I jak tu nie polubić Llubí?
Duże miasta są fajne, bo jest w nich sporo atrakcji i raczej nie można się nudzić, jest sporo zabytków, muzeów, kafejek, restauracyjek, czyli wszystko to, czego potrzebuje turysta. Jednak duże miasta na dłuższą metę są męczące. Czasami aż zbyt wiele nam oferują i trudno się na coś zdecydować, a w konsekwencji zniechęcamy się i szybko stamtąd uciekamy. Co innego malutkie miasteczka, a już tym bardziej wieś. Niby nic tam nie ma. Jeden niewielki placyk przy kościele i jeden bar. Mieszkańcy trochę dziwnie na ciebie patrzą, bo od razu widać, że nietutejszy; przecież wszyscy się tam znają na wylot. Poza tym wspomnianym kościołem, zabytków nie ma żadnych. Innych atrakcji też nie uświadczysz. A mimo to, spędzisz tam spokojne, ciekawe popołudnie.
Sineu, o którym pisałam w zeszłym tygodniu, jest miasteczkiem niewielkim, ale na pewno wartym odwiedzenia (przekonajcie się wracając do tamtego posta), bo mimo że niewielkie, skrywa w sobie jakieś atrakcje, przede wszystkim te architektoniczne. Natomiast stamtąd pojechałam do jeszcze mniejszej miejscowości, gdzie tak naprawdę oprócz tego wspomnianego kościoła, faktycznie nic więcej nie ma. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Llubí powstało wskutek rozbudowy niewielkiego osiedla (llogaret) zależnego od Muro. Obecnie jest osobnym miasteczkiem, z własnym kościołem, ryneczkiem i cotygodniowym mercado, a także własnymi fiestami. Na co dzień jednak niewiele się tam dzieje. Cisza i spokój.
Nie planowałam większego zwiedzania samego Llubí, natomiast koniecznie chciałam dotrzeć do kapliczki już poza samym miasteczkiem. Bez problemu można tam dojechać samochodem - jest wiele drogowskazów kierujących do Ermity de Llubí. Przy samej kapliczce jest również parking, więc nie trzeba się martwić, gdzie ten samochód zostawić. Mój plan był jednak inny - dojść tam pieszo. Spacer w jedną stronę miał mi zająć mniej więcej pół godziny i tak też chyba było w rzeczywistości, choć zupełnie wyleciało mi z głowy spojrzeć na zegarek, gdy dotarłam do celu.
Żeby nie było zbyt łatwo, samochód zostawiłam po drugiej stronie miasteczka. Stamtąd wspięłam się do centrum (Llubí leży na wzniesieniu). Następnie zeszłam na drugą stronę Llubí, a właściwie to już z niego wyszłam na tereny wiejskie. I wąską nieruchliwą drogą ponownie wspięłam się już pod samą kapliczkę.
Szczerze, nie spodziewałam się tam takich tłumów, bo po drodze nikogo nie spotkałam, ale z drugiej strony był to dzień wolny, świąteczny i pogoda dopisywała, więc większość ludzi wyszła na świeże powietrze. Spotkałam tam znacznie więcej ludzi niż w samym Llubí.
Ermita de Llubí jest niewielką sześciokątną kapliczką. Prawdopodobnie jest jedną z tych najłatwiej dostępnych na Majorce. Jak wspomniałam wcześniej, można tam dojechać bez najmniejszych problemów samochodem. Spacer z centrum Llubí to zaledwie kilkanaście minut. A i pociągiem nawet z samej Palmy nietrudno się tam dostać, bowiem stacja jest oddalona o zaledwie 15 minut spacerem.
Większość osób przybywa tam nie ze względu na kapliczkę, a dodatkową infrastrukturę. Jest tam wytyczony obszar piknikowy ze stolikami. Jest plac zabaw i spory teren zielony. Są tam również toalety i niewielki sklepik, więc można by tam spędzić praktycznie cały dzień. Pomijam kwestie epidemiologiczne i to, czego nam nie wolno i na co nam jeszcze rząd pozwala. Jestem już tym wszystkim po prostu zbyt znudzona.
Posiedziałam tam chwilę, coś przegryzłam i ruszyłam z powrotem do Llubí ciesząc oczy wiejskimi krajobrazami. Wieś majorkańska to nie wieś polska, od której znacznie się różni, ale mimo wszystko wieś to wieś i bez względu na kraj, zawsze jest sielska i przyjemna. A mnie osobiście napełnia pozytywną energią. Morze jest fajne, uspokaja, ale dopiero rozległe łąki i beczenie owiec sprawiają, że na twarzy pojawia mi się banan. Wieś stale mnie do siebie przyciąga. Nawet moje pierwsze wakacje na Majorce spędziłam na wsi; inni na bazę wypadową wybierają Palmę lub któryś z większych kurortów, a my zakwaterowałyśmy się w fince gdzieś pośród pól...
Teraz trochę żałuję, że nie przedłużyłam sobie tego spaceru o kilkanaście minut, co pozwoliłoby mi dotrzeć do niewielkiego parku położonego na samych obrzeżach Llubí. No ale przecież zawsze mogę tam wrócić. Poza tym przyjemności trzeba sobie dozować; co za dużo, to niezdrowo...
urokliwe miasteczko, głównie chyba przez ten brak atrakcji, gdyby były wnet obrosło by w komercję.
OdpowiedzUsuńByć może.
Usuń