Warmia i Mazury ~ dla każdego coś innego
Kolejna relacja z wycieczki po Warmii i Mazurach. Co jeszcze zwiedziliśmy pierwszego dnia? Kościoły, zamki i jeziora.
Zanim dojechaliśmy do Olsztyna, zrobiliśmy jeszcze postój w Gietrzwałdzie. Jest to niewielka wieś słynąca przede wszystkim z sanktuarium i objawień maryjnych, jakie miały tam miejsce w 1877 roku. Matka Boża objawiła się dwóm dziewczynkom, Justynie i Barbarze i poprosiła o odmawianie różańca. Przemówiła do nich po polsku, co przyczyniło się do przebudzenia świadomości narodowej mieszkańców okolicznych terenów. Więcej o historii objawień możecie przeczytać na stronie internetowej sanktuarium tutaj.
Mnie bardzo zachwyciła architektura kościoła. Forma, którą możemy dzisiaj podziwiać powstała w XIX wieku już po objawieniach, kiedy to nastała konieczność rozbudowy świątyni. Jest wynikiem przebudowy świątyni w stylu renesansowym z XVI wieku. Aczkolwiek pierwszy kościół w Gietrzwałdzie mógł istnieć już na początku XV wieku. Obecny wygląd ma sporo wspólnego ze stylem północnoniemieckiego gotyku ceglanego, co było pomysłem architekta Arnolda Güldenpfeninga.
Kościół, który za sprawą papieża Piotra VI nosi tytuł Bazyliki Mniejszej, robi ogromne wrażenie. I nie mówię tylko o jego formie architektonicznej, ale również o wnętrzu. Niestety w środku nie robiłam zdjęć. Niech będzie to dla Was zachęta, żeby osobiście tam pojechać i zobaczyć całą konstrukcję i wystroj na własne oczy.
Ponadto przy świątyni istnieje źródełko, do którego dochodzimy aleją różańcową. Stamtąd możemy wspiąć się na wzgórze idąc drogą krzyżową. Z góry rozpościera się przepiękny widok na całą okolicę, w tym na przepiękną świątynię.
Gietrzwałd nie jest dużą miejscowością, więc podejrzewam, że w okolicach odpustu (najbliższy w ten weekend) robi się tam naprawdę tłumnie. Natomiast na co dzień pielgrzymi są, ale w umiarkowanych ilościach.
Z Gietrzwałdu ruszyliśmy do Olsztyna (krótka relacja tutaj). A następnym przystankiem było Mrągowo. Chcieliśmy poznać osławioną przez kabarety mazurską miejscowość. Panował tam typowy mazurki klimat, jak się później przekonaliśmy. Jezioro, mnóstwo wypoczywających ludzi a to spacerujących deptakiem, a to siedzących na pomoście nad jeziorem i przyglądających się panom, którzy wyławiali przy pomocy wielkiego magnesu złom z dna jeziora. Niesamowite ile śmieci tam leży. A to przecież były tylko metalowe odpadki. Ale oprócz kapsli, znalazły się i jakieś klucze i tym podobne przedmioty. Prawdziwe poszukiwanie skarbów.
W Mrągowie nie zabawiliśmy zbyt długo. Poza ładnym deptakiem, niczym więcej miasto nas nie zachwyciło. Toteż z centrum udaliśmy się na drugą stronę jeziora, do osławionego amfiteatru. Można tam dotrzeć promenadą wiodącą brzegiem jeziora, dopłynąć łodzią lub po prostu podjechać samochodem. Przy amfiteatrze jest nieduży bezpłatny parking, więc z parkowaniem nie ma problemu. Przynajmniej nie wtedy, gdy nie odbywają się tam żadne imprezy.
Trybuny nie były otwarte, więc scenę mogliśmy obejrzeć tylko z balkonu. Stamtąd rozpościerał się również widok na całe jezioro Czos.
Już ostatnim punktem przystankowym był Ryn z racji na zamek. Dzisiaj mieści się tam hotel, aczkolwiek zwiedzanie nadal jest możliwe. My jedynie obeszliśmy go wokół. Jego obecna forma bardzo przypomina mi zamek w Golubiu-Dobrzyniu, aczkolwiek ten w Rynie nie jest tak okazały.
Poza zamkiem Ryn jest śpiącym miastem. Ludzi niewielu. Na plaży pusto. Pogoda pewnie też miała w tym swój udział, paskudnie wiało. Ale nawet turystów nie było nad jeziorem. I niestety Ryn mnie rozczarował.
Zwiedzanie odbywa się w weekendy, a w innym terminach, po wcześniejszej rezerwacji telefonicznej. Więcej informacji na stronie hotelu, który dzisiaj funkcjonuje w zamkowych murach. Tam też można wybrać się na wirtualny spacer, który mnie w zupełności wystarczył.
Z Rynu pojechaliśmy już na nocleg do Świętej Lipki. O miejscowości pisałam już kiedyś (tutaj), gdy byłam tam po raz pierwszy, dlatego tym razem ograniczę się jedynie do skomentowania miejsca noclegowego, skąd niestety nie mam żadnych zdjęć.
Zdecydowaliśmy się na dom pielgrzyma. Nie mieliśmy zbyt dużego pola manewru. Pensjonaty w miejscowościach turystycznych nie są zbyt chętne, by przyjmować gości na jedną noc. Jest to po prostu nieopłacalne. Tym bardziej w okresie wakacyjnym. Hotele raczej nie wchodziły w grę ze względu na cenę, a my aż tak dużego komfortu nie potrzebujemy. Chodziło przede wszystkim o dach nad głową i jakieś miejsce do spania. Dlaczego więc nie dom pielgrzyma. Stwierdziłam, że raczej nie powinni robić problemu, że to tylko jedna noc. Poza tym zazwyczaj warunki w domach pielgrzyma są całkiem niezłe. Ale nie sądziłam, że będzie aż tak dobrze. Nie było najmniejszego problemu z rezerwacją. Nawet godzina przyjazdu i odjazdu była dowolna, co dla nas było bardzo ważne. A warunki... Naprawdę super. Nie spaliśmy co prawda w głównym budynku, bo tam już nie było miejsc, ale w nowo wyremontowanym miejscu. Czysty pokój z całkiem przestronną łazienką (tańczyć przed lustrem się nie dało, ale bezproblemowo obrócić już tak). Do dyspozycji mieliśmy kuchnię (wspólną dla wszystkich mieszkańców) oraz naczynia i sztućce. Tylko w jedzenie musieliśmy się sami zaopatrzyć. Ale z tym też nie byłoby dużego problemu, bo zaraz po przeciwnej stronie ulicy znajdowała się restauracja serwująca lokalne przysmaki. Niestety w Świętej Lipce zlądowaliśmy zbyt późno i musieliśmy się zadowolić kanapkami z konserwą. Ale w podróży takie kanapki smakują jak obiad w najlepszej restauracji :)
Kilka razy podchodziłam do napisania tego posta. I po raz kolejny przekonuję się, że nie ma sensu robić nic na siłę. Odłożyłam to na kilka dni, dzisiaj wróciłam do pisania i nawet nie wiem, kiedy dotarłam do końca.
O Mazurach planuję jeszcze dwa posty. I oba mam nadzieję opublikować jeszcze we wrześniu, no ale zobaczymy co z tych planów wyjdzie.
Zanim dojechaliśmy do Olsztyna, zrobiliśmy jeszcze postój w Gietrzwałdzie. Jest to niewielka wieś słynąca przede wszystkim z sanktuarium i objawień maryjnych, jakie miały tam miejsce w 1877 roku. Matka Boża objawiła się dwóm dziewczynkom, Justynie i Barbarze i poprosiła o odmawianie różańca. Przemówiła do nich po polsku, co przyczyniło się do przebudzenia świadomości narodowej mieszkańców okolicznych terenów. Więcej o historii objawień możecie przeczytać na stronie internetowej sanktuarium tutaj.
Kościół, który za sprawą papieża Piotra VI nosi tytuł Bazyliki Mniejszej, robi ogromne wrażenie. I nie mówię tylko o jego formie architektonicznej, ale również o wnętrzu. Niestety w środku nie robiłam zdjęć. Niech będzie to dla Was zachęta, żeby osobiście tam pojechać i zobaczyć całą konstrukcję i wystroj na własne oczy.
Ponadto przy świątyni istnieje źródełko, do którego dochodzimy aleją różańcową. Stamtąd możemy wspiąć się na wzgórze idąc drogą krzyżową. Z góry rozpościera się przepiękny widok na całą okolicę, w tym na przepiękną świątynię.
Gietrzwałd nie jest dużą miejscowością, więc podejrzewam, że w okolicach odpustu (najbliższy w ten weekend) robi się tam naprawdę tłumnie. Natomiast na co dzień pielgrzymi są, ale w umiarkowanych ilościach.
Z Gietrzwałdu ruszyliśmy do Olsztyna (krótka relacja tutaj). A następnym przystankiem było Mrągowo. Chcieliśmy poznać osławioną przez kabarety mazurską miejscowość. Panował tam typowy mazurki klimat, jak się później przekonaliśmy. Jezioro, mnóstwo wypoczywających ludzi a to spacerujących deptakiem, a to siedzących na pomoście nad jeziorem i przyglądających się panom, którzy wyławiali przy pomocy wielkiego magnesu złom z dna jeziora. Niesamowite ile śmieci tam leży. A to przecież były tylko metalowe odpadki. Ale oprócz kapsli, znalazły się i jakieś klucze i tym podobne przedmioty. Prawdziwe poszukiwanie skarbów.
W Mrągowie nie zabawiliśmy zbyt długo. Poza ładnym deptakiem, niczym więcej miasto nas nie zachwyciło. Toteż z centrum udaliśmy się na drugą stronę jeziora, do osławionego amfiteatru. Można tam dotrzeć promenadą wiodącą brzegiem jeziora, dopłynąć łodzią lub po prostu podjechać samochodem. Przy amfiteatrze jest nieduży bezpłatny parking, więc z parkowaniem nie ma problemu. Przynajmniej nie wtedy, gdy nie odbywają się tam żadne imprezy.
Trybuny nie były otwarte, więc scenę mogliśmy obejrzeć tylko z balkonu. Stamtąd rozpościerał się również widok na całe jezioro Czos.
Już ostatnim punktem przystankowym był Ryn z racji na zamek. Dzisiaj mieści się tam hotel, aczkolwiek zwiedzanie nadal jest możliwe. My jedynie obeszliśmy go wokół. Jego obecna forma bardzo przypomina mi zamek w Golubiu-Dobrzyniu, aczkolwiek ten w Rynie nie jest tak okazały.
Poza zamkiem Ryn jest śpiącym miastem. Ludzi niewielu. Na plaży pusto. Pogoda pewnie też miała w tym swój udział, paskudnie wiało. Ale nawet turystów nie było nad jeziorem. I niestety Ryn mnie rozczarował.
Zwiedzanie odbywa się w weekendy, a w innym terminach, po wcześniejszej rezerwacji telefonicznej. Więcej informacji na stronie hotelu, który dzisiaj funkcjonuje w zamkowych murach. Tam też można wybrać się na wirtualny spacer, który mnie w zupełności wystarczył.
Z Rynu pojechaliśmy już na nocleg do Świętej Lipki. O miejscowości pisałam już kiedyś (tutaj), gdy byłam tam po raz pierwszy, dlatego tym razem ograniczę się jedynie do skomentowania miejsca noclegowego, skąd niestety nie mam żadnych zdjęć.
Zdecydowaliśmy się na dom pielgrzyma. Nie mieliśmy zbyt dużego pola manewru. Pensjonaty w miejscowościach turystycznych nie są zbyt chętne, by przyjmować gości na jedną noc. Jest to po prostu nieopłacalne. Tym bardziej w okresie wakacyjnym. Hotele raczej nie wchodziły w grę ze względu na cenę, a my aż tak dużego komfortu nie potrzebujemy. Chodziło przede wszystkim o dach nad głową i jakieś miejsce do spania. Dlaczego więc nie dom pielgrzyma. Stwierdziłam, że raczej nie powinni robić problemu, że to tylko jedna noc. Poza tym zazwyczaj warunki w domach pielgrzyma są całkiem niezłe. Ale nie sądziłam, że będzie aż tak dobrze. Nie było najmniejszego problemu z rezerwacją. Nawet godzina przyjazdu i odjazdu była dowolna, co dla nas było bardzo ważne. A warunki... Naprawdę super. Nie spaliśmy co prawda w głównym budynku, bo tam już nie było miejsc, ale w nowo wyremontowanym miejscu. Czysty pokój z całkiem przestronną łazienką (tańczyć przed lustrem się nie dało, ale bezproblemowo obrócić już tak). Do dyspozycji mieliśmy kuchnię (wspólną dla wszystkich mieszkańców) oraz naczynia i sztućce. Tylko w jedzenie musieliśmy się sami zaopatrzyć. Ale z tym też nie byłoby dużego problemu, bo zaraz po przeciwnej stronie ulicy znajdowała się restauracja serwująca lokalne przysmaki. Niestety w Świętej Lipce zlądowaliśmy zbyt późno i musieliśmy się zadowolić kanapkami z konserwą. Ale w podróży takie kanapki smakują jak obiad w najlepszej restauracji :)
Kilka razy podchodziłam do napisania tego posta. I po raz kolejny przekonuję się, że nie ma sensu robić nic na siłę. Odłożyłam to na kilka dni, dzisiaj wróciłam do pisania i nawet nie wiem, kiedy dotarłam do końca.
O Mazurach planuję jeszcze dwa posty. I oba mam nadzieję opublikować jeszcze we wrześniu, no ale zobaczymy co z tych planów wyjdzie.
właśnie mi uświadomiłaś jak dawno nie byłam na Mazurach. Czekam na kolejne części z mazurskiego szlaku!
OdpowiedzUsuńJuż niedługo powinno się coś pojawić na blogu :)
UsuńNam Ryn podobał się bardzo, nawet bardziej samo miasteczko niż nieco pretensjonalny zamek. Po terenach tych można w nieskończoność, bo one się nie nudzą.
OdpowiedzUsuńW Gietrzwałdzie dziś wielka uroczystość więc wstrzeliłaś się z postem idealnie w termin (choć pewnie nieświadomie).
Wybór domu pielgrzyma znakomity.
My miasteczka nie zwiedzaliśmy. Tylko obeszliśmy zamek i plażę.
UsuńO gietrzwałdzkich uroczystościach czytałam :)
Dom pielgrzyma naprawdę super i obsługa bardzo miła.
Ja byłam w Augustowie. Zawsze myślalam, że to Mazury, ale ktoś mnie kiedys uświadomil, że Augustow do Mazur nie należy. I klops. Na Mazurach nigdy nie byłam. Szkoda... :(
OdpowiedzUsuńPozdarwiam Cię serdecznie! Wybacz rzadkie odwiedziny!
Augustów to Suwalszczyzna. Granica wszakże ulotna, niczym ta między Pogórzem a Beskidem Niskim. Niemniej jednak nawet gatunki roślin różnią się na obydwu terenach. Na Warmii i Mazurach buk występuje miejscami prawie tak gęsto jak w puszczy karpackiej, na Suwalszczyźnie już w stanie "dzikim" nie.
UsuńZ tymi granicami to można się czasami pogubić. Podobnie jest z granicą między Warmią i Mazurami, taka jakaś "pogięta" jest.
UsuńChoć niewiele razy byłam w tych rejonach, to jednak polubiłam Warmię i Mazury. Olsztyn w ogóle jakoś tak stał się bliski memu sercu! Kiedyś, wracając z tego miasta z rodzicami, zatrzymaliśmy się właśnie w Gietrzwałdzie. Bardzo nam się podobało :). Za to Mrągowa okazji odwiedzić nie miałam, a na zdjęciach prezentuje się przyjemnie. Mam jeszcze sporo do nadrobienia :)! Może kolorową jesienią skuszę się na odwiedzenie Warmii i Mazur :)?
OdpowiedzUsuńChętnie bym zobaczyła te tereny jesienną porą, także czekam na jakąś relację ;)
Usuńspośród wymienionych przez Ciebie miejsc byłam jedynie w Świętej Lipce a i to przejazdem. w dodatku w trakcie mszy więc miałam okazję zobaczyć ją jedynie z zewnątrz. a szkoda, bo z pewnością zrobiłaby na mnie ogromne wrażenie!
OdpowiedzUsuńWarmia i Mazury to jeden z tych rejonów Polski, których praktycznie nie znam więc z chęcią poczytam o nich coś więcej. a może przy okazji zmobilizuje mnie to, żeby odwiedzić te rejony skoro w końcu zaczęłam mieszkać blisko nich :)
Ja do niedawna też nie byłam zbytnio zaznajomiona z tymi terenami, ale teraz widzę, że warto nadrobić zaległości.
UsuńWarmia i Mazury to jeden z piękniejszych regionów naszego kraju.
OdpowiedzUsuńMoże w przyszłym roku odświeżę swoje wspomnienia.
Pozdrawiam:)