Wyspa marzeń czyli powrót na Majorkę
Od tygodnia jestem w Hiszpanii. Ponownie na Majorce. Kto się tego spodziewał? Przyznać się. I właściwie jeszcze nic konkretnego i nowego nie zwiedziłam, ale już teraz prawie na żywo relacjonuję Wam przebieg mojego wyjazdu, bo przygód było co nie miara.
Z Majorką jest taki problem, że poza sezonem nie mamy z Polski bezpośrednich połączeń. A z Gdańska to nawet latem nie ma lotów. Więc kiedy próbuję się przedostać z Polski na Majorkę, czy też w drugą stronę, czeka mnie spore kombinowanie. Przed pandemią nie było jeszcze tak źle; miałam wypróbowanych kilka fajnych połączeń, ale teraz to jakaś masakra. Żeby nie zagłębiać się w zasady wjazdu do kilku różnych krajów, starałam się znaleźć takie połączenie, żeby od razu z Polski polecieć do Hiszpanii. No i udało się. Rozwiązanie idealne. Gdańsk - Alicante - Palma de Mallorca. W jeden dzień i niewiele czekania na lotnisku. Tylko że odwołali mi ten drugi lot z przyczyn handlowych. Nie wnikam o co chodzi, bo skutek i tak jest tylko jeden - muszę szukać innego lotu. Tamtego dnia już nic innego nie było, więc niestety mój drugi lot musiał się odbyć dzień później, a to znaczyło, że musiałam przenocować w Alicante, co oczywiście wiązało się z dodatkowymi kosztami. Ale ostatecznie jakoś dało się to wszystko dobrze rozwiązać.
Samolot z Gdańska miałam wcześnie rano, więc się nie wyspałam. Na szczęście wejście na pokład przebiegło bardzo sprawnie i wydawałoby się, że wystartujemy o czasie. Niestety minuty mijały, wszyscy siedzieli na swoich miejscach i nic się nie działo. W końcu pilot oznajmił, że jednak nie polecimy. A przynajmniej nie tym samolotem, bo stał za długo na mrozie i silniki nie chcą odpalić. Musimy się przesiąść, a cała procedura może potrwać nawet pół godziny. Ostatecznie po półtorej godzinie opóźnienia wreszcie startujemy akurat w momencie, gdy słońce zaczynało wschodzić, więc widok u góry był przepiękny i to światło... Na ziemi nie było takiego spektaklu z powodu całkowitego zachmurzenia i mgły.
W tamtym momencie cieszyłam się, że jednak ten drugi lot mi odwołali, bo inaczej pewnie bym się okropnie denerwowała, że nie zdążę, a tak przynajmniej spokojnie czekałam na dalszy rozwój wypadków. I wcale nie przejmowałam się tym, że opóźnienie było tak duże i nie obchodziło mnie, że i tak sporo straconego czasu udało się nadrobić w powietrzu, bo ja i tak nie miałam żadnych więcej planów na tamten dzień.
Na lotnisku w Alicante bardzo spokojnie. Cała procedura sanitarna sprawna i szybka. Teraz tylko musiałam znaleźć autobus jadący do centrum i tutaj zaczęły się schody, bo choć w Alicante kiedyś byłam, nie pamiętałam już, skąd odjeżdżał tamten autobus. Na szczęście spotkałam jakiegoś pana z obsługi i wszystko mi wytłumaczył i w tym samym momencie przypomniało mi się, jak wówczas wjeżdżałyśmy na samą górę, aby dotrzeć na przystanek. A na przystanku to ja chyba musiałam wyglądać na tą obeznaną, bo to inni pytali się mnie o autobus i zakup biletów na przejazd. Wam też się zdarza, że często biorą Was za kogoś obeznanego w terenie i pytają jak dojechać? Mnie w Hiszpanii bardzo często się to zdarza i zastanawiam się dlaczego, skoro w wielu miejscach jestem tak samo zagubiona jak inni turyści.
Autobusem dojechałam praktycznie pod sam hostel. Na nocleg wybrałam sobie najtańsze miejsce w całym Alicante, w dodatku bardzo blisko centrum i przede wszystkim rzut beretem od przystanku autobusowego, żebym nie musiała daleko chodzić z walizką. Podeszłam tam i zostawiłam bagaż, a ponieważ nie można się było jeszcze zameldować, ruszyłam na spacer po Alicante. Pogoda była raczej kiepska, padało trochę i od razu musiałam się skryć gdzieś pod dachem. Byłam już trochę głodna, więc wpadłam do znanej mi już miejscówki na pizzę. Jeśli szukacie rekomendacji kulinarnych w Alicante i okolicy to przeczytajcie wpis o Alicante od kuchni.
Nie miałam planu zwiedzania, więc kiedy przestało padać po prostu ruszyłam przed siebie. Zrobiłam wiele kilometrów. Ponownie odwiedziłam te same miejsca i muszę przyznać, że niewiele się zmieniły. Nie dotarłam jedynie na górę zamkową, bo i tak przez chmury nie byłoby wiele widać, poza tym byłam zbyt zmęczona, żeby się tam wspinać.
Pod wieczór udałam się z powrotem do hostelu. Zameldowałam się i od razu ruszyłam pod prysznic, a potem się położyłam i zasnęłam. Obudziłam się na kolację. Zjadłam i poszłam spać dalej, bo następnego dnia znów miałam wcześnie wstać, żeby zdążyć na poranny lot.
Hostal Numero Trece jest bardzo fajnym miejscem. Spędziłam tam tylko noc, ale jestem pewna, że i na dłuższy pobyt jest to dobre miejsce. Znajduje się niedaleko od centrum, w pobliżu jest miejska hala targowa, a tuż obok przystanek, skąd możemy dojechać bezpośrednio na lotnisko. Ceny za nocleg są bardzo przystępne. Na wywieszce w recepcji widziałam, że najtańsza opcja to 20 euro za nocleg w pokoju wieloosobowym (14 łóżek), ale ja rezerwując przez booking płaciłam tylko 15 euro. Standard pokoi bardzo wysoki. Każde łóżko jest jakby w osobnej kabinie, co zapewnia sporo prywatności. Czysto, schludnie. Trzy łazienki dzielone między dwa pokoje wieloosobowe. Trochę mało, ale kolejek nie było. Poza tym bardzo ładne te łazienki i czyściutkie. Na parterze przy recepcji był mały aneks kuchenny i jadalnia, gdzie można się integrować z innymi gośćmi. Wszystko na wysokim poziomie. Na górze ponoć był jeszcze taras, ale tam nie zajrzałam. Niewielki balkonik miałam też w swoim pokoju. No i co ważne, pomimo tego, że to Hiszpania i ogrzewanie centralne należy do rzadkości, w hostelu było przyjemnie ciepło, więc jest to dobra opcja nawet na zimowy wyjazd. Zdecydowanie Wam polecam.
Następnego dnia na lotnisku w Alicante byłam dość wcześnie. Mogłam spać przynajmniej pół godziny dłużej... Nie sądziłam, że wszystko tak sprawnie pójdzie. Autobus przyjechał punktualnie. Na lotnisku pustki. Do kontroli bezpieczeństwa nie było żadnej kolejki, więc mogłam na spokojnie rozpakować całą elektronikę i tak dalej. Nie wiem dlaczego zawsze przy kontroli mam tak dużo rzeczy do powyjmowania? Cztery koszyki co najmniej. A inni jakoś tak szybko wszystko wykładają. No ale też zawsze ubieram się na lot jak niedźwiedź, żeby największe ubrania mieć na sobie i nie zagracać nimi walizki.
Na tym etapie podróży wszystko przebiegło pomyślnie, bez żadnych odchyleń od planu. Sprawne wejście na pokład akurat o wschodzie słońca. Idąc do rękawa widziałam ogromną tarczę słońca wyłaniającą się z morza. Szkoda, że nie dało się zrobić zdjęcia, bo wyglądało to naprawdę pięknie.
Odlecieliśmy o czasie i po jakichś 40 minutach lotu znowu byłam w Palmie. Tam już na spokojnie bez stresu przetransportowałam się do centrum. Trochę sobie tam pospacerowałam nie robiąc przy tym żadnych zdjęć. A potem pojechałam po raz pierwszy majorkańskim pociągiem, w którym ponowne ludzie mnie zaczepiali i pytali o kolejne stacje, a ja sama przecież niewiele wiedziałam. Mogłam się tylko domyślać trasy, bo mapę Majorki mam opanowaną. No a potem byłam już prawie na miejscu. O samym miasteczku, w którym teraz mieszkam będę jeszcze pisać na blogu, bo do tej pory nie pojawił się na jego temat żaden wpis, a chyba warto o nim wspomnieć, bo jest to najbardziej majorkańskie miasteczko na całej wyspie.
Tym razem przyleciałam na Majorkę bardziej turystycznie. Skusiłam się na opcję wolontariatu dla podróżników - workaway. Nie wiem, czy kiedykolwiek o tym słyszeliście. W skrócie: ja oferuję swoją pomoc rodzinie goszczącej, maksymalnie 5 godzin dzienne, a oni zapewniają mi dach nad głową i jedzonko. Ustala się jedynie minimalny czas pobytu, więc nie jestem związana z nimi żadną umową długoterminową, dzięki czemu z dość dużą swobodą mogę planować swój pobyt. Mam sporo czasu wolnego i plan jest taki, żeby wykorzystać go na dalsze eksplorowanie wyspy i przede wszystkim pisanie książki. Co prawda jeszcze się za to nie zabrałam, bo ten tydzień przeznaczyłam na przygotowanie się do warsztatów online, ale od poniedziałku poświęcę więcej czasu sprawom okołoblogowym.
Ten mój wyjazd jest też sposobem na wyjście z letargu i jakiegoś takiego ogólnego zastoju życiowego. Za długo byłam w jednym miejscu i nie mogłam się ogarnąć, żeby zabrać się wreszcie za jakieś działanie. Nawet sama organizacja podróży dość mocno mnie przeorała. Ale zażyłam już słoneczka. Zmarzłam też porządnie, bo wbrew wszelkim wyobrażeniom zimą na Majorce jest potwornie zimno. Odbyłam już pierwszą pieszą wycieczkę po okolicy. I zaczęłam rozplanowywać czynności na kolejny tydzień. Jak widać, wszystko zmierza chyba w dobrym kierunku. Po weekendzie zacznę też nadrabiać zaległości na Waszych blogach, bo wiem, że troszkę się już tego uzbierało. Tymczasem życzę Wam dobrego końca tygodnia i super weekendu :)
Fajnie że piszesz. Przygody muszą być. A to nie jest tak, że przewoźnik który odwołuje lot ma zapewnić podróżnym zakwaterowanie?
OdpowiedzUsuńA samo miejsce świetne, zapisałem sobie już ten hostel, może się przyda - choć nie wiem kiedy, ale mnie tam ciągnie.
Czemu Cię pytają? To wynika z twojego zachowania - jesteś obyta, objeździłaś szmat świata, znasz język... samym swoim zachowaniem, i sylwetką pokazujesz kogoś pewnego siebie, takiego który nawet jeśli zgubił drogę, albo nie może znaleźć miejsca to... wie jak szukać. Na tej samej zasadzie mnie pytali w Murowańcu o warunki na Zawracie. Mimo że wcale tam wtedy nie byłem ;)
Na pewno, jeśli jest bardzo duże opóźnienie i lot odbędzie się dopiero następnego dnia i pewnie w przypadku, gdy lot zostaje odwołany nagle, kiedy ludzie są już na lotnisku. Tutaj informacja o odwołanym locie dotarła do mnie na prawie 2 tygodnie przed lotem, więc miałam czas coś zorganizować. Tutaj zaproponowali mi możliwość zakupu innego biletu lub zwrot pieniędzy oraz zaoferowali swoją pomoc w poszukiwaniu noclegu. Druga kwestia jest taka, że miałam bilety na dwóch osobnych rezerwacjach i wtedy cała procedura też działa troszkę inaczej.
UsuńPoruszyłeś ważną kwestię - wie jak szukać. Bo nie sądzę, żebym wyglądała na aż taką pewną siebie i obytą :D A że Ciebie się pytają, to się wcale nie dziwię, bo wyglądasz na zorientowanego i doświadczonego na szlaku ;)
A to faktycznie inna historia, ale i tak pomoc okazali, to się liczy. Grunt że przygoda i tak wypaliła.
UsuńWyglądasz - Ludzie podświadomie wyłapują mnóstwo szczegółów które mówią im o tym z kim mają do czynienia - znoszone buty, przytarty plecak, wzrok wskazujący że wiesz czego szukasz... I na 100% większa pewność siebie niż innych podróżnych w tym samym miejscu.
I tak dobrze, że w dobie pandemii udało Ci się dość sprawnie tam przemieścić. Tak myślałam, że wrócisz, bo za bardzo kochasz tę wyspę. Ogromnie się cieszę, ze znalazłaś dla siebie taką pracę, mam nadzieję, że Ci się spodoba.
OdpowiedzUsuńAlicante bardzo mi się spodobało, bo stamtąd chyba pochodzi większość Twoich pięknych zdjęć. Chciałabym tam kiedyś dotrzeć. Na Majorkę również, ale na razie tylko pandemiczne tyły!
Pięknego weekendu Jula:)))
Zgadza się, większość zdjęć jest właśnie z Alicante. Udało się dotrzeć ostatecznie w miarę bezproblemowo. Najważniejsze to, żeby się zorientować przed wyjazdem, jak wyglądają wszystkie procedury i przygotować wymagane dokumenty, a wtedy podróż przebiegnie bez zaskoczeń. Oczywiście zawsze jest tam jakiś stres, że może coś źle doczytałam, że czegoś nie zrozumiałam, albo że nagle zmienili zasady, ale ogólnie nie jest to aż tak skomplikowane, na jakie wygląda.
UsuńPraca jak praca. Na razie traktuję ją jako taki przystanek w poszukiwaniu dalszej drogi.
Pozdrawiam
Ja byłam pewna, że wrócisz na Majorkę bo szczerze mówiąc w innej części świata ciężko mi sobie Ciebie wyobrazić. Śmiało można Cię pomylić z Hiszpanką bo masz pasujący typ urody, do tego zapewne zachowywałaś się pewnie i zdecydowanie co przyciągało uwagę. Mam nadzieję, że niedługo napiszesz coś więcej o tej nowej-starej majorkańskiej rzeczywistości. Masz czworonożnego towarzysza do spacerów? Wszystkiego dobrego.
OdpowiedzUsuńWytrzymałam tylko pięć miesięcy bez tej Majorki :D Gdyby kilka lat temu ktoś mi powiedział, że będę mieszkać na Majorce, to chyba bym go wyśmiała. Życie potrafi zaskakiwać. A psina nie moja, tylko znajomych, ale zdarza mi się z nią wychodzić na spacerki :)
UsuńPozdrawiam
Pozytywnie trochę Ci zazdroszczę ale z drugiej strony już od jakiegoś czasu planuję nasz powrót na hiszpańskie szlaki, więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Trzymam kciuki za pobyt, będę rozczytywać się dalej wraz z kolejnymi wpisami. Odpoczywaj, zwiedzaj, pisz i odnajduj Swoją drogę :) Ściskamy :)
OdpowiedzUsuńA ja trzymam kciuki za Was, żeby udało Wam się zorganizować wyjazd do Hiszpanii :)
UsuńPozdrawiam
Julcia ja wiedziałam że ze wrócisz na Majorkę ale nie widziałam że tak szybko :) pokochałaś tą wyspę i chyba przepadłaś :) ja tak mam z Norwegią. Jeszcze kilka lat temu wracałam do Polski tak co pol roku aż w końcu oszalałam na punkcie tego kraju. Cos czuje że w końcu na dłużej tam osiądziesz. Fajnie ze pokazałaś Alicante miło było powspominać. Dawno temu tam byliśmy i z chęcią bym się tam znów wybrała. Norwegowie kochają Alicante. Wielu z nich tam mieszka, dzieci ich chodzą tam do norweskiej szkoły a do Norwegii przyjeżdżają w odwiedziny :)
OdpowiedzUsuńPóki co moja najdłuższa rozłąka z Majorką to było 9 miesięcy, teraz niby tylko 5, ale i tak już przebierałam nóżkami, żeby znowu stanąć na majorkańskiej ziemi :)
UsuńMnie osobiście Alicante jakoś specjalnie nie zachwyca, ale miło było tam wrócić. Nie wiedziałam, że Norwegowie tak bardzo przepadają za tym miastem. Niedawno czytałam reportaż o Norwegach i Norwegii i faktycznie autorka wspomniała, że Norwegowie uwielbiają Hiszpanię, ale nie wspominała o konkretnych miejscach, także troszkę poszerzyłaś teraz moją wiedzę. O norweskiej szkole też nie miałam pojęcia.
Pozdrawiam :)