrotny kierunek niż proponowała mapa, a więc i tak byłyśmy zmuszone do mijanek. Po którejś z nich zaczęłyśmy się poważnie zastanawiać, czy aby na pewno dobrze odczytałyśmy wskazówki? 

Początkowo nadal idziemy leśną ścieżką. Prowadzi nas ona do niewysokiej wieży widokowej. Z góry rozciąga się widok na połacie bagien. W tle widzimy też jeziorko. To własnie wokół niego wiedzie szlak. 

Nasza utwardzona ścieżka zamienia się w drewnianą kładkę. Miło się nią idzie i nawet dajemy radę na mijankach. Docieramy do niewielkiego pomostu, skąd mamy widok na akwen, a potem dalej spacerowym krokiem przemierzamy trzęsawiska. W pewnym momencie drewniana kładka się kończy i dalej idziemy po metalowej wspartej na gumowych oponach. Tak szlak wyglądał niemalże do samego końca. Trafiłyśmy akurat na moment jego renowacji, stąd też na tak długim odcinku nie było jeszcze nowych deseczek. Miało to swój urok i przydawało temu miejscu jeszcze więcej złowrogości. Niekiedy musiałyśmy nieco zamoczyć but lub przeskoczyć, szczególnie w momentach, gdy się z kimś mijałyśmy. Była adrenalina. 

W odróżnieniu od Parku Narodowego Soomaa, tutaj w rezerwacie Koigi krajobraz nie jest aż tak surowy. Poza żółtymi trawami było też sporo zieleni a nawet trafiłyśmy na przekwitające powoli wrzosy. Co jakiś czas natykałyśmy się również na mniejsze krzewy i drzewa. Dodając do tego wszystkiego dość spory ruch na szlaku, nie odczuwałam tutaj niepokoju związanego z pustkowiem. 

Po zakończonym trekkingu wracamy na parking do samochodu i żegnamy się z wyspą Saaremaa. Czas wracać na stały ląd. Tego dnia miałyśmy dojechać aż do Tallina, więc czekało nas jeszcze sporo drogi.

Na stałym lądzie

W międzyczasie zrobiłyśmy postój w niewielkiej miejscowości albo raczej na jej obrzeżach, przy parku, żeby rozprostować tam trochę nogi i sobie pochodzić po okolicy. Nie pytajcie mnie o nazwę. Wtedy sobie nie zapisałam, no i teraz nie pamiętam. Ale nie ma wielkiego bólu, bo i tak nie było to miejsce aż tak bardzo godne zapamiętania. 

Zaparkowałyśmy przy dworku, w którym obecnie mieści się muzeum, ale było już wówczas zamknięte. Pospacerowałyśmy po dość rozległym parku. Przypadkowo też natrafiłyśmy na jakieś ruiny i to w sumie tyle. Po tym krótkim odpoczynku mogłyśmy jechać dalej. 

Wodospad Keila

Naszym celem była estońska Niagara, czyli kolejny wodospad, tym razem na rzece Keila, stąd też jego nazwa Keila-Joa.

Cudem znajdujemy miejsce parkingowe tuż przy publicznej toalecie. No cóż... I idziemy za tłumem i szumem wody. Po niemalże całym tygodniu spędzonym w estońskiej dziczy, chyba żadna z nas nie spodziewała się takich tłumów. Wodospad znajduje się w pobliżu neogotyckiego pałacyku w samym środku ogromnego parku. Jest to miejsce idealne na rodzinne spacery. A sam wodospad jest niezwykle fotogeniczny, w dodatku w pobliżu mamy idealny punkt widokowy na ten cud natury, gdzie oczywiście w rządku ustawili się fotografowie amatorzy i ci bardziej profesjonalni lub po prostu takowych udający.

Hałas spadającej wody zagłusza nasze myśli. Ludzi tłum przeszkadza w spokojnej kontemplacji natury. Mimo to wodospad miał w sobie magię, która nie pozwalała się od niego oddalić. 

Keila-Joa poza tym, że jest przepiękną perełką natury, miało też swoje zastosowanie w ułatwianiu życia lokalnej społeczności. W średniowieczu funkcjonował tam młyn. Natomiast w latach 20. XX wieku wybudowano tam elektrownię wodną, która zasilała w prąd okoliczne domostwa. 

Plaża na koniec dnia

Obeszłyśmy wodospad dookoła, aby zobaczyć go z różnych perspektyw. Wspięłyśmy się nawet na szczyt wzniesienia, by móc podziwiać go również z góry. A potem udałyśmy się na spacer na plażę. 

Wybrzeże było oddalone od wodospadu jeszcze o jakieś 2 kilometry, ale co to dla nas. Tym bardziej, że po prawie całym dniu w samochodzie, potrzebowałyśmy trochę ruchu. Droga na plażę wiedzie przez las i jest całkiem dobrze oznakowana. Tutaj nie ma już prawie nikogo. Podobnie nad samym morzem. Pusto. Cicho. Pięknie...

Komentarze

  1. Bajkowo - na taki wschód słońca to warto wstać bardzo wcześnie.
    świetna podróż, naprawdę świetna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałam inne zdanie na ten temat w tamtym momencie :D Ale przyznaję, teraz fajnie się to wspomina. Jednak czasami warto wstać wcześnie rano :D

      Usuń
  2. Mnie się ten wschód słońca podoba, szczególnie zdjęcie, gdzie promienie słońca czerwienią trzcinę. Piękne też momenty, kiedy słońce złoci mury zamku, albo budowli stolicy wyspy. Udana mieszanka piękna natury i zabytków. I to wrażenia tylko jednego dnia! Niezwykłe miejsca. Szkoda, że to już koniec, ale dzięki Tobie poznałam sporo atrakcji Estonii.
    Do usłyszenia Julka:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo na zdjęciach nie widać, jak bardzo byłam zziębnięta, niewyspana i po ludzku mówiąc, wkurzona :D
      Pomimo tego, że z Estonią się żegnamy, jeszcze mam sporo materiału z Łotwy i trochę z Litwy, też z tej samej wyprawy. Poza tym wciąż mam Wam jeszcze mnóstwo miejsc do pokazania z Majorki. No a już niedługo znów będę w drodze. Nie wiem, kiedy będę o tym wszystkim opowiadać :D
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Cudne widoki, warte wczesnego zerwania się z błogich pieleszy, ale ja mam tak jak Ty: wolę dłużej siedzieć w nocy, niż się zrywać o świcie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz dlaczego te wschody słońca nas tak zachwycają? Bo wymagają od nas nie lada wysiłku, żeby je zobaczyć :)
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Ja na wszelkich wyjazdach jestem w stanie wstać bardzo wcześnie, aby jechać odkywać "nowe", natomiast nie znoszę zimna, więc trochę rozumiem Twoję wkurzenie. Cudny wiatrak-koźlak na pierwszym zdjęciu :) .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wyjazdach nie ma czasu na spanie, no ale żeby już przed wschodem słońca? :D Mimo wszystko, z perspektywy czasu nie żałuję.
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Też lubię "działać" późnym wieczorem albo wczesną nocą i najczęściej raczej mi to nie przeszkadza we wczesnym wstawaniu, do którego rzecz jasna jestem w dni robocze zmuszona. I chociaż częściej podziwiam zachody słońca to nie mam większych problemów, żeby wstać na wschód. Pamiętam jednak doskonale jak wstałam przed czwartą rano żeby móc podziwiać wschód słońca w Angkor Wat a jak się okazało, w ogóle nie było warto. Jedynie fakt, że to był Angkor Wat nadał temu porankowi sens :).
    Ten Wasz dziewczyński wyjazd to był fantastyczny i pomysł, i plan. Zrobiłaś mi wielki apetyt na ten kawałek Europy. Każdy wpis z tej wycieczki mnie zachwyca a ta estońska wyspa to już w ogóle jest sztos, wstyd się przyznać ale nie spodziewałam się takich cudów po Estonii. Tam chyba wszystko jest cudne. I wiesz co? Chyba będzie mi smutno jak już skończysz relację z tej podróży...
    Miłego tygodnia, uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tej pory wspominamy tę podróż z uśmiechem na twarzy i wciąż nie możemy uwierzyć, jaką perełką okazała się Estonia. Nikt się tego nie spodziewał. Mimo, że z Estonią się żegnamy, jeszcze mam mnóstwo wspomnień z Łotwy i Litwy. Niestety troszkę będziecie musieli poczekać na te relacje, bo ja znów jestem w drodze... I zbieram kolejne piękne wspomnienia :)
      Pozdrawiam

      Usuń
  6. Ciekawą wycieczkę zafundowałyście sobie. Pospacerowałam z Wami zwiedzając zamki i inne ciekawe miejsca wyspy. Podziwiam odwagę w czasie przejścia metalową kładką. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobrze zrozumiałem, że w rezerwacie Koigi stara wersja szlaku to były te metalowe szyny poukładane na oponach i dopiero nowsza wersja jest drewniana? Fajny pomysł na szlak swoją drogą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem pewna. Raczej bym obstawiała, że wcześniej też mieli jakieś deseczki, a teraz akurat byli w trakcie ich wymiany, ale kto wie, może były tylko szyny wcześniej. No a szlak przepiękny.
      Pozdrawiam

      Usuń
  8. Julcia swoeetna relacja i jak patrze na zdjęcia to bardzo mi sie tam podoba. W Norwegii mieszka spora ilośc Estonczykow I jak się ich pozna bliżej są podobni kulturowo do nas. Wcześniej nie myslalm za bardzo tym kraju ale po Twoich relacjach przekonuje się co raz bardziej :)
    Pozdrawiam serdecznie z deszczowej Norwegii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście nie znam żadnego Estończyka, ale ci spotkanie w podróży sprawiali wrażenie naprawdę fajnych ludzi. Cieszę się, że udaje mi się wam pokazać całe piękno Estonii. Jest to kraj niepozorny, ale jak najbardziej godny odwiedzenia.
      Pozdrawiam

      Usuń
  9. W kupie siła, tzn. mobilizacja do wstawania. Znam ten ból zrywania się o świcie albo i przed świtem. Ale warto. Fajnie i zachęcająco pokazałaś Estonię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację. Gdybym była sama, nie wstałabym; a skoro wieczorem się umówiliśmy, no to głupio było zrezygnować :D
      Pozdrawiam

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram