Trekking do wodospadu Es Salt des Freu
Mam Wam tyle miejsc do pokazania, a co tydzień dochodzą nowe, że naprawdę nie wiem, jak mam się z tym wszystkim zorganizować. Chciałabym pisać na bieżąco, ale w kolejce czekają miejsca odwiedzone jeszcze w czerwcu. Więc po prostu sobie tak skaczę palcem po liście wszystkich miejsc do opisania i na chybił trafił wybieram. Tym razem zabieram Was nad wodospad, który odwiedziłam w zeszły weekend, więc relacja całkiem świeża.
Na Majorce nie ma rzek. Są jedynie górskie potoki zwane torrentami. Przez większą część roku są one wyschnięte, więc czasami nawet o potokach trudno tutaj mówić. Ale gdy trochę popada lub gdy pojawi się śnieg w górach i potem topnieje, we wcześniej wyschniętych korytkach pojawia się woda. Pojawiają się też kaskady. Tak! Na Majorce można zobaczyć piękne wodospady. Kto by pomyślał, no nie? Niestety aby doświadczyć tego spektaklu tworzonego przez naturę, czasami trzeba mieć trochę szczęścia. Bo niekiedy może się zdarzyć, że i owszem, padało, śnieg gdzieś w górach zalegał, a i tak potoku żadnego nie będzie, nawet kropli. Takiego pecha miałam kilka dni temu, ale o tym więcej opowiem Wam w kolejnym poście. Dzisiaj natomiast o wodospadzie, który zobaczyć się udało.
Już wiele razy tutaj powtarzałam, że im dłużej mieszkam na Majorce, tym lepiej widzę, jak jeszcze wiele mam tu do odkrycia. Ta wyspa jest jak studnia bez dna. O kolejnym niesamowitym miejscu dowiedziałam się w dniu moich urodzin. Życzenia spływały ze wszystkich stron, a przy okazji, krótkie pogawędki i mniej więcej w ten sposób dowiedziałam się o wodospadzie des Freu, do którego tamtego dnia dotarł mój znajomy. Moim zachwytom nie było końca, gdy zobaczyłam stamtąd zdjęcie. W głowie automatycznie ułożył mi się cały plan. W ruch poszły mapy. Nawet plecak zaczęłam pakować, choć musiałam jeszcze poczekać na sobotę.
Plan był prosty: dojechać do Orientu, zaparkować gdzieś samochód i wyruszyć na szlak w poszukiwaniu wodospadu. Es Salt des Freu jest bardzo łatwo dostępny. Od ulicy to jakieś 20 minut spacerem po szerokiej ścieżce. Ale co to by była za wycieczka bez jakiejś adrenaliny i choć szczypty wysiłku? Oczywiście zaplanowałam sobie trasę w taki sposób, by pomaszerować trochę więcej i przede wszystkim nie iść z powrotem tą samą drogą. Na mapce poniżej możecie zobaczyć jak to wyglądało:
Jeszcze zanim dojechałam do Orientu, zauważyłam wzmożony ruch. Na poboczach były zaparkowane samochody a ludzie z plecakami kroczyli w stronę Orientu. Przestraszyłam się, że być może za późno wyjechałam i nie będę miała gdzie zaparkować, bo Orient to bardzo malutkie miasteczko, wioska prawie, ale o tym to już Wam kiedyś pisałam TUTAJ. Wzrokiem szukałam jakiegoś szerszego pobocza, żeby w razie czego zawrócić i tam zostawić samochód. Na szczęście tuż za znakiem informującym o tym, że właśnie wyjechaliśmy poza granice Orientu, znalazłam miejsce idealne. I przynajmniej nie stanęłam na ulicy, tak ja zrobiło to wielu. A wtedy jeszcze nie wiedziałam, ile aut stało przy głównym szlaku...
Stamtąd, już na pieszo, wróciłam do Orientu i wspięłam się ulicą jeszcze wyżej, by wreszcie wejść na szlak. No ale już na samym początku natrafiłam na przeszkodę w postaci bramy. Mapa wskazywała, że jestem w dobrym miejscu. Za bramą była ścieżka, więc to na pewno musiał być ten szlak. Tylko ta brama zamknięta na kłódkę. Na szczęście nie była wysoka, więc już się pewnie domyślacie, że ją sobie po prostu przeskoczyłam i od tamtej pory nie trafiłam na więcej przeszkód.
Na początku trochę się wspinam (raczej leśną niż górską ścieżką), ale gdy docieram na szczyt i przechodzę przez bajkową skalną przełęcz, od tej pory idę już tylko w dół. Trasa jest naprawdę łatwa. Oczywiście warto mieć dobre buty, bo jednak jesteśmy w górach i może niekoniecznie da się tam przejechać dziecięcym wózkiem, ale i tak nie jest to jakiś bardzo wymagający szlak; każdy sobie z nim poradzi. Również rowerzyści, bo nawet spotkałam tam czteroosobową grupę, ale widać było, że mieli wprawę w tego typu górskich wycieczkach. I wiecie co? To były jedyne osoby, które na tej części szlaku spotkałam. Zastanawiałam się więc, skąd te wszystkie samochody w Oriencie? Bo przecież imprezy żadnej nie można organizować, więc to raczej nie wesele...
Podczas mojego spaceru w dół, w kilku miejscach natrafiłam na dziwne niewielkie polanki. Na pierwszy rzut oka było widać, że do ich powstania przyczynił się człowiek. Były one otoczone kamieniami a w okolicy stały również ruiny dawnych kamiennych zabudowań. Próbowałam wygooglować, co to takiego lub przynajmniej z jakiego okresu pochodzi, niestety nic nie znalazłam. Budynki mogły powstać stosunkowo niedawno jako schronienia dla pasterzy na przykład. Ale wciąż nie dają mi spokoju te dziwne polanki. Czyżby to jakieś święte miejsca z czasów jeszcze przed naszą erą? Kurhany?
Odpowiedzi na wszystkie moje pytania związane z ilością samochodów w Oriencie pojawiły się, jak usłyszałam wreszcie szum wodospadu. Usłyszałam wówczas również szum rozmów. A więc to tam są wszyscy. I to naprawdę wszyscy. Takich tłumów w górach na pewno się nie spodziewałam. No, ale co robić, skoro już nam wszystko pozamykali i zakazali spotykać się z rodziną i znajomymi? Żeby nie siedzieć w domu i nie przeżywać jeszcze raz tego, przez co przechodziliśmy w marcu i w kwietniu, ludzie ciągną na łono natury. A że pogoda idealna a Es Salt des Freu tak łatwo dostępny, wszyscy ciągnęli właśnie tam. W niedzielę zjawiła się tam też policja i powystawiała setki mandatów za złe parkowanie, za brak maseczek i za tworzenie zgromadzeń. Mnie już na szczęście tam nie było.
Pomimo tłumów udało mi się zrobić kilka ładnych ujęć bez ludzi i gdybym Wam tylko zdjęcia pokazała, to pewnie byście myśleli, że to jakieś tajemnicze, dziewicze miejsce. Niestety rzeczywistość była zupełnie inna. Z tego co wiem, w tygodniu było mniej ludzi, dlatego w niedzielę sobie odpuściłam wycieczki i teraz w miarę możliwości będę sobie coś organizować w tygodniu, choć wówczas nie mam zbyt dużo czasu, by wybywać daleko i na długie szlaki. Coś za coś.
Pokręciłam się trochę po okolicy, zjadłam lunch usadawiając się na nasłonecznionym kamionku i ruszyłam w drogę powrotną, no bo co tam dłużej robić, gdy wokół jest tyle ludzi? Trudno było się skupić na kontemplacji natury.
W zależności od poziomu wody, nieraz wodospad jest bardziej imponujący, innym razem tylko coś tam sobie kapie. Ja akurat trafiłam na taki pośredni moment.
Aby wejść na szlak prowadzący do ulicy, trzeba było przekroczyć strumień. Przeskoczyć się nie dało, bo trochę się rozlewał w tamtym miejscu. Nie było też żadnej kładki ani wyznaczonego miejsca, w którym najlepiej go przejść, więc każdy sam wybierał miejsce przeprawy. Mnie wydawało się, że dobrze wybrałam, no ale i tak zmoczyłam sobie jeden but. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że moje górskie buty trekkingowe, nieprzemakalne i niezdzieralne zostały w Polsce i muszę chodzić w adidasach, które niestety przemakają. Na szczęście, nauczona już doświadczeniem, w samochodzie miałam drugą parę butów i w ogóle drugi komplet ciuchów na zmianę, także aż tak bardzo się nie martwiłam. Ale w ogóle mi się nie przydały, bo jak doszłam do samochodu, buty zdążyły wyschnąć, dzięki energii słonecznej, były tylko trochę ubłocone. Bo błoto to druga przeszkoda na jaką trafiłam w drodze powrotnej.
Po głównym szlaku przeszło tak wielu ludzi a miejscami były kałuże, że w miejscu ścieżki zrobiło się się bagno. I niekiedy nie wiedziałam jak iść, żeby się nie zatopić i żeby nikomu nie zagrodzić drogi, bo teraz na szlaku było naprawdę tłumnie. W jednym miejscu nawet wskoczyłam na murek i szłam górą, bo myślałam, że tak będzie szybciej. Na szczęście nie był to długi odcinek i pod koniec w miejscu błota pojawiły się kamienie. Z dwojga złego, zdecydowanie bardziej wolę kamienie. Trzeba być ostrożniejszym, by nie skręcić kostki, ale lepsze to niż brodzenie w błocie.
Gdy wreszcie dotarłam do ulicy, czekało mnie kolejne zaskoczenie. Ilość samochodów zaparkowanych jednym kołem na poboczu, była zatrważająca. Jeśli w niedzielę było ich tak samo dużo i wszyscy podostawali mandaty za złe parkowanie, to ileż to musiało być kasy...
Spacer ulicą z powrotem do Orientu to niecałe dwa kilometry. Droga jest płaska, więc rzeczywiście jest to spokojny spacerek. Poza tym droga nie jest ruchliwa (mnie minęły dwa samochody), więc idzie się dobrze. Nawet nie zauważyłam kiedy i już byłam w Oriencie. Zrobiłam sobie tam kolejną przerwę na placu przed kościołem. Posiedziałam, popiłam, pojadłam i czas było ruszać do domu.
Cudna wycieczka w Twoim towarzystwie.
OdpowiedzUsuńBrakuje wycieczek, wyjazdów, luzu.
Bardzo.
Jak to się skończy, na pewno gdzieś wyjadę,
gdzieś dalej...
Ostatnio wszyscy powtarzają słowa "jak to się skończy..." Ale czy ktokolwiek wie, kiedy to nastąpi? Oby jak najszybciej.
UsuńJulcia widzę zmiany na blogu :) jest pięknie :) brawo, bardzo mi się podoba. Fajnie jest popatrzeć na Twoje słoneczne zdjęcia i bezchmurne niebo. U nas od kilku dni tez jest słonecznie ale duży mróz 🙈 dawno już nie mieliśmy takiej zimy jak w tym roku...
OdpowiedzUsuńTak, są zmiany (do których zabierałam się już od baaardzo dawna), ale jeszcze dopracowuję szczegóły. Cieszę się, że się podoba :)
UsuńMróz i słońce, za taką zimą właśnie tęsknię.
W tym wpisie Twoje trekkingi wskoczyły na zupełnie inny, wyższy poziom bo przeskakiwanie zamkniętych bram to już nie byle co :). W dodatku ten spacer to taki trochę survival - murki, błoto, kałuże. Lubię to!
OdpowiedzUsuńCzytając o tych mandatach przypomniała mi się Pravcicka Brama. Tam trzeba zostawić samochód w Hrensku i z Hrenska zacząć wędrówkę. Oczywiście wszystkie parkingi są płatne, ale nie kosztują dużo, tym bardziej dziwił mnie fakt samochodów zaparkowanych po drodze przy ulicy. Jak widać kombinatorów nie brakuje ale z żalem muszę przyznać, że większość to były samochody z polskimi tablicami. Kiedy wracaliśmy wszystkie miały już pozakładane na koła policyjne blokady zatem myślę, że chęć zaoszczędzenia na parkingu była w tym przypadku mało opłacalna.
Co innego jak parking rzeczywiście jest, wtedy faktycznie te mandaty są ok, ale akurat w przypadku Es Salt des Freu, żadnego oficjalnego parkingu nie ma. Na mapie google wyświetla się, że jest i chodzi właśnie o to pobocze. I dopóki pobocze było szerokie, myślę, że policja nie powinna tych mandatów wlepiać. Co innego samochody, które faktycznie stały na ulicy w taki sposób, że dwa jadące auta by się nie minęły. Ale Hiszpanie mają gdzieś takie szczegóły...
UsuńBramka nie była wysoka, więc udało się bez większych problemów. Ale podobnych akcji zaliczyłam już więcej. Na Majorce jest mnóstwo bramek, murków i płotów, które stoją na środku jakiegoś szlaku... Większość da się obejść, bramy otworzyć i potem zamknąć, ale zdarzają się i takie ciężkie przypadki...
Przypomniały mi się moje wyprawy nad wodospady w Szklarskiej Porębie, tylko przyroda zdecydowanie inna. I widoki inne, też piękne:)))
OdpowiedzUsuńPewnie, że piękne. Byłam tam lata temu, ale wspominam bardzo miło. No i są to wodospady całoroczne, bo te na Majorce w porze bezdeszczowej po prostu wysychają.
Usuń