Portugalia dzień 7: miasto miłości i winna dolina rzeki Duero
Najtrudniej jest zacząć. Dlatego bardzo często wstęp zostawiam sobie na sam koniec. I zazwyczaj wówczas sam się pisze. Niestety nie tym razem. Zostawiam Was więc bez wstępu i od razu zapraszam na wycieczkę.
Amarante - miasto miłości
Po bardzo intensywnym dniu w trasie w poszukiwaniu wodospadów wieczorem dojeżdżamy do Amarante, gdzie zarezerwowałyśmy nocleg na kolejną noc. Bez problemu się zakwaterowujemy i ponieważ wciąż jeszcze było dość wcześnie, wybrałyśmy się na krótki spacer po miasteczku. Nie będę ukrywać, obie byłyśmy już na granicy wytrzymałości, tamten dzień wyssał z nas sporo energii, mimo to zgodnie stwierdziłyśmy, że krótki spacer na starówkę nam nie zaszkodzi, a może jedynie pomóc szybciej zapaść w głęboki sen. Tak więc zjadamy szybką kolację z naszych zapasów i lecimy na miasto.
Amarante jest stosunkowo nowym miastem na mapie Portugalii, bo prawa miejskie nabyło dopiero w 1985 roku. Jednak już przed nobilitacją było ważnym miejscem dla Portugalczyków i wszystkich zakochanych. Przeglądając przewodniki po Amarante na pierwszym planie pojawiają się most São Gonçalo, kościół i klasztor poświęcone temu samemu świętemu. A kimże był ten São Gonçalo?
São Gonçalo w źródłach polskojęzycznych figuruje jako Gundysław z Amaranto. Kto słyszał o takiej personie? W Polsce pewnie mało kto, natomiast w Portugalii, a już w ogóle w Amarante, gdzie się urodził, jest to jedna z ważniejszych postaci historycznych. Co więcej, dla Portugalczyków Gonçalo de Amarante jest lokalnym odpowiednikiem św. Walentego. Poszukujący miłości tłumnie przyjeżdżają do Amarante tylko po to, żeby dotknąć grobu błogosławionego Gundysława, co w teorii powinno im przynieść szczęście w miłości. Nie tylko tej duchowej, ale także i cielesnej. Do São Gonçalo można się również zwracać w przypadkach bezpłodności. Jak myślicie? Czy to właśnie dlatego najpopularniejszą przekąską w Amarante jest ciastko w kształcie penisa?
Legenda głosi, że już za życia São Gonçalo był uważany za patrona niezamężnych. Ci, którzy przychodzili do niego z prośbą o pomoc, nie otrzymywali od niego złotej rady, a ciastko w kształcie penisa, które miało niby przyciągnąć miłość. Tradycja przetrwała do dzisiaj i podczas fiesty na cześć błogosławionego mężczyźni ofiarują swoim wybrankom to falliczne ciastko jako dowód miłości. Jednocześnie jest to bardzo gorąca ciekawostka turystyczna i obecnie gdzie się nie obrócisz, wszędzie sprzedają te niezwykłe smakołyki. Niestety muszę nieco ostudzić Wasze emocje, bo choć ciastka może i pobudzają zmysły, kubki smakowe niekoniecznie podzielają te zachwyty.
Kształt tej tradycyjnej przekąski z Amarante wywołuje burzliwe dyskusje niemalże od początków jej istnienia. W czasie dyktatury (1926-1974) zakazano produkcji ciastek ze względu na ich obsceniczny kształt. Oczywiście jak to z tradycjami bywa, nie znikają ot tak, na zawołanie. Wbrew wszelkim zakazom państwowym mieszkańcy Amarante nadal po kryjomu wytwarzali drożdżowe penisy. A dzisiaj gdy cenzura nie jest tak rygorystyczna ciastko-penis stało się niemalże symbolem tego miasta.
Gdy spacerujemy sobie po Amarante wieczorową porą, idziemy tylko na główny deptak, przechodzimy przez pięknie oświetlony most i krążymy po przykościelnym placu. Dopiero następnego dnia rano zapuszczamy się w labirynt uliczek.
Amarante nie jest wymuskanym miasteczkiem. Sporo tutaj starych obdrapanych budynków. Wiele z nich wygląda na opuszczone. Inne prawie się sypią i strach obok nich przejść. Ale ja lubię takie miejsca. Są autentyczne. Co najważniejsze, pomimo tego, że budynki są stare i na pierwszy rzut oka brzydkie, w mieście jest czysto. Nie ma śmieci walających się po ulicach. Nie śmierdzi. Jest przyjemnie. A robiło się tym przyjemniej im mniej chmur było na niebie. Nareszcie pogoda zaczęła dopisywać.
Paso de Régua
Po niespiesznym spacerze po portugalskim mieście miłości, pakujemy się do naszego autka i ruszamy na podbój winnej doliny rzeki Duero. Widoki na trasie były niesamowicie urokliwe. Do tego stopnia, że zatrzymywałyśmy się, gdzie się dało, byle tylko nacieszyć oczy tymi krajobrazami.
Pierwszy dłuższy postój zrobiłyśmy w mieście Peso de Régua. Mówi się, że jest to serce doliny Duero i jednocześnie stolica portugalskiego wina. Samo miasteczko jest dość nowoczesne i raczej mało klimatyczne w moim odczuciu. Ale cudowna pogoda i piękna promenada ciągnąca się wzdłuż rzeki zrobiły swoje i bardzo miło wspominam przystanek w tym miejscu. W planie miałyśmy wizytę w muzeum (Museo del Douro) poświęconym temu regionowi, winom i winnicom, aby świadomiej zwiedzać kolejne miejsca na naszej trasie, jednak słońce skutecznie nas od tego planu odwiodło. Zamiast spędzać ten czas w murach jakiegoś budynku, wolałyśmy do woli nacieszyć się piękną aurą.
Samochód zostawiłyśmy na parkingu tuż przy punkcie informacji turystycznej. Zaglądamy tam na chwilkę, dostajemy mapkę i to w sumie tyle. Pani nie bardzo była w humorze, aby udzielać nam szczegółowych informacji. Cóż, bywa i tak.
Schodzimy na bulwar i idziemy... rozkoszując się przepiękną słoneczną pogodą.
Lamego
W Peso de Régua przejeżdżamy mostem na drugą stronę rzeki Duero i krętymi górskimi drogami przemieszczamy się do Lamego. Swoje początki miasto zawdzięcza starożytnym Rzymianom, którzy w tych rejonach utworzyli jedną ze swoich osad.
Największym zabytkiem Lamego jest Sanktuarium Nossa Senhora dos Remedios. Jego usytuowanie na szczycie góry oraz barokowa architektura przywodzą na myśl sanktuarium Bom Jesus de Monte w Bradze, ale tutaj w Lamego na szczyt prowadzi nas znacznie więcej schodków, bo aż 686. Wspinaczka do najłatwiejszych nie należy, ale wysiłek rekompensują biało-niebieskie azulejos układające się w religijne obrazy, liczne fontanny i rzeźby, panoramiczne widoki na Lamego a na samej górze piękna architektura sakralna. Miałyśmy szczęście i kościół był akurat otwarty, więc weszłyśmy do środka. I tak jak z zewnątrz reprezentuje on barok w swojej najbardziej detalicznej postaci, tak wewnątrz było przejrzyście i kojąco.
Następnie zeszłyśmy z powrotem do centrum miasteczka i przespacerowałyśmy się deptakiem. Zajrzałyśmy też w okolicę gotyckiej katedry. Tutaj jednak nie miałyśmy tyle szczęścia i musiałyśmy się zadowolić podziwianiem budowli z zewnątrz. Ja nie narzekałam, bo uwielbiam gotyk w każdej postaci. Szkoda tylko, że katedra jest wciśnięta pomiędzy inne budynki i trudno ją obejrzeć w całej swej okazałości.
Zanim opuścimy Lamego, robimy sobie jeszcze szybki piknik na parkingu. A potem w drogę wzdłuż Duero. Na trasie nie miałyśmy zaplanowane konkretnych postojów. Słynną drogą N222 nie jedzie się po to, żeby gdzieś dojechać, ale dlatego, by cieszyć się drogą samą w sobie. Widoki niejednokrotnie zapierają dech w piersiach. Jedynym minusem jest bardzo mała ilość zatoczek, gdzie można się zatrzymać i zrobić zdjęcie. A zza szyby to już nie to samo.
Pinhão
Kiedy główna trasa odbija nieco w na południe, my zjeżdżamy do niewielkiego miasteczka Pinhão. Leży ono w załomie rzeki Duero. Samo w sobie ma niewiele do zaoferowania. Nie ma tam zabytków. Nie ma tam klimatycznych uliczek. Jest natomiast przepiękny widok na rzekę i górujące nad nią szczyty, których zbocza zdobią liczne winnice. W miasteczku warto się zatrzymać głównie dla wina. Niekoniecznie by tylko je pić, ale także aby zobaczyć jak wygląda produkcja od kuchni.
My wybrałyśmy się do winnicy Quinta de Bomfim. Niestety liczne postoje podczas podróży wzdłuż rzeki, sprawiły, że do Pinhão dotarłyśmy dość późno i nie zdążyłyśmy na ostatnią wycieczkę po winnicy z przewodnikiem. Musiałyśmy się więc zadowolić samodzielnym spacerem winogronowymi alejami.
Poza winnicami i pięknymi widokami na rzekę, Pinhão może się także pochwalić mostem, który swoją formę zawdzięcza twórcy słynnej paryskiej wieży. Gustave Eiffel zaprojektował ten metalowy most na początku XIX wieku. Konstrukcja połączyła przeciwległe brzegi rzeki sprawiając, że Pinhão stało się łatwiej dostępne dla turystów. Warto tutaj zaznaczyć, że choć dolina Duero jest niezwykle malownicza a słynna droga N222 jest jedną z najpiękniejszych na świecie, na całej rzece nie ma zbyt wielu mostów i czasami trzeba przejechać dziesiątki kilometrów, by móc przedostać się na drugą stronę.
Casal de Loivos
Do miasteczka dotarłyśmy tuż przed zachodem słońca. Przed dojazdem na miejsce zakwaterowania chciałyśmy jeszcze zatrzymać się na jednym z pobliskich punktów widokowych. Nie przedłużałyśmy więc naszej wizyty w Pinhão, słońce powoli chowało się za horyzontem, toteż trzeba było się spieszyć, żeby cokolwiek z tego punktu widokowego zobaczyć.
Opuściłyśmy już główną drogę N222 i teraz czekały nas zmagania z krętą i wąską trasą w górę ku wiosce Casal de Loivos. Znajduje się tam jeden z najlepszych punktów widokowych na dolinę rzeki. Taras jest sporych rozmiarów, ale dojazd do niego nie należy do najłatwiejszych, głównie ze względu na bardzo wąskie uliczki w wiosce. A nie było możliwości, żeby auto zostawić gdzieś poza granicami osady. Na szczęście o tej porze dnia ruchu nie było tam żadnego, więc w miarę spokojnie dotarłyśmy na miejsce na czas, by uchwycić ostatnie promienie zachodzącego słońca. A potem zrobiło się ciemno...
Widoki bardzo cudne!!! Oglądam je i oglądam! Piękny kawałek Portugalii. Ciasteczka z Amarante rzeczywiście wyglądają niezwykle i... wyglądają na bardzo słodkie, ale tradycja, to tradycja. Ależ masz przepiękne wspomnienia! Dzięki, że się nimi podzieliłaś.
OdpowiedzUsuńSorry, że czytam z opóźnieniem, ale miałam chorą mamę i już jest lepiej.
Całusy:)))
Absolutnie się nie przejmuj, że czytasz dopiero teraz. Najważniejsze zdrowie. Cieszę się, że mama czuje się już lepiej. Przesyłam Wam uściski.
UsuńCiasteczka wyglądają na słodkie, ale takie nie są. Mają raczej dość neutralny smak. Tylko ten lukier daje słodkości.
Pozdrawiam
Julcia zastanawiam się ile trzeba mieć dni na Portugalię, żeby zobaczyć tak tylko z grubsza te fajne miejsca :) ja wiem ze to nie koniec Waszej wycieczki po Portugalii i to najlepsze jeszcze przed nami :) o oczywiście czekam na to najlepsze :) zrobolam sobie dzis fajne popołudnie z Twoja lekturą i włączyło mi się myślenie czy dam radę w tym roku czy nie... :) żeby tam się znaleźć :)
OdpowiedzUsuńJa byłam w Portugalii przez 3 tygodnie (i potem jeszcze tydzień w Hiszpanii) i to było za mało. Nie do wszystkich miejsc, które miałyśmy w planie, udało się dotrzeć, więc na pewno jeszcze tam wrócę. Sama widzisz, jak też jeden dzień, który tutaj opisałam, był intensywny, ile kilometrów przejechałyśmy i ile miasteczek zobaczyłyśmy. Mniej więcej każdy dzień był tak samo obfity w nowe wrażenie i doświadczenia, 21 takich dni a i tak sporo miejsc wciąż pozostaje do odkrycia. Ja już się przekonała, że żeby poznać jakieś miejsce naprawdę dobrze, trzeba tam po prostu zamieszkać i na spokojnie zwiedzać. Nawet Majorka wciąż jeszcze skrywa przede mną wiele tajemnic i jestem pewna, że ty masz podobne odczucia co do Norwegii. Świat jest ogromny, a życie zbyt krótkie, żeby zobaczyć wszystko, toteż musimy wybierać na czym nam bardziej zależy. Trzymam kciuki za Twoją podróż do Portugalii, jak nie w tym roku, to w przyszłym. A jak nie Portugalia, to inny kraj też nie będzie złym wyborem ;) Najważniejsze, żebyś się cieszyła każdą podróżą i każdym odkrywanym miejscem. Nieważne ile zobaczysz. Ważne, że będziesz się tym czasem cieszyć na maksa.
UsuńPozdrawiam
To tak jak z Norwegią. Raczej jej całej nie zobaczę, nie ma szans na to. Coaglenodkrywamnkakoes nowe miejsca, a i w te co już znam mnie ciągnie :)
UsuńOdkrywając nowe miejsca, nowe krakie fajnienjedt mieć ich troszke i przez chwilę, bo życie za krótkie jest na wszystko :)
Zgadzam się co do tego, że zaniedbane budynki mają w sobie coś interesującego i przyciągają uwagę, nawet wzbudzają we mnie rozrzewnienie faktem, że zostały pozostawione same sobie. Dla mnie nawet odpadający tynk, wydeptane przez dziesięciolecia schody albo zniszczone azulejos są atrakcją turystyczną.
OdpowiedzUsuńDla równowagi miałyście piękne winnice i widoki zapierające dech, brak możliwości zatrzymywania się po drodze to spore utrudnienie, zwłaszcza jeśli krajobraz jest tak cudny, że ciężko odłożyć aparat.
Pozdrawiam cieplutko.
Właśnie, cały problem z tymi widokami był taki, że trudno je było uwiecznić na zdjęciach. Ala jazda samochodem to była prawdziwa rozkosz dla naszych oczu, o ile akurat nie lało i nie było mgły :D
UsuńW Portugalii jest mnóstwo opuszczonych budynków, a związane jest to z prawem dziedziczenia w Portugalii. Opowiadał mi o tym przewodnik z Lizbony. Te budynki mają wielu właścicieli i żaden z dziedziców nie chce się podąć remontu, bo tak naprawdę nie jest jasne ilu później odnajdzie się krewnych, którzy będą mieli ochotę stać się prawnie właścicielami. Widoki przepięknie i cudnie opisałaś swoją podróż po dolinie Duero.
OdpowiedzUsuńNo popatrz, tego nie wiedziałam, ale ma to sens. Smutne to, ale prawdziwe. Takie życie. A im dłużej sprawa się ciągnie, tym więcej dziedziców się rodzi i koniec końców te wszystkie budynki pozawalają się same. Chyba że władze jakoś na to wpłyną... o ile mają ku temu jakieś prawa.
Usuń