Dzień 7: Estonia północna i jej osobliwości

Poza tym, że Tallin jest stolicą Estonii i jest niesamowicie urokliwym miastem, o Estonii nie wiedziałam nic. Nie miałam bladego pojęcia, które miejsca odwiedzić i czego w ogóle się spodziewać. Nasz plan był taki, żeby wypożyczyć samochód na kilka dni i objechać Estonię dookoła, bo w końcu nie jest to jakiś bardzo duży kraj. I to był strzał w dziesiątkę, bo zobaczyłyśmy wiele różnorodnych miejsc i odkryłyśmy różne oblicza tego niezwykłego kraju. Jeśli mam być szczera, to z tych czterech krajów, do których dotarłyśmy podczas naszej podróży (Finlandia, Estonia, Łotwa i Litwa), Estonia podobała mi się najbardziej i mam nadzieję i Was zachęcić do odwiedzenia tego państwa, bo naprawdę warto. O Estonii mało się mówi w świecie turystyki, a jest to miejsce po prostu przepiękne.

 

W dzisiejszym wpisie pokażę Wam miejsca, które zobaczyłyśmy podczas naszego pierwszego dnia z samochodem, na trasie z Tallina do Narwy. Długo się zastanawiałam jak się zabrać do opisywania tej podróży; skupić się na jednym konkretnym miejscu w jednym wpisie, czy może pokazać kilka z całego dnia? W końcu skłoniłam się ku tej drugiej opcji, bo skoro już zaczęłam opisywać tę podróż dniami, to teraz to pociągnę. Prawdopodobnie większość z nadchodzących wpisów będzie dość długa i z dużą ilością zdjęć, gdyż każdego dnia odwiedzałyśmy bardzo wiele miejsc. Może nie jest to najlepszy sposób na wczucie się w klimat danego miejsca, ale dzięki temu miałyśmy okazję zobaczyć naprawdę sporo. Jak już wspomniałam, udało nam się objechać całą Estonię i zobaczyć wiele niezwykłych obiektów i atrakcji (nie)turystycznych. 

Niedzielny poranek w Tallinie był dość spokojny. Miałyśmy sporo czasu, żeby się spakować, zjeść śniadanie i dostać się na lotnisko, skąd odebrałyśmy nasz samochód na kolejnych kilka dni. Co ciekawe, na tallińskim lotnisku wylądowałyśmy dwa razy, ale nigdy nie skorzystałyśmy tam z usług żadnych linii lotniczych. Jednak jak się okazało, na lotnisku jest najłatwiej i najtaniej wypożyczyć samochód, a my oczywiście zawsze szukałyśmy najbardziej ekonomicznej opcji. Auto wypożyczone na tydzień kosztowało nas 236 euro i jak sobie to podzielimy przez wszystkie dni i przez ilość osób, to okazuje się, że zaoszczędziłyśmy sporo pieniędzy na transporcie, sporo czasu i nerwów i przede wszystkim stałyśmy się bardziej niezależne i nie musiałyśmy targać ze sobą wszędzie naszych plecaków, które mogły sobie spokojnie odpoczywać w bagażniku. Trudno mi powiedzieć, jak naprawdę wygląda transport publiczny w Estonii, ale z naszych obserwacji wynika, że autobusy jeżdżą bardzo rzadko i niestety zatrzymują się tylko przy głównych drogach a stamtąd niekiedy trzeba jeszcze kilka kilometrów drałować pieszo, żeby dokądkolwiek dojść. Jeśli więc kiedykolwiek będziecie planować podróż po Estonii, uważam że objazd własnym lub wypożyczonym samochodem to najlepsza z opcji. Chyba że po prostu chcecie zostać tylko w Tallinie, wówczas lepiej skorzystać z komunikacji miejskiej lub siły własnych nóg.

Tamtego dnia do przejechania miałyśmy nieco ponad 200 km. Na początku ta odległość wydała mi się zastraszająca. Po Majorce każda odległość przekraczająca 100 km była dla mnie przerażająca. Ale ponieważ miałyśmy po drodze sporo przystanków, nie odczuwało się tego aż tak bardzo i spokojnie dotarłyśmy do celu.


Wodospad Jägala

Nasz pierwszy postój zaplanowałyśmy przy wodospadzie Jägala (Jägala juga), który jest największym (czyt. najszerszym) wodospadem w całej Estonii - 50 m szerokości i ok. 8 metrów wysokości, co sprawia, że jest również najwyższym naturalnym wodospadem. Wbrew temu, co sobie wyobrażałyśmy, okazało się, że wodospad jest niezwykle łatwo dostępny. Z parkingu zejście pod wodospad zajmuje może minutę. W rzeczywistości bardzo wiele z estońskich atrakcji jest bardzo łatwo dostępnych i czasami nawet nie trzeba wysiadać z samochodu, żeby coś zobaczyć. Niezwykle mnie to zaskoczyło. A jeszcze bardziej zadziwiające było to, że w większości z miejsc, które odwiedziłyśmy, byłyśmy zupełnie same. Tak jakby Estonia była bezludna. Nawet drogi piękne, proste i  szerokie były puste. 

Wracając do wodospadu, pogoda tamtego dnia nie była zbyt piękna. Nieco kropiło i ogólnie było mokro, więc wodospad nie okazał się imponujący na pierwszy rzut oka. Brakowało słońca i ładnego światła. Mimo to, miał w sobie to coś i na pewno na długo zapamiętam to miejsce.

W przeszłości było to bardzo ważne miejsce dla lokalnej ludności. Mówi się, że w okolicy wodospadu w czasach przedchrześcijańskich mogło się dokonywać rytuałów religijnych przez ludność autochtoniczną. Natomiast wraz z rozwojem technologii w XIII wieku stanął tam młyn wodny, który prawdopodobnie istniał i funkcjonował aż do końcówki XVII wieku. Również w późniejszym czasie wykorzystywano siłę opadającej wody, jednak po II wojnie światowej wszystkie wcześniejsze instalacje zostały zlikwidowane i obecnie jest to teren objęty ochroną. Co ciekawe, w okresie zimowym, wodospad całkowicie zamarza. Byłoby fajnie zobaczyć go w takiej formie, ale jednocześnie nieco przeraża mnie ta północna zima :D

Wodospad Jägala można oglądać z góry, choć wówczas nie robi aż tak dużego wrażenia jak spod jego stóp. Ponadto można się wybrać na krótki spacer wzdłuż rzeki Jägala lub odpocząć w cieniu drzew rosnących na sąsiadującej z rzeką polanie. 

Z informacji bardziej technicznych dodam tylko, że dojazd pod wodospad jest bardzo prosty. Co prawda należy zjechać z głównej drogi, ale trasa jest bardzo dobrze oznakowana. W ogóle w całej Estonii przy głównych drogach można zobaczyć bardzo wiele kierunkowskazów, które prowadzą do najróżniejszych atrakcji przyrodniczych czy to architektonicznych. Wielokrotnie z nich korzystałyśmy i odnajdywałyśmy miejsca, o których pierwsze strony Google'a nie miały pojęcia. 

Przy wodospadzie jest dość duży utwardzony parking, zupełnie darmowy. Wszystkie parkingi w Estonii, poza tymi w dużych miastach, są bezpłatne! Podobnież toalety, które można znaleźć nawet w środku lasu i są w naprawdę dobrym stanie; czyste, co prawda może nie pachnące, ale na pewno nie śmierdzące. Toteż na parkowanie i na sikanie nie wydałyśmy (prawie) ani grosza. Przy parkingu przy wodospadzie również była toaleta typu toi-toi, ale jej jakości akurat nie sprawdziłyśmy. 

Półwysep Käsmu

Nasz drugi przystanek, czyli niewielki półwysep Käsmu leżący na terenie Parku Narodowego Lahemaa na pierwszy rzut oka nie ma wiele do zaoferowania. Znajduje się tam niewielka wioseczka licząca lekko ponad 100 mieszkańców, która poza sezonem wakacyjnym okazuje się miejscem kompletnie wymarłym. Poza przepięknym drewnianym kościołem oraz pensjonatami reprezentującymi dawne lokalne style architektoniczne, nie ma tam wielu atrakcji. Jednakże Käsmu okazało się niezwykle przyjemnym miejscem dla miłośników przyrody i dla tych, którzy chcą odpocząć w towarzystwie szumu morza i zapachu lasu. 

Chociaż na mapie dostrzegamy kilka parkingów, są one terenami prywatnymi udostępnionymi dla gości pensjonatów. My zostawiamy samochód na parkingu przykościelnym i stamtąd wyruszamy na spacer najpierw nad morze, na plażę, a później wybieramy jeden z pieszych szlaków, którym przemierzamy las. Nudy? Nic bardziej mylnego. 

Po drodze na plażę możemy podziwiać przepiękną drewnianą architekturę. W Käsmu większość budynków to dawne letnie rezydencje, wiejskie domki, rybackie chatki i mieszkania żeglarzy, którzy zimowali w tejże wiosce. 

Muzeum Morskie w Käsmu

Ponadto w przeszłości wioska Käsmu słynęła z budowy statków. Pierwszy z nich został wybudowany pod koniec XVII wieku dla barona rezydentującego w sąsiedniej wsi Palmase. Można tam oglądać pałacyk, w którym ów baron mieszkał, ale my sobie odpuściłyśmy tę wizytę. Może następnym razem, bo wierzę, że do Estonii jeszcze wrócę. 

Największa ilość wybudowanych w Käsmu statków przypada na końcówkę wieku XIX. Ze względu na wiele koneksji tejże wsi z morzem, w wiosce utworzono Muzeum Morskie (Käsmu Meremuuseum). Należy ono do prywatnego właściciela i może się pochwalić przeogromną kolekcją eksponatów związanych z żeglarstwem, rybactwem a także florą i fauną morską. Aby wejść do muzeum należy wcześniej umówić się telefonicznie z właścicielem. My tego nie zrobiłyśmy i niestety muzeum nie odwiedziłyśmy. Troszkę szkoda, bo na jego terenie znajduje się także jedna z dwóch drewnianych latarni morskich, które jako jedyne przetrwały do dzisiaj w Estonii. 

Bilet wstępu kosztuje 5 euro i mam wrażenie, że nie jest to zbyt wygórowana cena. Jeśli macie ochotę dowiedzieć się więcej na temat tego miejsca, możecie zajrzeć na stronę internetową muzeum (również w j. angielskim).

Wysepka Saartneem

Idąc główną drogą biegnącą przez wioskę wreszcie dochodzimy do niewielkiej plaży, która o tej porze roku nie wygląda zbyt zachęcająco. Podejrzewam jednak, że latem musi być to całkiem przyjemne miejsce. Coś w końcu musiało kiedyś skusić jednego z możnych by w Käsmu wybudować swoją letnią rezydencję, co sprawiło, że wioseczka stała się wakacyjnym kurortem. Zaczęli tam zjeżdżać artyści i intelektualiści z całego kraju i właściwie od połowy XIX wieku Käsmu wciąż się cieszy popularnością wśród spragnionych wakacyjnego morskiego klimatu. 

Wybrzeże jest kamieniste a z wody wystają wygładzone morskimi falami skały. Krajobraz bardzo podobny do tego z fińskiego czy szwedzkiego wybrzeża. Kiedy poziom wody jest nieco niższy można po tych kamionkach suchą stopą przejść na niewielką wysepkę Saartneem. Nam się to nie udało, gdyż ścieżka była kompletnie zalana. Nie przeszkodziło nam to jednak, by pozostać tam trochę dłużej i próbować swoich sił w roli fotografów, bo trzeba przyznać, że wybrzeże jest niezwykle fotogeniczne. Morze było spokojne, a szare niebo nadawało temu miejscu tajemniczości. 

Spacer po estońskim lesie

Równie tajemniczy wydawał się las, który pokrywa większą część półwyspu jak i całego Parku Narodowego Lahemaa. Wysokie iglaste drzewa sięgające niemalże nieba. Soczyście zielony mech i porosty. Niesamowity zapach. I przejmująca cisza... 

Zazwyczaj w lesie słyszy się szum drzew i śpiew ptaków i panuje taka błoga atmosfera. W Käsmu panowała przerażająca cisza. Dosłownie. Do tego lasu wchodziło się z uczuciem strachu. A później każdy najmniejszy szelest potrafił przyprawić o gęsią skórkę. Nie było tam żywej duszy. Tylko drzewa, drzewa i jeszcze raz drzewa. A pomiędzy nimi niepozorna ścieżynka, którą prawdopodobnie niewielu piechurów do tej pory przemierzało. Dodajmy do tego jeszcze smutną pogodę i ciemne chmury zwiastujące zbliżający się deszcz i mamy przed sobą las rodem z jakiejś powieści grozy. Nie przesadzam. To tak naprawdę wyglądało. I gdybym tam była sama, nie odważyłabym się wejść wgłąb. 

Ale byłyśmy we trójkę, uzbrojone w jedzenie, odpowiednie buty i kurtki, w razie czego miałyśmy GPS i połączenie z internetem, bo jak wspominałam bodajże w ostatnim wpisie z Tallina, w Estonii internet jest wszędzie, nawet w ciemnym lesie. Toteż bez większych namysłów wyruszyłyśmy na spacer zielonym szlakiem, który był niedługą pętlą. 

Na półwyspie jest znacznie więcej pieszych szlaków przemierzający tenże las, ale my zdecydowałyśmy się na najkrótszą opcję, bo przed nami była jeszcze długa droga do naszego następnego miejsca zakwaterowania, więc nie chciałyśmy zanadto przedłużać czasu spędzonego na maszerowaniu. Aczkolwiek taki spacer po lesie to jest niezwykle odprężająca aktywność, nawet pomimo tej ciężkiej ciszy wokół. 

Szlak zielony jest bardzo dobrze oznakowany. Co prawda nawet bez oznakowania trudno byłoby się zgubić, gdyż w okolicy nie było wielu innych ścieżek. Poza tym niemalże cały czas szliśmy mniej więcej wzdłuż wybrzeża kierując się na południe. Tylko jeden etap szlaku okazał się tak dziwnie skonstruowany, że nawet ja, dobrze orientująca się w terenie, straciłam orientację... Na trasie bowiem jest kilka miejsc, na które warto zwrócić uwagę. Jednym z nich jest coś jakby pole kamieni. Wygląda to zjawiskowo, nieco mistycznie. I właśnie przechodząc przez to pole, szlak zatoczył jakiś okrąg, czy coś na styl świńskiego ogonka. Trudno to nawet wytłumaczyć. Na szczęście na drzewach czy skałach namalowane są zielone dobrze widoczne kropki, które wskazują, że jesteśmy na dobrej drodze. Natomiast na skrzyżowaniach (których było może dwa lub trzy) stoją paliki również oznaczone kolorami. Jak na tak opustoszałe miejsce, naprawdę świetnie oznakowane.

Kiiking czyli estoński ekstremalny sport narodowy

Poza atrakcjami przyrodniczymi na szlaku (znajdowały się przy nich tabliczki informacyjne, więc niczego nie można było przeoczyć), co jakiś czas znajdywałyśmy również huśtawki. Zawieszone na bardzo wysokich drzewach. Zastanawiające? No trochę. Ale okazuje się, że niegdyś na tych huśtawkach ćwiczono i przygotowywano się do zawodów sportowych. 

Sport zwany kiikingiem (od estońskiego słowa kiik, czyli huśtawka) jest uznawany za narodowy sport Estończyków i polega na tym, aby zrobić pełen obrót specjalną huśtawką, której ramiona są sztywne (a nie łańcuchowe, jak większość współczesnych huśtawek na placach zabaw) i wynik zależy od długości ramion huśtawki, bo jak wiadomo im dłuższe, tym trudniej zrobić pełen obrót, czyli dostaje się więcej punktów. Obecnie rekordem jest obrót na huśtawce o ramionach długości 7,38 m i należy on do Estończyka Svena Saarpere; ustanowił go w 2018 roku na zawodach w Tallinie.  

Kiiking jest uznawany za sport Estończyków dlatego, że to właśnie w Estonii ma swoje korzenie. Od dawien dawna Estończycy uwielbiali się huśtać. Niegdyś były to duże huśtawki wieloosobowe, na których huśtano się na stojąco. Do tej pory można takie zobaczyć i nadal z nich korzystać na terenie całego kraju. W 1993 roku Estończyk Ako Kosk zrekonstruował dwie tradycyjne drewniane wiejskie huśtawki. Miały one różne rozmiary i ludzie szybko zauważyli, że większą jest trudniej rozbujać i zaczęto się zakładać, która drużyna rozhuśta się wyżej i w ten sposób narodził się pomysł na skonstruowanie jednoosobowej metalowej huśtawki do nowego sportu nazwanego kiikingiem. W 1997 pomysł Ako Koska został opatentowany a popularność nowego sportu bardzo szybko rozprzestrzeniła się po całym kraju. Obecnie zawodnicy są przypinani do huśtawek, aby podczas wykonywania obrotu z nich nie spaść. 

Kunda

Mam nadzieję, że jeszcze Was nie zmęczyłam tą podróżą, bo przed nami kolejne atrakcje. Następnym przystankiem miało być nadmorskie miasteczko Kunda. Nie jest ono w żaden sposób turystyczne. Pojechałyśmy tam tylko dla jego nazwy, bo jak się okazuje, w języku czeskim słowo kunda ma znaczenie pejoratywne. Ciekawscy mogą sobie sprawdzić w słowniku :) I moja koleżanka Czeszka koniecznie chciała sobie zrobić zdjęcie z nazwą tej miejscowości, bo dla Czechów jest nie do pomyślenia, że można jakieś miejsce nazwać w taki sposób. 

Nie zatrzymywałyśmy się tam na długo. Na mapie zauważyłyśmy plażę, więc to tam się skierowałyśmy. Niestety plaża była niedostępna o tej porze roku i w ogóle znajdowała się w dziwnym miejscu, bo tuż przy terminalu promowym i jakichś fabrykach. Zawróciłyśmy więc i zatrzymałyśmy się na przedmieściach, gdzie wcześniej dostrzegłyśmy ładny kościółek i postanowiłyśmy obejrzeć go z bliska.

Malutka kamienna świątynia stoi w otoczeniu starych drzew w samym centrum niewielkiego parku. Można ją dostrzec z drogi a mimo to wydaje się znajdować w naprawdę spokojnym miejscu. Mimo, że byłyśmy tam w niedzielę, kościółek o tej porze dnia był już zamknięty. Ograniczyłyśmy się więc do kilku zdjęć i krótkiego spaceru po przyległym parku. Odkryłyśmy tam między innymi pomnik, który wyglądał na nieco zapomniany. A miał upamiętniać poległych podczas II wojny światowej. 

W centrum Kundy można się wybrać na zwiedzanie starej cementowni, gdzie utworzono muzeum, ale w niedziele jest zamknięte, a my i tak nie miałyśmy ochoty na takie atrakcje. Więc tak tylko wspominam.

Wodospad Valaste

Ponieważ robiło się coraz później, a my wciąż byłyśmy daleko od celu, kolejny przystanek był naszym ostatnim na trasie. Udało nam się tam zobaczyć ładny zachód słońca. Miałyśmy w tym trochę szczęścia, bo przez cały dzień było pochmurnie, a gdy się pod wieczór wypogodziło, znalazłyśmy się w idealnym miejscu, aby rozkoszować się zachodzącym słońcem i podziwiać piękne kolory nieba. Widok ten wynagrodził nam zawód, jakiego doświadczyłyśmy, gdy okazało się, że wodospad, który chciałyśmy zobaczyć, nie istniał.

Wodospad Valaste jest najwyższym wodospadem w Estonii, a nawet we wszystkich krajach nadbałtyckich. Jego wysokość wynosi ok. 30 metrów. Jednak nie jest to wodospad naturalny, gdyż spływająca nim woda pochodzi z rowów melioracyjnych, które o tej porze roku były wyschnięte. Największe prawdopodobieństwo ujrzenia wodospadu w całej swej okazałości przypada na wiosnę lub po obfitych opadach deszczu. Natomiast zimą formują się tam bajeczne lodowe rzeźby. My mogłyśmy jedynie podziwiać suche wapienne skały klifu...

Pomimo tego, że wodospadu nie było, i tak warto przyjechać w to miejsce o każdej porze roku, chociażby ze względu na plażę. Schodzi się na nią metalowymi schodami, z których również roztacza się widok na klif. Jednak im niżej, tym więcej drzew przysłaniających widok, aż wreszcie znajdujemy się w gęstym lesie. Na szczęście zgubić się nie można, gdyż schodząc ze schodów od razu wchodzimy na drewnianą kładkę, która prowadzi nas bezpośrednio na plażę. A tam mnóstwo wypolerowanych morską wodą kamieni i zapach północnego morza. Jednak to co najbardziej przyciąga wzrok, to wszechobecne kamienne piramidki. Wygląda to magicznie, trochę tajemniczo a po części też nieco przerażająco. Nie mam pojęcia, jak to się stało, że tyle tam tych wieżyczek, ale dzięki nim zapamiętam to miejsce na bardzo bardzo długo. No i oczywiście to przepiękne światło zachodzącego słońca.

Prawie że ostatkiem sił wdrapałyśmy się z powrotem na klif, gdzie na dużym parkingu zostawiłyśmy samochód. Przed nami była już tylko ostatnia prosta do Narwy, gdzie zaplanowałyśmy nocleg. Całą trasę objazdu zaplanowałyśmy tak, aby nocować w większych miastach, bo tam łatwiej znaleźć noclegi. W Narwie wynajęłyśmy mieszkanie. Jak możecie się domyślać, była to najtańsza opcja, ale wcale nie najgorsza. Mieszkanko w starym bloku, ale odremontowane, bardzo przyjemne. Po ostatnich nocach w hostelach wreszcie mogłyśmy poczuć się trochę jak w domu; rozłożyć się na kanapie i z pilotem w ręku zajadać się popcornem. 

Ciąg dalszy nastąpi...

Komentarze

  1. Pięknie, uroczo malowniczo...
    Zgadzam się, że opcja samochodowa, jest bardzo wygodna i ekonomiczna, zwłaszcza jeśli w pojeździe nie wozi się powietrza ;) (do mojej T5, zabieram 8 osób i siebie, wiec jakiś wypad w góry, kosztuje nas po 15/ 20 zeta od głowy.

    Świetne opisy i zdjęcia. Inna sprawa że w przypadku wodospadu Valaste - stawiam że to klif łupkowy, a nie wapienny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to chodzi, żeby grupa była większa, wtedy koszty podróży fajnie się rozkładają.
      Geologiem nie jestem, ani też geologia nie jest w kręgu moich zainteresowań, więc mogłam się pomylić z tymi wapiennymi skałami.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Przepiękna ta północna Estonia. Fantastyczne zdjęcia i doskonałe opisy miejsc. Wodospady urodziwe, szkoda że u nas ich nie ma. Jestem zachwycona Twoją wycieczką :) Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My w Polsce też mamy ładne wodospady, chociażby wodospad Kamieńczyka w Karkonoszach czy przepiękna kaskada Wilczki ;)
      Dziękuję za miłe słowa i również pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Kamieńczyk miałam okazje podziwiać :) Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Cudnie, cudnie, cudnie! Jestem zachwycona Estonią, którą nam pokazujesz. Wynajęcie samochodu jest bardzo często najlepszą i najwygodniejszą opcją jeśli mamy zamiar dużo się przemieszczać. Dzięki swojemu własnemu środkowi transportu miałyście niezależność i szansę dostać się tam, gdzie nie zawsze dojeżdżają autobusy. No i mogłyście zatrzymywać się po drodze kiedy naszła Was ochota i przy okazji zobaczyć miejsca, o których nie piszą w przewodnikach.
    Jestem zachwycona i wysepką, i wodospadem, i drewnianymi domkami no i rzecz jasna jako fajna huśtania się bardzo mi się podoba zdjęcie z huśtawką. Twój uśmiech nie kłamie, widać, że też miałaś frajdę :).
    Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fanka huśtania się miało być :)

      Usuń
    2. Na tym zdjęciu jeszcze jakoś wyglądam, bo na innych z huśtawek mam dziwne miny :D ; huśtanie się na tak wysokiej huśtawce jest dość dziwnym ale fajnym doświadczeniem. W całej Estonii pełno jest przeróżnych huśtawek, więc jako ich fanka, na pewno byś się tam świetnie bawiła. A wypożyczenie samochodu, to był strzał w dziesiątkę. Same plusy.
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Oh jak tam jest przepięknie! Muszę przyznać, że i ja nie wiedziałam wcześniej nic o Estonii. Aż wstyd się przyznać, ale wydaję mi się, że jest to mało popularny kraj do podróżowania. Przynajmniej w Polsce. Co do miejsc, które odwiedziłaś, to widzę, że ty tak jak i ja, wolisz podróżować, zwiedzając bardziej naturę, niż miasta. Te widoki są przecudowne. Zupełnie inny klimat, no i jaki magiczny! Swoją drogą same zdjęcia są naprawdę super wykonane!
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Estonia jest mało popularnym kierunkiem. I naprawdę się dziwię, bo jest to przepiękny kraj. Może nie mam tam zabytków na skalę UNESCO, ale jest naturalnie, swojsko, sielsko i anielsko. Polecam. I dziękuję za miłe słowa.
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Powiem Ci, Juleczko, że tam całkiem sielsko-anielsko. Nieskażona przyroda, piękne zabudowania i kościółki, nawet te kamienie na plaży sprawiają, że jest bardzo przyjemnie. A zachód słońca bajeczny! Niezwykły też mają Estończycy sport narodowy - kiiking. Nawet nazwa interesująca! Tak ułożone kamienie pierwszy raz zobaczyłam na Teneryfie, ale nad naszym Bałtykiem też już widziałam. To chyba nowa rozrywka znudzonych turystów. A może nie?
    Super zdjęcia, pozdrowionka:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też już wcześniej widziałam takie wieżyczki z kamieni, ale nigdy nie w takich ilościach, jak na tamtej plaży. Robiło to niesamowite wrażenie. Z resztą jak i cała Estonia. Przepiękny kraj, który ma mnóstwo do zaoferowania.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  6. Jak się okazuje, wiele bardzo interesujących miejsc leży poza głównymi szlakami turystycznymi 🤠.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie. Zawsze warto zejść na chwilę z utartego szlaku.

      Usuń
  7. Bardzo malownicze widoki. Z tym samochodem to świetny pomysł. Mogłyście odwiedzić miejsca gdzie komunikacją publiczną by się nie dało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat w przypadku Estonii samochód to idealna opcja. Chyba że zostajemy w Tallinie, wówczas komunikacja miejska wystarczy. Ale ja, pomimo tego, że Tallin jest przepiękny, polecam też zobaczyć inne miejsca w Estonii, bo ten kraj skrywa wiele perełek.
      Pozdrawiam

      Usuń
  8. Julcia zrobiłaś kawał dobrej roboty :) takie wpisy pochłaniają kupę czasu. No i powoem Ci znowu narobiłaś mi ochoty. Estonia mało mi jest znana i to taki mało popularny kierunek. Znam sporo Estonczykow tu w Norwegii ale krajem tym się nie interesowałam, a to błąd był... Dzięki Tobie wpisuje ten kraj na listę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Okropnie dużo czasu pochłaniają, ale lubię pisać i jest to dla mnie w pewnym sensie odprężające. Mimo wszystko, fajnie wiedzieć, że ktoś tą moją pisaninę docenia :)
      Podobnie jak ty, wcześniej nie bardzo interesowałam się Estonią, a jak tam pojechałam, to przepadłam. Jest to przepiękny kraj. Warty odwiedzenia.
      Pozdrawiam

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram