Moja piłkarska przygoda

Każdy ma jakieś marzenia. Ale nie wszystkie marzenia się spełniają. Bo trzeba pamiętać, że ot tak nic się nie dzieje. Marzeniom trzeba czasem pomóc. Niekiedy wystarczy tylko jeden mały krok, żeby zapoczątkować reakcję łańcuchową, na której końcu czeka na nas to nasze marzenie. Tak właśnie wyglądało ostatnio spełnianie mojego małego marzenia.


Przy okazji większych turniejów piłkarskich, kiedy cała rodzina siada przed telewizorem, żeby kibicować swojej drużynie, z zapartym tchem obserwuję te kilka minut przed pierwszym gwizdkiem, gdy na boisko wychodzą piłkarze w asyście małych fanów futbolu. Jak byłam młodsza wyobrażałam sobie, jakby to było, gdybym to ja była na miejscu któregoś dziecka. A ostatnimi laty to już tylko żałowałam, że jestem za stara na takie "atrakcje". I kiedy moje oczy, całkiem przypadkiem, natknęły się na ogłoszenie o wolontariacie na meczach naszej polskiej drużyny, przypomniały mi się te wszystkie chwile, gdy ja byłam jedynie obserwatorem. Teraz pojawiła się możliwość uczestnictwa w takim wydarzeniu sportowym. Ale była też chwila zawahania. Bo przecież taka nagła okazja to też pewnego rodzaju próba, czy mam dość odwagi, wiary i nadziei na spełnienie marzenia. No, ale fakt, że mecz Polska-Grecja miał się odbyć w Gdańsku zaważył na mojej decyzji.



Wysłałam swoje zgłoszenie i czekałam. Dzień meczu zbliżał się nieubłaganie, a ja nie dostałam żadnej odpowiedzi. Powiem Wam, że już zwątpiłam. Nastawiłam się, że i tym razem obejrzę mecz w domowym zaciszu. Ale w poniedziałek coś mnie skłoniło, żeby jeszcze raz sprawdzić skrzynkę mailową. No i się stało. Jak przeczytałam maila z informacją, że dostałam się na wolontariat, zaczęłam skakać z radości. I wcale nie przerysowuję mojej radości. Gdybyście tylko mnie widzieli :) Cieszyłam się do tego stopnia, że gdyby nagle okazało się, że to tylko sen, byłby to najgorszy koszmar, jaki kiedykolwiek miałam. Na szczęście się nie obudziłam :)



O wyznaczonej godzinie wszyscy wolontariusze stawili się w wyznaczonym miejscu. Koordynatorka rozdała nam akredytacje i mogliśmy wkroczyć na teren stadionu.
Od organizatora otrzymaliśmy stroje. Czekał również na nas mały poczęstunek. Ale skupiliśmy się przede wszystkim na instrukcjach bardziej doświadczonych osób, które wyjaśniły nam nasze zadanie. Mianowicie mieliśmy wnieść i rozwinąć flagi państwowe obu drużyn. Zrobiliśmy kilka prób, a wtedy już tylko czekanie na sygnał.

Uczucie, kiedy wbiegasz na murawę stadionu - niezapomniane. Potem z szatni wychodzą zawodnicy, a na trybunach wznosi się wrzawa. Ten huk, że tak to nazwę, czułam w całym ciele. I chyba głównie ten moment sprawił, że mecz na tak długo zapadnie mi w pamięć. Bo trzeba przyznać, że sama rozgrywka nie była jakoś specjalnie porywająca :( Ale i tak cieszę się, że mogłam to wszystko zobaczyć na żywo. To są zupełnie inne emocje, kiedy patrzy się na mecz z trybun, a kiedy siedzi się w wygodnym fotelu gapiąc się na ekran telewizora.


Gdy już zawodnicy byli na murawie, przyszedł czas na odśpiewanie obu hymnów. A po hymnach nasze zadanie dobiegło końca. Znieśliśmy flagi. Udaliśmy się do szatni, by pośpiesznie się przebrać i jak najszybciej zasiąść na trybunach. Mecz. Po ostatnim gwizdku wszyscy kibice skierowali się ku wyjściom. Myślałam, że trudno będzie się wydostać ze stadionu, ale poszło naprawdę sprawnie. Również z powrotem do Gdańska Głównego nie było żadnego problemu. Organizacja dojazdu na i ze stadionu była bardzo dobra.

I tak, w dość chaotyczny sposób, przedstawia się moja piłkarska przygoda. Wiem, że nie jest to ekscytująca podróż na koniec świata. Wiem, że niektórzy nie pałają miłością do piłki nożnej. Ale nikogo nie próbuję do niczego przekonywać. Ja tylko pragnę się podzielić własnymi doświadczeniami, swoimi spełnionymi marzeniami, żeby przypomnieć, że nie ma rzeczy niemożliwych. Są tylko rzeczy trudne, które po prostu wymagają od nas większego wysiłku, albo chociaż małego kroku, a wtedy już jakoś pójdzie :)



Jeszcze jedno dodam. Czasem nie warto planować, na siłę coś kombinować. Czasem wystarczy dać losowi wolną rękę, a wtedy może nawet się nie obejrzymy i nasze marzenia same do nas przyjdą. Nie planowałam, że będę pomagać w obsłudze meczu i to meczu, w którym zagra reprezentacja Polski. Nawet specjalnie nie rozglądałam się z jakimiś okazjami. Ona sama do mnie przyszła. A wtedy aż żal tego nie wykorzystać.

Przy okazji pokazałam Wam również trochę samego stadionu. Moim zdaniem konstrukcyjnie bardzo ładny i oddaje ducha wybrzeża. Nazwa Stadion Bursztynowy nie jest przypadkowa :)

Komentarze

  1. Super :)
    To musiało być fajne przeżycie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaaak, to muszą być niesamowite emocje, aż Ci trochę pozazdrościłam, bo to na dodatek z takiego bliska :)))
    I nie ważne, że rozgrywka mało rewelacyjna, liczy się, ze byłaś tam...tak blisko :))))))) super!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie. Nawet się nie przejmowałam, że podczas meczu nie było emocji, bo liczyło się to, że po prostu byłam na trybunach i widziałam to wszystko :)

      Usuń
  3. Mecz fatalny ale przygoda warta przeżycia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak i każda inna przygoda ;) Dzięki temu, że było to tak niesamowite przeżycie, już zapomniałam, że mecz był nieciekawy.

      Usuń
  4. Qrczę, jakoś tego nie czuję. :)
    Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście nie wszyscy mamy takie same pasje i to jest piękne. Więc nawet nie będę Cię przekonywać co do fenomenu piłki nożnej ;)
      Również pozdrawiam

      Usuń
  5. Myślę, że to fantastyczne przeżycie.
    Julo, muszę się do czegoś przyznać. Pokazałam ten post mojemu Erykowi.
    Jak fan piłki nożnej był Twoim postem zauroczony.
    Wiesz? on Ci zazdrości.
    Pozdrawiam serdecznie:)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oboje Was pozdrawiam serdecznie ;) I na Was czekają jeszcze niezapomniane przeżycia, może nawet związane z piłką :)

      Usuń
  6. Super! Trzeba mieć rozmach w marzeniach i odwagę w ich spełnianiu! Też mam kilka piłkarskich marzeń ale dotyczą "jedynie" zajęcia miejsca na trybunach kibicując Barcelonie. Lub reprezentacji Polski w jakimś ważnym finale :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I mnie się marzy kibicowanie Barcelonie, a najlepiej to na trybunach Camp Nou :)

      Usuń
  7. Me alegro que tu sueño se hicera realidad. No lo vas a olvidar nunca y lo contaras muchas veces ;)
    Besos.

    OdpowiedzUsuń
  8. No faktycznie mecz był kiepski! Najważniejsze jednak, że Tobie udało się spełnić marzenie:) SUPER!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram