Zapomniana samotnia św. Wincentego

Miałam napisać coś jeszcze o Tallinie, ale ostatni tydzień był tak szalony, że nawet nie wiem, kiedy minął i nie udało się wówczas nic naskrobać. Mogłabym się za to zabrać teraz, ale moja głowa wciąż jeszcze pulsuje od natłoku nowej wiedzy i będzie mi łatwiej napisać coś krótszego, a przy okazji opowiem Wam, co się u mnie działo w ciągu tych ostatnich dni.

Obecnie mieszkam w miasteczku, które słynie z najhuczniejszych obchodów fiesty Sant Antoni. Pisałam trochę na ten temat kilka lat temu, podczas mojej pierwszej zimy na Majorce. Teraz miałam nadzieję uzupełnić tamtą relację o wydarzenia z sa Pobli. Niestety pod koniec grudnia władze gminy postanowiły jednak zrezygnować z obchodów Sant Antoni, podobnie jak w 2021. Wszyscy myśleliśmy, że sytuacja jest nieco bardziej opanowana i wszyscy z niecierpliwością czekali na to wielkie wydarzenie, a tu na dwa tygodnie przed wyszła informacja, że jednak nic z tego... 

Niedziela 16 stycznia była więc w miasteczku bardzo spokojna. Pogoda była ładna, a ja nie miałam ochoty siedzieć nad książkami, więc wybrałam się na spacer po okolicy. Wokół miasteczka są same pola uprawne, więc teoretycznie nic ciekawego, ale ja obrałam sobie za cel niewielki kościółek - samotnię, który stoi pomiędzy sa Poblą a Muro. Zaplanowałam trasę w ten sposób, aby zrobić pętlę i ruszyłam na wycieczkę.

Ponieważ fiesta Sant Antoni jest też dobrą okazją na rodzinne spotkania, większość Majorkańczyków siedziała pewnie w domach w rodzinnym gronie, toteż na mojej trasie nie spotkałam prawie nikogo. Tylko rozległe pola, ptaki na niebie i od czasu do czasu rozlegało się gdakanie kur i szczekanie psów. Szłam sobie spokojnie rozkoszując się pięknym słońcem i sielskimi wiejskimi widokami. 

Wreszcie na horyzoncie pojawił się kościółek. Niestety kiedy podeszłam bliżej, okazało się, że nie ma tam jak wejść. Mogłabym swobodnie przeskoczyć murek, bo wcale nie był wysoki, ale stwierdziłam, że nie wypada. Najpierw poszłam obejrzeć teren z jednej strony i choć wydawało mi się, że będzie tam jakieś przejście, nawet nie dało się podejść bliżej do muru. Spróbowałam jeszcze z drugiej strony i to właśnie tam znajdowało się główne wejście. Tylko że brama była zaryglowana i nijak nie dało się jej otworzyć. Już miałam odchodzić, gdy po lewej stronie bramy zauważyłam wąskie schodki. Wdrapałam się po nich na murek i przeszłam na drugą stronę. Cyprysową alejką podeszłam pod kościółek, który oczywiście był zamknięty, ale przez kratę udało się coś dojrzeć. Wnętrze nie było duże, tyle tylko, że zmieścił się tam ołtarz i figura prawdopodobnie św. Wincentego. Całość sprawiała wrażenie miejsca opuszczonego, jakby zapomnianego. 

Kościółek Ermita de Sant Vicenç należy do parafii w Muro i w sumie na tym się kończą informacje, jakie można znaleźć w internecie. Jest też bardzo mało zdjęć tej świątyni. A wpisując jej nazwę w wyszukiwarkę wyskakują strony, na których można sprawdzić godziny mszy świętych, z tym że w przypadku tejże ermity nie ma żadnych. Mnie udało się dowiedzieć jeszcze tylko tyle, że w Poniedziałek Wielkanocny wierni z Muro udają się tam w procesji, a na miejscu poza modlitwą odbywają się też tańce i biesiada. 

Reasumując miejsce zdecydowanie nie jest turystyczne, nawet lokalni niewiele o nim wiedzą. Nie łudzę się, że nawet Wy, moi czytelnicy, jeśli będziecie kiedyś na Majorce, będziecie chcieli koniecznie tam dotrzeć; co więcej, może zaraz w ogóle zapomnicie o tym miejscu. Ale ja osobiście bardzo się cieszę, że udało mi zobaczyć miejsce, które nie pojawia na wszystkich mapach i które jest nieoczywiste. Tamtego dnia nie liczyło się dla mnie dokąd idę, ale że w ogóle idę. Dobrze wykorzystałam ładną pogodę i lepiej poznałam najbliższą okolicę. Mam nadzieję, że odbędę więcej podobnych wycieczek w ciągu kolejnych tygodni.

A wieczorem tamtej niedzieli, żeby jakoś uczcić Sant Antoni, wybrałam się jeszcze na krótki spacer po centrum miasteczka i przy okazji chciałam zahaczyć o wystawę, której tematem były obrazy inspirowane fiestą Sant Antoni. Nawet sobie nie wyobrażacie mojego zdziwienia, kiedy na placu głównym zobaczyłam takie tłumy ludzi, że trzeba się było przedzierać, żeby dotrzeć na drugą stronę. Brak oficjalnych obchodów nie zatrzymał ludzi w domach. To miasteczko naprawdę żyje tą fiestą. A policjanci tylko stali i się przypatrywali, bo niby dlaczego mieliby rozpraszać tłum? Oni też są częścią tej społeczności i dopóki wszystkie zasady ostrożności były zachowane, pozwalali ludziom radować się tym dniem. 

I mniej więcej tak skończyła się moja niedziela. Dużo radośniej niż ta zeszła. Po tygodniu pełnym pracy, w weekend wreszcie odbyły się długo przeze mnie wyczekiwane warsztaty online. Po intensywnym szkoleniu rezydentów przed komputerem, w niedzielę wieczorem dałam sobie już spokój z urządzeniami elektronicznymi, ale od poniedziałku planowałam wreszcie rozpocząć nadrabianie zaległości na Waszych blogach oraz zająć się własnym, bo muszę np. poprawić kilka kwestii technicznych... Niestety w tamten ostatni weekendowy wieczór wysiadł mi w domu prąd. I nie był to problem wywalonych korków. Oczywiście żaden elektryk nie chciał przyjeżdżać tak późno, więc musiało to poczekać do rana. A rano okazało się, że jednak problem jest większy niż początkowo zakładaliśmy i też się nie dało tego naprawić, tym bardziej, że większość elektryków była akurat na kwarantannie. Na szczęście we wtorek rano udało się wszystko zreperować i mogę działać. Niesamowite jak bardzo jesteśmy uzależnieni od energii elektrycznej. W Polsce już wiele razy zdarzało się, że w mojej wiosce mieliśmy awarie, które nie od razu zostały likwidowane i oczywiście można żyć bez prądu przez dzień, dwa... Ale tak na dłuższą metę, w momencie gdy tak bardzo jesteśmy od prądu uzależnieni... Wiecie czego mnie by najbardziej brakowało? Możliwości kontaktu ze światem. Odkąd podróżuję po różnych zagranicznych regionach, mam znajomych w wielu częściach świata i w tej chwili mogę się z nimi skontaktować w każdym momencie. Z Wami też się kontaktuję dzięki komputerowi i internetowi. A teraz wyobraźcie sobie, że tego nie mamy. Czego Wam by najbardziej brakowało? A może brak energii elektrycznej nie stanowiłby dla Was problemu?

Wiem, że teraz dużo się mówi w tym temacie, ale zapewniam, że ja poruszam tę kwestię tylko i wyłącznie dlatego, że sama przez te kilka dni nie miałam prądu i doświadczyłam na własnej skórze, jak bardzo może to utrudnić codzienne funkcjonowanie. Bo nie tylko o komputer i internet chodzi, ale też na przykład ogrzewanie, ciepła woda, gotowanie...

Nie sądziłam, że tak się rozwinę i będę poruszać takie tematy. Samo jakoś tak wyszło. I bardzo to lubię w pisaniu, że można płynnie przejść z jednego tematu do drugiego, a potem znów wrócić do pierwszego... Nie ma żadnych granic. 

Podejrzewam, że nie takich widoków się spodziewaliście i pewnie nie tak sobie wyobrażaliście Majorkę, bo i ja do tej pory pokazywałam nieco inne jej oblicze. Osobiście bardzo lubię ten rolniczy region. Chociaż nie mam plaży tuż pod domem (a do tej pory zawsze mieszkałam blisko morza), mam gdzie spacerować w otoczeniu przyrody, mam widok na góry, cisza, spokój, no i słonko :)

Tym oto słonecznym akcentem żegnam się z Wami, przesyłam pozdrowienia i do zobaczenia gdzieś w sieci lub na szlaku :)

Komentarze

  1. Żadne krajobrazy mnie nie zniechęcą, są przecież z przepięknej Majorki. A góry widać z każdego jej zakątka. Dzięki Tobie wiem, że teraz tam kwitną kwiaty, drzewa, rośnie kapusta i karczochy, które pierwszy raz widzę w uprawie na polu. No, i są takie klimatyczne samotnie, jak ta odwiedzona przez ciebie kapliczka z toskańską alejką. Ten spacer wśród rudo-zielonych pól też by mi się spodobał.
    Serdeczności przesyłam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie góry można podziwiać z prawie każdego zakątka wyspy. I zawsze wszędzie jest blisko, a przynajmniej ma się takie wrażenie na początku, bo jak się trochę dłużej tutaj pomieszka, to przejazd z jednego końca wyspy na drugi okazuje się ogromną wyprawą :D
      Cieszę się, że widoki Ci się podobają, pomimo że nie przedstawiają rajskich plaż ;) Taka oto swojska Majorka.
      Pozdrawiam słonecznie :)

      Usuń
  2. Pięknie tam - oj ja bardzo doceniam takie nieoczywiste (ładnego słowa użyłaś) miejsca - mają swój klimat i urok. Sam staram się takie wyszukiwać i odwiedzać.

    Czasami spotykam się z psioczeniami na temat internetu... ale największą karą w starożytności był ostracyzm, gorszy niż śmierć, to odrzucenie ze społeczności. Dziś takie odrzucenie spotyka nas gdy zabraknie internetu. A prąd? Owszem kilka dni można przeżyć, Ja u siebie w domu mógł bym przetrwać naprawdę długo - ale komfort życia niepomiernie się zmniejsza - brak prądu, jest czymś równie trudnym do akceptacji jak wygaśnięcie ognia w starożytności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Majorka środkowa to właśnie całe mnóstwo takich mało znanych nieoczywistych miejsc. Mam nadzieję odkryć ich jeszcze więcej.

      Wszystko ma swoje wady i zalety, ale chyba nikt nie zaprzeczy, że prąd i dostęp do internetu ogromnie ułatwiają nam życie. Czasami też są okropnymi pożeraczami naszego czasu, ale jak się wie, jak właściwie korzystać z tych dobrodziejstw, to wszystko można ogarnąć.

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Julcia ja po Twoich fotkach na IG dostaje świra, a tu jeszcze ich więcej :) ta kapusta, karczochy i zaorane pola w słońcu bardzo mi się podobają :) u mnie śniegu nie ma, ostatnie dni słońce tylko zimno jeszcze. Dobrze że nie pada ale to pewnie tylko kwestia czasu. Ja od dziś też nadrabiam odwiedziny na blogach bo ostatnio czasu nie miałam. Przy kawie tylko odwiedziny na IG i to wszystko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak jest słońce, to zawsze jest lepiej niż bez niego i zimno... Brrr...
      A mnie się wydawało, że te zdjęcia takie normalne, zwyczajne, troszkę nudne, no bo same pola, ale jednak widzę, że nawet taka Majorka Wam się podoba. I bardzo się z tego powodu cieszę, bo ja osobiście jestem zauroczona tym regionem.
      Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Musiałam usunąć komentarz bo zrobiłam za dużo błędów gramatycznych i stylistycznych, tak już mam jak chcę dużo napisać.
    Znowu zaczynasz atakować pięknymi, majorkańskimi widokami, nie wiem czy psychicznie jestem na to gotowa :). Ja tam w tych polach też widzę dużo piękna i egzotyki, jedynie te karczochy mi się nie podobają bo to jedna z niewielu rzeczy, której nie zjem, pomimo wielu prób i podejść :). Moim zdaniem są obrzydliwe chociaż na krzaku wyglądają ciekawie :). Braku prądu nie umiem sobie wyobrazić, pierwsze co mi przychodzi na myśl to brak gorącej wody na herbatę a bez herbaty nie ma życia. Bez pralki w sumie też, jeszcze małe rzeczy to ok ale np. pościel, ręczniki albo dżinsy to już masakra. Jakiś czas temu byłam bez prądu weekend i najbardziej to mi wrzątku brakowało, no i musiałam czytać przy świeczkach :). A kilka lat temu na całym osiedlu mieliśmy awarię prądu w Wigilię, dopiero po 22 wróciła elektryczność. Chyba jednak bez prądu nie da się żyć. Za to nie miałabym problemu bez internetu, nie mam pakietu danych w telefonie, korzystam z internetu tylko kiedy mam wifi. Kiedyś płaciłam więcej za telefon żeby mieć internet ale to było wyrzucanie pięniedzy bo nigdy tego pakietu nie wykorzystałam, więc zrezygnowałam. Nie rozumiem tych wszystkich ludzi w pociągu zatopionych w internecie o siódmej rano, ja bym miała migrenę, korzystam z internetu tylko w domu. Zgadzam się, że to duże ułatwienie w przypadku szybkiego kontaktu ze światem ale skoro kiedyś można było żyć bez tego to i teraz się da. Myślę, że trudniejsze jest wyobrażenie sobie nam życia bez internetu niż faktycznie bezinternetowa rzeczywistość. Udanego tygodnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karczochy nie są moim ulubionym warzywem, ale zjeść mogę i masz rację, na krzaczku wyglądają bajecznie :)
      Wrzątek podczas braku prądu to jeszcze nie taki wielki problem, bo jak masz gazówkę, to się da ;) Ale reszta faktycznie jest uciążliwa. My kiedyś przez całe święta nie mieliśmy prądu przez śnieg. Chyba nigdy nie zapomnę tamtego Bożego Narodzenia :D
      Wiesz, kiedyś nie było internetu i wszyscy jakoś żyli. Ale były też czasy bez prądu i ludzie sobie radzili. Wszystko to kwestia przyzwyczajenia, dlatego jeśli nam teraz zabraknie prądu i internetu, to będzie katastrofa, a przynajmniej na początku, bo po prostu w tej chwili nie potrafimy funkcjonować bez tych dwóch rzeczy nie rzeczy. A internet w telefonie ja osobiście mam, bo jest niezwykle przydatny podczas podróży i teraz kiedy jestem za granicą kontaktuję się z rodziną głównie przez internet właśnie. Ale na przykład zupełnie nie potrafię czytać blogów w telefonie, wysyłać maili (robię to tylko w ostateczności) i wiele innych...
      Mam nadzieję, że nie popadniesz w depresję od tych moich zdjęć; chyba że taką pozytywną depresję :D
      Pozdrawiam :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram