Hiszpania dzień 31: pożegnanie z Barceloną
Miesiąc w podróży właśnie dobiega końca. Był to czas wielu niezapomnianych przygód. Odwiedziłam mnóstwo niesamowitych miejsc. Powróciłam również do tych już znanych i odkryłam je na nowo. Zawarłam nowe znajomości. Odpoczęłam. I jednocześnie też się zmęczyłam, bo jednak był to bardzo intensywny miesiąc; nigdzie nie zatrzymałyśmy się na dłużej niż 3 noce. Uwielbiam te emocje wywołane życiem w drodze. Ale doceniam również spokój, stabilność i wygodę po powrocie do domu.
Z Barceloną oraz z tą portugalsko-hiszpańską przygodą żegnałam się powoli. Bilety na samolot do Polski kupiłam na jakiś tydzień przed powrotem, więc miałam czas, żeby się przygotować, głównie mentalnie. Mimo to ostatni dzień w Hiszpanii był trudny, bo dotarło do mnie, że to już naprawdę koniec. Że to nasz ostatni hiszpański obiad. Że po raz ostatni oddycham morskim powietrzem. Że już nie będzie więcej hosteli ani nowych znajomości. Z drugiej strony cieszyłam się na myśl o powrocie do domu, że zobaczę rodzinę, że będę mogła się porządnie wyspać we własnym łóżku i wezmę długi ciepły prysznic, że po prostu położę się z książką na kanapie i nic innego nie będzie mnie obchodzić. Podróże są piękne. Ale nicnierobienie też jest niczego sobie.
Rano się pakujemy i przygotowujemy do drogi. Po śniadaniu wykwaterowujemy się i zostawiamy nasze plecaki w hostelowej przechowalni bagażu. A potem idziemy się pożegnać z Barceloną. Obie zarezerwowałyśmy wieczorne loty, więc miałyśmy jeszcze praktycznie cały dzień na spacer po mieście.
Na początek Łuk Triumfalny i pobliski park, który tętnił życiem, dokładnie tak, jak to sobie zapamiętałam. Przechodząc pod łukiem odnosimy wrażenie, jakbyśmy przechodzili do innego świata. I taki właśnie był zamysł architekta, który zaprojektował łuk jako bramę wejściową na teren wystawy światowej 1888. Zostawiamy za sobą zgiełk miasta i wchodzimy do parku, gdzie czas płynie jakoś wolniej.
Bez jakiegokolwiek planu spacerujemy parkowymi uliczkami. W co ciekawszych miejscach przystajemy i fotografujemy. Nigdzie się nam nie spieszy. Nie mamy też parcia, aby na siłę aktywnie zwiedzać. To jest ostatni dzień naszej podróży. Potrzebujemy czasu i spowolnienia, aby się oswoić z myślą o rychłym powrocie do domu.
Nieśpiesznie idziemy w stronę wybrzeża. Na plażę, gdzie mamy nadzieję usiąść gdzieś na piasku, wsłuchać się w szum fal i popatrzeć na horyzont. I wszystko byłoby dobrze, ale w ogóle nie znalazłyśmy spokoju na tej miejskiej plaży. Ludzi niby nie było dużo. Hałasu też nie. Ale co i rusz zaczepiali nas plażowi sprzedawcy drinków, owoców, koców, okularów przeciwsłonecznych... Szczerze powiedziawszy, gorzej niż na majorkańskich plażach w szczycie sezonu. Na szczęście pora obiadowa zbliżała się wielkimi krokami i opuściłyśmy miejską plażę w celu znalezienia jakieś przyzwoitej knajpki z menu dnia.
Udałyśmy się do Barri Gòtic, gdzie najpierw kupiłyśmy jeszcze ostatnie pamiątki. Tak, miesiąc w podróży, a magnesy dopiero ostatniego dnia kupujemy. Dobrze, że chociaż pocztówki udało mi się wysłać wcześniej i co niektóre dotarły do adresatów jeszcze przed moim powrotem do Polski.
Jakimś cudem znalazłyśmy niepozorną restauracyjkę, gdzie rzeczywiście mieli menu del dia w dość przystępnej cenie. Miło tam spędziłyśmy czas a potem z racji innych pomysłów wróciłyśmy do hostelu po nasze plecaki i siup na lotnisko.
Moja towarzyszka nadała bagaż. Ja miałam tylko podręczny. Przeszłyśmy przez kontrolę bezpieczeństwa i czekałyśmy. Okazało się, że lot do Pragi był opóźniony ponad godzinę, więc miałyśmy jeszcze sporo czasu na pogaduszki. Ale w końcu nadszedł czas pożegnania i moja koleżanka odleciała. A mnie czekało jeszcze kilka godzin na lotnisku. Myślałam, że będzie mi się dłużyć, ale obserwując ludzi, słuchając muzyki, trochę czytając, trochę pisząc i jedząc, czas zleciał zupełnie niepostrzeżenie i nim się obejrzałam rozpoczął się boarding na lot do Gdańska. Do domu dotarłam ok. 2:00 w nocy i nawet nie miałam czasu, żeby się zastanawiać nad tym, gdzie jestem i że moja podróż naprawdę dobiegła końca. A rano obudziłam się jak gdyby nigdy nic, jakby spanie we własnym łóżku było czymś zupełnie normalnym.
I jesteś bogatsza o cały miesiąc doświadczeń i wrażeń z podróży. Tego ci nigdy nikt nie zabierze! A ile wyjazdów jeszcze przed tobą? Czy wiesz jak będziesz bogata za jakiś czas?!
OdpowiedzUsuńTrzymaj się Julka:)))
Dokładnie. Póki co powiedzenie, że podróże to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze, a stajemy się bogatsze, sprawdza się doskonale. I najfajniejsze w tym bogactwie jest to, że nikt mi go nie odbierze. Ile wyjazdów przede mną, tego nie wie nikt, ale mam nadzieję, że wystarczająco dużo ;)
UsuńPozdrawiam
Widzę, że Barcelona pożegnała Was piękną pogodą.
OdpowiedzUsuńA zatem mamy tak samo, bo ja również uwielbiam podróżować, być w drodze, odkrywać nowe miejsca i chłonąć ich atmosferę, ale jednocześnie jestem też niereformowalną domatorką ogromnie ceniącą swoje cztery kąty. Mój dom jest moją twierdzą - miejscem, w którym odpoczywam, w którym czuję się dobrze i bezpiecznie.
Oj, tak. Nasza podróż zaczęła się w Porto również z ładną pogodą i zakończyła w Barcelonie żegnającej nas słoneczkiem. A co było pomiędzy, to już nie ma takiego dużego znaczenia haha
UsuńTe cztery kąty docenia się jeszcze bardziej jak wraca się z dłuższej podróży. Miło jest rozpakować plecak, ułożyć rzeczy w szafie i w ogóle mieć pod ręką tysiące różnych przedmiotów, które ułatwiają codzienne życie, a z których zazwyczaj się rezygnuje w podróży, aby po prostu ograniczyć ilość bagażu. Im jestem starsza, tym częściej szukam właśnie takiego spokoju, własnego miejsca, gdzie możesz powiedzieć, że jesteś w domu i naprawdę tak się czuć.
Pozdrawiam
Miesiąc w takiej cudownej podróży to musi być niesamowita przygoda!
OdpowiedzUsuńOj, tak. Jestem niezmiernie wdzięczna losowi za możliwość takich długoterminowych podróży.
Usuń