Miramar ~ krótka historia Majorkańczyka z wyboru

Najbardziej znaną romantyczną historią związaną z Majorką jest pobyt francuskiej pisarki George Sand i naszego rodaka Fryderyka Chopina w Valldemossie. Sama na blogu wielokrotnie o nich wspominałam. I pomimo tego, że Valldemossa przez tą parę stała się bardzo turystyczna, zachowała swój niepowtarzalny urok i bez dwóch zdań powinno się to miejsce odwiedzić. Dzisiaj natomiast chciałabym Wam opowiedzieć inną historię, równie romantyczną o ile nie bardziej. Jak wiadomo związek Chopina z Majorką był dość burzliwy. Natomiast relacja, o której dzisiaj Wam opowiem, to była prawdziwa bezgraniczna miłość. Nawet najtwardsze serca się wzruszą. I nie, nie jest to nic w stylu lichej komedii romantycznej ani płaczliwego melodramatu. Jest to historia życiem pisana, o tym jak pewien książę pisał poematy na cześć swojej ukochanej Majorki.

 

Arcyksiążę Luis Salvador nie jest postacią znaną na naszym polskim podwórku. Przynajmniej ja o nim nie słyszałam dopóki nie przyjechałam na Majorkę. Tutaj niemalże w każdym miasteczku można znaleźć ulicę nazwaną jego imieniem. Jest to o tyle nietypowe, że Luis Salvador nie był tutejszy. Pochodził bowiem z rodu Habsburgów i był trzecim w kolejce dziedzicem tronu imperium Habsburgów, a więc wysoko urodzona szycha. Urodził się w 1847 roku we Florencji i w Toskanii spędził najszczęśliwsze lata dzieciństwa. Później ze względów politycznych cała rodzina przeniosła się w okolice Pragi i od tego momentu młody Luis Salvador zagubiony w nowej rzeczywistości buntował się przeciwko swojemu losowi jak mógł. Zupełnie nie ciągnęło go do władzy a dwór cesarski był dla niego niczym więzienie. Na Uniwersytecie Praskim, poza obligatoryjnymi dla jego klasy społecznej przedmiotami, podjął się studiów przyrodniczych i archeologicznych. Natomiast w momencie gdy miał rozpocząć naukę w akademii wojskowej i stać się żołnierzem kawalerii, postanowił dołączyć do marynarki. Dla rodziny był taką czarną owcą. I choć Habsburgowie próbowali go utemperować na wiele sposobów, skutek był zawsze odwrotny do tego zamierzonego. 

Kluczowym momentem w jego życiu oraz dla tej historii była parada wojskowa, w której arcyksiążę Luis Salvador szedł na czele 58. Pułku piechoty. Przejściu wojska przyglądała się z jednego z balkonów narzeczona arcyksięcia, Matylda. Niezmiernie się jednak nudziła i z tej nudy postanowiła zapalić w ukryciu papierosa. Skutek był taki, że jej suknia zajęła się ogniem i nie udało się oswobodzić płonącej żywcem Matyldy z zawiłości materiału. Ta tragedia uświadomiła Luisowi, że nie znajduje się we właściwym miejscu i postanowił wycofać się z życia na dworze cesarskim. Pomocna okazała się astma, na którą wówczas zapadł – lekarze zgodnie twierdzili, że dobrze mu zrobi wyjazd w cieplejsze południowe strony Europy. Dwór nie mógł dłużej trzymać arcyksięcia w Wiedniu i w 1867 Luis Salvador przypłynął incognito na Majorkę. Najprościej rzecz ujmując, jego relacja z Majorką to była miłość od pierwszego wejrzenia. A najbardziej zadurzył się w górskich krajobrazach Tramuntany.

Kiedy arcyksiążę wykupił skaliste tereny zupełnie nieodpowiednie pod uprawę, lokalni gospodarze nie mogli się nadziwić. Mieli Luisa za bogatego ale raczej głupiego. Nic bardziej mylnego. Luis Salvador poza tym, że był dobrze wykształcony, bo tego od niego wymagała jego pozycja, czerpał też mnóstwo przyjemności i satysfakcji z pogłębiania swojej wiedzy, głównie przyrodniczej. Podczas swojej pierwszej wyprawy na Majorkę, napisał książkę poświęconą insektom, jakie spotkał na wyspie. Ponieważ czuł się obywatelem świata, a nie konkretnego narodu, dużo podróżował i z każdej podróży przywoził nową publikację. Nigdzie jednak nie potrafił znaleźć swojego miejsca, a Majorka wciąż go wołała. Było to jedyne miejsce, które wywoływało w nim chęć osiedlenie się na stałe. I tak też się stało. To właśnie na tym etapie swojego życia zakupił posiadłość Miramar.

Miramar od czasów arcyksięcia jest w rękach prywatnych. Funkcjonuje tam jednak niewielkie muzeum i za niewysoką opłatą możemy się przespacerować po ogrodach, wpatrywać się w horyzont z kilku punktów widokowych, a także zobaczyć wnętrze dawnego klasztoru. Bo zanim Luis Salvador przybył na Majorkę i postanowił wykupić te ziemie, Miramar miał za sobą długą historię. Mówi się nawet, że jest to jedna z najstarszych posiadłości na Majorce. Prawdopodobnie już w okresie arabskim działało tam gospodarstwo, ale dopiero po rekonkwiście, w 1278 założono tam klasztor i szkołę języków orientalnych, by przygotowywać zakonników do misji konwersji muzułmanów na chrześcijaństwo. Budowa klasztoru została zasponsorowana przez ówczesnego księcia Majorki, natomiast na jego czele stanął Ramon Llull, który przez kolejne trzy lata był też nauczycielem w tamtejszej szkole. Na przestrzeni wieków w klasztorze rezydowały różne bractwa, poczynając od franciszkanów, przez cystersów i dominikanów, a na hieronimitach kończąc. 

Z ciekawostek warto też wspomnieć, że to właśnie w posiadłości Miramar powstała w 1478 roku  pierwsza na Majorce drukarnia. Niestety z czasem świetność tego miejsca zaczęła się kończyć i gdy arcyksiążę zakupił tereny dawnego klasztoru, musiał jeszcze sporo pieniędzy włożyć w odremontowanie budynków. Ponadto na jego zlecenie utworzono ogrody oraz przygotowano kilka punktów widokowych wychodzących na Morze Śródziemne, dzięki czemu Miramar zyskał zupełnie inny wymiar.

Poza dawnym klasztorem arcyksiążę nabył również w niedalekiej odległości posiadłość Son Marroig. A także gospodarstwo Estaca, które okazało się ruiną, toteż wszystko wyburzono i wzniesiono niewielki biały pałacyk w stylu arabskim zadedykowany ukochanej arcyksięcia. Ale o tych miejscach może opowiem przy innej okazji.  

Przez kolejne lata pobytu na Balearach arcyksiążę Luis Salvador pracował nad książką swojego życia. Obserwował i notował wszystko na temat Majorki. Nie ograniczał się tylko do przyrody, ale też dużo uwagi poświęcał ludziom ze wszystkich sfer, ich życiu i tradycjom. Powstała z tego 9-tomowa encyklopedia „Baleary” okraszona ilustracjami autorstwa samego księcia. Czego nie potrafił opisać słowami, przenosił na papier w postaci szczegółowych rycin. 

Pomimo swojej wielkiej miłości do Majorki, arcyksięciu nie było dane zostać na wyspie na zawsze. Los tak chciał, że kiedy I wojna światowa wisiała w powietrzu, cesarz nakazał arcyksięciu powrócić do Austrii. Nie trwało długo jak stęskniony za południowym klimatem i krajobrazami Majorki, Luis Salvador podupadł na zdrowiu i w 1915 roku dokonał żywota. Pamięć o nim jednak nie zaginęła, w szczególności nie tutaj na Majorce. 

Troszkę ta historia arcyksięcia przypomina mi moją własną relację z Majorką. Pomimo niezbyt sprzyjającej aury podczas mojej pierwszej podróży na Baleary, zakochałam się w tej wyspie od pierwszego wejrzenia. I choć od tamtego czasu zdążyłam już poznać wiele innych przepięknych miejsc Europy, ciągle ciągnie mnie z powrotem na Majorkę. Dzisiaj piszę do Was też właśnie stąd. No bo gdzie indziej mogłabym być? A ta krótka historia Luisa Salvadora została tutaj spisana, aby uczcić dzisiejszy dzień – 1 marca jest Dniem Balearów (Dia de Illes Baleares). Tutaj na wyspach wszyscy mają wolne, a co niektórzy nawet mieli długi weekend. Ja niestety nie odpoczywam, ale postanowiłam chociaż trochę poświętować wracając wspomnieniami do wycieczki po Tramuntanie, do posiadłości Miramar właśnie. 

Miramar znajduje na trasie pomiędzy Valldemossą i Deią. Zjazd do posiadłości jest oznakowany, więc jeśli wiemy, czego szukamy, nie przegapimy go. Jest tam spory teren, gdzie można zostawić samochód w cieniu drzew oliwnych. Tuż obok stoi niewielki budynek, gdzie kupimy bilety. Są tam też bezpłatne toalety. A po drugiej stronie parkingu niewielkie miejsce piknikowe. Miejsce jest przygotowane dla turystów, ale wbrew pozorom zwiedzających nie ma tam zbyt wielu. Mam wrażenie, że mało kto w ogóle o tym miejscu wie. 

Kupujemy bilety i dostajemy ulotkę z najważniejszymi informacjami na temat Miramaru. Ponadto Pan, który nas obsługiwał, wytłumaczył również jak przebiega trasa zwiedzania. Na szczęście jest ona na tyle dobrze oznakowana, że nie można się pogubić i zajść niechcący dwa razy do tego samego miejsca. 

Na początek zwiedzamy wnętrze muzeum, gdzie przygotowano ekspozycje poświęcone Ramonowi oraz Luisowi, dwóm najważniejszym osobom związanym z tym miejscem i jednocześnie dwóm bardzo ważnym osobom dla historii Majorki. Jednak co mnie najbardziej się tam podobało, to sam spacer po posiadłości, w gaju oliwnym a także tarasy widokowe, skąd rozciągała się niesamowita panorama na Morze Śródziemne. Ponadto widać stamtąd bardzo fajnie jedną z najciekawszych skał na Majorce – Sa Foradada, czyli skała z okienkiem. 

Pogodę tamtego dnia miałyśmy raczej przeciętną, ale najważniejsze, że nie padało. Trochę nas postraszyło podczas lunchu na jednym z punktów widokowych, na szczęście skończyło się na kilku kroplach i dalej bez pośpiechu mogłyśmy kontynuować naszą wędrówkę śladami arcyksięcia. 

W otoczeniu natury i z takimi widokami można naprawdę miło spędzić czas. Ja się wcale nie dziwię, dlaczego arcyksiążę Luis Salvador tak bardzo upodobał sobie tą wyspę. Na Majorce jest po prostu przepięknie. I nieważne czy jesteśmy na południowym wybrzeżu z licznymi rajskimi zatoczkami, czy w górach Tramuntany pośród drzew oliwnych i beczenia owiec, czy nawet w centralnej rolniczej części Majorki. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie i nikt się nie będzie nudzić. 

Komentarze

  1. Piękna historia! Świetnie ją opowiedziałaś, a takie miejsca znacznie zyskują, gdy zna się ich niezwykłą przeszłość. Niestety ten habsburski arcyksiążę nie był osamotniony w swej niemożności wyjścia z konwenansów rodzinnych, bo inny arcyksiążę, Rudolf, popełnił z bezsilności samobójstwo. Ten z Majorki pozostawił jednak po sobie świetną spuściznę.
    Piękne majorkańskie zdjęcia Julka!
    Ps. Znów jestem pierwsza, przeczytałam jednym tchem i nie mogłam inaczej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ci arcyksiążęta nie byli osamotnieni w swojej sytuacji rodzinnej. Takich historii jest na pewno mnóstwo. Nawet dzisiaj. I to nie tylko wśród wyższych sfer. Najważniejsze to walczyć o swoje. Wiadomo, wszystko z umiarem, żeby też nie przesadzić w drugą stronę. I myślę, że Luisowi Salvadorowi w sumie się to udało. Bo choć początki były trudne, wydaje mi się, że jego życie na Majorce było szczęśliwe.
      Dziękuję za Twój komentarz :)
      Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
  2. Nie znałam tej historii. Pierwszy raz ja też czytalam i misze orfyznac że ciekawa jest. To że Fryderyk Chopin przebywał na Majorce wiem i nawet bylismy w jego komnacie :) miejsce bardzo ładne i musze o nim pamiętać wybierającym się tam kolejny raz:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja we Fryderykowej celi nie byłam i chyba będę musiała nadrobić to niedopatrzenie, bo w Valldemossie jestem co i rusz :D Natomiast co do arcyksięcia, już sama jego postać jest mało znana, toteż i jego historia nie jest tak rozpowszechniona jak ta związana z Chopinem. Ale od tego są blogi podróżnicze, żeby pisać właśnie o takich ciekawostkach ;)

      Usuń
  3. Przerwałam czytanie w połowie, żeby sprawdzić ceny biletów, ale mnie rozwaliły ( delikatnie mówić) i powróciłam do czytania historii arcyksięcia. Nie słyszałam jej ma się rozumieć, bo w ogóle dopóki nie trafiłam na Twojego bloga, to Majorki nie znałam. Ale kiedyś tam dotrę, tylko jak wiesz moim głównym celem będą wiatraki :) .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :( bilety okrutnie podrożały. Noclegi też... Wszystko podrożało. Wszędzie. Niestety. Więc pewnie w wielu przypadkach będziemy musieli się ograniczyć tylko do czytania o tych wszystkich niezwykłych miejscach. Mimo wszystko mam nadzieję, że uda Ci się dotrzeć na Majorkę, wiatraków jest tu od liku ;) Może poza sezonem. Ceny wtedy spadają, a Majorka wciąż jest piękna, a nawet piękniejsza, bo nie tak zatłoczona.
      Pozdrawiam

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram