Z miłości do podróży
Nie jestem etatowym podróżnikiem, aczkolwiek kiedyś bardzo chciałam nim być. Zachwycałam się przygodami wielu backpackerów, którzy porzucili życie w korpo i wyruszyli w świat. Chociażby Przemek Skokowski, który był moim idolem. Też tak chciałam. Ale on był facetem, a facetom jakoś łatwiej na tym świecie. A potem poznałam BAnitę i już wiedziałam, że my, dziewczyny, też możemy robić szalone rzeczy. Tyle że ja wtedy nie pracowałam w korporacji. Nie miałam czego rzucać. Byłam sobie biedną początkującą studentką. Wydawało mi się, że brak mi wystarczającej odwagi, żeby tak po prostu spakować się w plecak i ruszyć w drogę po marzenia. Wydawało mi się (słusznie z resztą), że byłam jeszcze za młoda. Toteż jeździłam sobie nieśmiało po Polsce i próbowałam swoich sił w blogowaniu. Jak sobie przypomnę moje blogowe tutaj początki, to płonę ze wstydu. Od tamtego momentu przeszłam długą drogę i teraz wiem, że do niektórych rzeczy trzeba po prostu dorosnąć. Cieszę się niezmiernie, że wtedy jednak nie podążyłam za tamtym zauroczeniem. Cieszę się, że strach przed nieznanym zahamował moje podróżnicze zapędy i powolutku wkraczałam w to niebezpieczne aczkolwiek piękne uzależnienie, jakim są podróże. Moja wielka życiowa przygoda zaczęła się w idealnym dla mnie momencie.
Wydaje mi się, że za taki przełomowy moment mogę uznać wyjazd na Erasmusa. Już niemalże nie pamiętam życia przed Erasmusem. Erasmus zmienia wszystko. Jest takie słynne powiedzenie: once Erasmus, always Erasmus. I rzeczywiście coś w tym jest. Po pół roku na wymianie międzyuczelnianej w Brnie, wróciłam do Polski inna. A potem była Majorka i jakoś to się dalej toczy... Dużo się przez ten czas wydarzyło. Bardzo dużo. Mogłabym książkę napisać.
Pomimo tego, że tekst traktuje o miłości do podróży, nie będę dzisiaj pisać o podróżach, bo o nich piszę na tym blogu przez cały czas. Dzisiaj będzie o tym, jak te podróże na mnie wpływają, czyli bardziej osobiście, sporo przemyśleń i paplaniny o wszystkim i o niczym.
Podróż nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca.
Trudno dokładnie powiedzieć, kiedy zaczynają się moje podróże. Ale takim pierwszym impulsem do wyruszenia w drogę jest świadomość, że świat jest pełen niesamowitych miejsc. Zawsze gdy czytam relacje na Waszych blogach, uświadamiam sobie, że wokół jest tyle do zobaczenia, że szkoda siedzieć w jednym miejscu. Zaglądam wtedy do Internetu w poszukiwaniu okazji lotniczych. Oczywiście najczęściej kończy się na tym, że nie kupuję żadnego biletu, ale już samo szukanie i planowanie teoretycznych podróży dostarcza mi mnóstwo energii, by zebrać się w sobie i faktycznie gdzieś wyruszyć.
Czy wy też tak macie, że jak kupicie bilet albo zarezerwujecie nocleg, przepełnia Was radość? Uwielbiam ten moment. Oczywiście niełatwo było się zdecydować, bo zawsze gdzieś tam z tyłu głowy jest myśl o budżecie, który w większości przypadków jest dość ubogi, ale przecież:
Podróże to jedyna rzecz, na którą wydajemy pieniądze a stajemy się bogatsi.
No a potem pojawia się przerażanie i zwątpienie. No bo jak ja sobie poradzę? W co się spakować? Muszę jeszcze kupić to, to i tamto... Jeszcze bilety na pociąg, żeby dojechać na lotnisko. Nie sądziłam, że to pochłonie tyle kasy. Wszystko wydawało się takie proste, a teraz tyle kombinowania... Może to był błąd? Trzeba było lepiej zostać w domu.
Przez takie myśli i wątpliwości wiele razy faktycznie zostawałam w domu. Czasami nie ruszałam w drogę ze zwykłego lenistwa, bo nie miałam ochoty na trzy przesiadki, żeby dotrzeć do celu. Przyczyną tych wszystkich nieodbytych podróży wcale nie były pieniądze, czy brak czasu, ale strach. Finanse i czas to przeszkody zewnętrzne, które dużo łatwiej pokonać niż te wszystkie wewnętrzne hamulce. Na szczęście coraz częściej udaje mi się wychodzić poza moją strefę komfortu i podróżować coraz więcej, czego konsekwencją jest mój rosnący poziom szczęścia i entuzjazmu.
Podczas ostatniej podróży po Portugalii uświadomiłam sobie, że naprawdę warto się odważyć. Wcześniejsze podróże też sprawiały mi ogrom radości i dodawały nowej energii i wiedziałam, że warto wychodzić z tej swojej strefy komfortu, bo podróżowanie jest naprawdę fajne. Ale ostatnia podróż do Portugalii była wyjątkowo świadoma z mojej strony. W 2022 roku wiele kwestii w moim życiu wreszcie się poukładało i mogłam w pełni skupić się na doświadczaniu i poznaniu samej siebie. Nie pokuszę się tutaj o stwierdzenie, że była to najważniejsza podróż w moim życiu, ale zdecydowanie jedna z tych, które otworzyły mi oczy.
Nie żałuję żadnej chwili z przeszłości. Nie wiem, co przyniesie przyszłość (być może jeszcze fajniejsze momenty). Ale czuję, że teraz jest mój najlepszy okres w życiu. Czerpię z życia garściami. Choć akurat jak to piszę, siedzę sobie spokojnie na Majorce i nie biorę udziału w żadnych wielkich niezapomnianych przygodach. Czasami dopadają mnie wyrzuty sumienia, że nie robię nic produktywnego, że tak mało tutaj piszę, że nie potrafię jakoś ruszyć z tym blogiem bardziej do przodu, że nie rozwijam się, nie uczę się nowego. Ale potem przypominam sobie, że odpoczynek też jest ważny. A małe przyjemności sprawiają, iż życie staje się radośniejsze. I nikną wszystkie wyrzuty sumienia, że zamiast eksplorować dalej wyspę, siedzę na ławce i czytam książkę. A z tą nauką to też nie jest tak, że wraz z zakończeniem studiów, przestałam zdobywać nową wiedzę. Każdego dnia uczę się czegoś nowego. I nie mówię tutaj o mojej codziennej nauce katalońskiego czy ćwiczeniu fotografowania, ale o takich prostych zwykłych rzeczach, jak chociażby gotowanie, którego notabene nie znoszę.
Wracając jednak do podróży (bo wkradła mi się tutaj jakaś życiowa dygresja), co tak bardzo mnie w nich pociąga?
Wyjątkowe miejsca i nowe perspektywy
Świat jest pełen przepięknych miejsc. To, co mamy za oknem (bez względu na miejsce zamieszkania) jest piękne, ale prawdopodobnie dużo trudniej byłoby to docenić, gdyby nie możliwość podróży i poznawania innych miejsc. Bywając tu i tam, zdałam sobie sprawę, że dużo lepiej czuję się na wsi i w małych miasteczkach niż w metropoliach. Od czasu do czasu lubię pobyć w mieście, bo jest tam sporo do oglądania, ale jednak wieś jest bliższa memu sercu. Lubię spokój, swojskość i przyrodę dookoła. I może właśnie dlatego moim ulubionym momentem podczas zwiedzania dużych miast jest wizyta w parku :D
Poznawanie świata to też odkrywanie nowych perspektyw. Po powrocie do domu patrzymy na wszystko inaczej, czyż nie? Zaczynamy dostrzegać rzeczy, na które wcześniej nie zwracaliśmy uwagi. Zaczynamy doceniać to, co mamy. Widzimy też rzeczy, które można by zmienić, aby po prostu żyło nam się jeszcze lepiej.
Podróże poszerzają nasze horyzonty. Nagle okazuje się, że schematy, z jakimi do tej pory mieliśmy do czynienia, nie są jedynymi. Okazuje się, że można żyć inaczej. To wszystko pomaga nam ułożyć nasze życie pod nas.
Mniej więcej w gimnazjum wydawało mi się, że całe życie polega na tym, żeby skończyć szkołę z jak najlepszymi wynikami, potem wybrać jakieś przyszłościowe studia, które pozwolą zdobyć dobrze płatną pracę. A jak już będę mieć ustabilizowane życie zawodowe, będę mogła zadbać o własne cztery kąty i bogate życie rodzinne. Nie żeby to był zły schemat. Każdy ma prawo żyć po swojemu. Jednak okazało się, że to nie moja bajka. I jedni twierdzą, że straciłam rok z życia, bo rzuciłam studia, które być może otworzyłyby mi drzwi do dużo lepiej płatnej pracy. Ja uważam, że tylko zyskałam, bo poszłam ze podszeptami własnego ja i jestem teraz tu gdzie jestem, szczęśliwa.
Ludzie i nowe przyjaźnie
Jestem introwertyczką. Nawiązywanie nowych znajomości zawsze sprawiało mi dużo trudności. Z jednej strony dlatego, że lubię swoje własne towarzystwo i nie potrzebuję rzeszy przyjaciół, by dobrze się bawić. Z drugiej strony dlatego, że jestem niesamowicie nieśmiałą osobą i bardzo małomówną, więc podejście do kogoś, żeby rozpocząć rozmowę to dla mnie ogromny wysiłek. Niemniej podróże w pewien sposób wymuszają, żebyśmy rozmawiali z innymi. Nawet najprostsze pytanie o godzinę niekiedy jest początkiem długiej rozmowy a ta z kolei początkiem nowej przyjaźni.
Jednak i tak najfajniejsze towarzyskie momenty to te w hostelach. Wchodzisz do współdzielonego pokoju i z grzeczności wypada się przywitać. I to najprostsze "hello" nagle staje się początkiem długiej rozmowy. Najczęściej kończy się na tym, że zapamiętujemy kraj, z którego była dana osoba i może jakieś pojedyncze szczegóły z jej podróży i już nigdy więcej się nie spotykamy. Z niektórymi wymieniamy się numerami telefonu, ale nigdy nie dzwonimy. Z innymi wymieniamy się nickami na instagramie, ale potem ograniczamy się tylko do oglądania zdjęć z kolejnych podróży. Ale czasami taka 5-minutowa niezobowiązująca pogawędka w hostelowej kuchni może się przekształcić w piękną przyjaźń.
I wiecie co? Niesamowite jest, jak wiele czasami zależy od jakiegoś takiego dziwnego szczęścia. Czasami wystarczyło zostać w jakimś miejscu jeden dzień dłużej lub krócej i już byśmy się nie spotkali. Albo gdybyśmy się spotkali w innych okolicznościach, być może nigdy nie zaczęlibyśmy ze sobą rozmawiać.
Mnie podróże pokazały, że bez względu na narodowość wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi z wieloma zaletami, ale też wieloma wadami. Na drugim końcu świata mieszkają ludzie o podobnych zainteresowaniach do twoich i podobnym podejściu do życia. I tylko ode mnie zależy, czy odważę się poznać tych ludzi. Prawda jest taka, że nic nie stracę a mogę jedynie zyskać. Nawet jeśli powiem coś głupiego, prawdopodobnie i tak już nigdy więcej się nie spotkamy, więc czym tu się przejmować? Ale może się też tak zdarzyć, że załapiemy wspólny język i potem razem będziemy z uśmiechem na twarzy wspominać to drobne potknięcie. Przyjaźń nie zna granic. Przyjaźń nie wie też, co to bariera językowa.
Języki
W takim hostelu, gdzie każdy jest z innego kraju, nikt się nie przejmuje gramatyką i poprawnością swojego angielskiego. Najważniejsze jest, że się dogadujemy. Dzięki podróżom wreszcie zaczęłam mówić po angielsku, bo nie oszukujmy się, polski system edukacji, w szczególności jeśli chodzi o języki obce, jest do kitu. Jeśli nauczyliście się języka obcego w szkole, to bardzo się z tego cieszę i gratuluję Wam. Ja nie miałam takiego szczęścia. Uzupełnianie luk i wkuwanie długich list niepotrzebnych słówek w niczym mi nie pomogło. Idealnym tego potwierdzeniem jest mój francuski, albo raczej jego brak. Dopiero gdy zostałam rzucona, a właściwie to sama się rzuciłam na głęboką wodę i byłam zmuszona do używania angielskiego, dopiero wtedy zaczęłam dostrzegać swój progres. Teraz już mnie nie przeraża, gdy obcokrajowiec zaczepia mnie, żeby zapytać o drogę. Z radością mu pomagam nawet jeśli czasami wychodzi mi to dość koślawo.
Co więcej, podróże rozkochały mnie w innych językach, których zapragnęłam się nauczyć. Gdybym nie dotarła na Majorkę, przez myśl by mi nie przeszło, by zacząć uczyć się katalońskiego. No bo na co komu tak niszowy język? Tym bardziej, że tam gdzie mówią po katalońsku, znają też hiszpański, więc nie miałabym najmniejszych problemów, żeby się dogadać. Jednak kataloński, a właściwie dialekt majorkański, zauroczył mnie i jego nauka sprawia mi ogromną radość. Nie była to co prawda miłość od pierwszego usłyszenia. W porównaniu z hiszpańskim kataloński wydawał mi się brzydki i jakiś taki twardy. Ale potem tak się przyzwyczaiłam do jego obecności wszędzie wokół, że ni stąd ni zowąd postanowiłam zagłębić się nieco bardziej w ten język. Prawdopodobnie na niewiele mi się przyda ta znajomość, ale najważniejsze, że nauka sprawia mi przyjemność.
Fotografia
Dzięki ciągłym wyjazdom znalazłam też nowe pasje. Nauka katalońskiego to jedna z nich. Ale przy okazji wciągnęłam się też w fotografię. Cóż by to były za podróże bez pamiątek w postaci zdjęć? Na początku robiłam zdjęcia właśnie na pamiątkę. Potem powstał blog i zaczęłam robić więcej zdjęć, żeby mieć z czego wybierać. A później uświadomiłam sobie, że fotografowanie jest super zabawą i naprawdę lubię to robić. Zaczęłam się nieco doszkalać w tym temacie. I jestem przeszczęśliwa, że widzę progres. Mam nadzieję, że wy też go widzicie. Teraz robię więcej zdjęć niż początkowo, ale mniej niż gdy zaczęłam blogować. Teraz robię zdjęcia świadomie. Nie wszystkie są idealne, ale nie wszystkie takie muszą być. No i przymierzam się do zakupu jakiegoś lepszego sprzętu. Chyba naprawdę załapałam fotograficznego bakcyla.
Pisarstwo
Podobnie jest z pisaniem. Nie jestem profesjonalną pisarką, ani reportażystką, ale i na tej płaszczyźnie poczyniłam spory progres. Pisać lubiłam jeszcze zanim zaczęłam podróżować, ale coraz częstsze wyjazdy stały się okazją, żeby założyć bloga i to pisanie regularnie praktykować. Kiedyś pisałam opowiadania i wiersze, jednak najbardziej lubię pisać właśnie o podróżach. Cieszę się, że tych wyjazdów w moim życiu jest na tyle dużo, że nie muszę wygrzebywać tematów do pisania spod kamienia. Cieszę się, że podróże otworzyły mnie na świat i na ludzi i łatwiej mi przychodzi pisanie z perspektywy narratora pierwszoosobowego, że coraz śmielej wyrażam swoje emocje i odczucia. Jeśli porównacie sobie teksty z początków bloga z tymi nowszymi, zauważycie, że kiedyś pisałam zwięźle i dość oschle, a teraz w tych tekstach jest więcej mnie. W dzisiejszym to już w ogóle. I komuś może się to nie podobać, bo na blogach szuka głównie informacji o miejscach, porad i inspiracji. Był taki moment, że próbowałam się przystosować do tych wszystkich SEO zasad, żeby zdobywać nowych czytelników, ale potem przypomniałam sobie, że bardziej zależy mi na naturalności i prawdziwości niż setkach komentarzy, dlatego koniec końców tworzę to miejsce na swój własny sposób i jak komuś się nie podoba, to po prostu nie zagląda. Piszę od siebie dla siebie i dla moich najwierniejszych czytelników, dla tych, którzy to czytacie.
I tutaj jeszcze raz wrócę do zależności podróże - ludzie. Gdyby nie to, że zaczęłam wyjeżdżać i o tym pisać, nie poznałabym wszystkich Was, moi blogowi przyjaciele. Niektórzy są tutaj ze mną niemalże od samego początku. Czy to nie jest piękne, że nawet w tym wirtualnym świecie można zawrzeć i utrzymać długoletnie znajomości? Dziękuję, że ze mną jesteście :) Cieszę się, że mogę się z Wami dzielić moimi doświadczeniami i małymi sukcesami, a niekiedy także porażkami. Bo trudniejsze dni, nawet w podróży, też się zdarzają.
Odwaga
W social mediach widzimy i czytamy głównie o ideałach. Mało kto ma odwagę powiedzieć, że jest mu źle. Mnie osobiście podróże nastawiają tak pozytywnie, że nawet jak mam gorszy dzień, to i tak koniec końców uważam go za udany. A jeśli gdzieś mi się nie podobało, mimo wszystko cieszę się, że tam byłam i mogłam się przekonać na własnej skórze, że ideały po prostu nie istnieją. Tak było chociażby z Wilnem, które absolutnie mnie w sobie nie rozkochało, a tyle pozytywnego się o nim naczytałam. Jednocześnie absolutnie nie żałuję wizyty w tym mieście. Każda podróż nas czegoś uczy. Wilno przypomniało mi, że każdy ma inny gust i co innego go bawi. I nie trzeba się tego wstydzić.
Gdy byłam młodsza opinia innych miała na mnie spory wpływ, choć wydawało mi się, że nie. Z perspektywy czasu widzę jednak, że teraz jestem znacznie bardziej odporna na krytykę, w szczególności tę negatywną. Wysłucham, co masz mi do powiedzenia, przemyślę to na trzeźwo, ale i tak zrobię to, co ja uważam za słuszne. Nie chcę żyć pod dyktando innych. Już wiem, że nie istnieje jeden idealny schemat codzienności. Każdy szuka w życiu czegoś innego. Każdego uszczęśliwia co innego. Każdy ma prawo żyć po swojemu.
Kolejne podróże, nowe miejsca, nowe znajomości pokazały mi, że fajnie jest być innym i nie ma się czego wstydzić. Cieszę się, że dzięki tym wszystkim doświadczeniom nauczyłam się bez lęku walczyć o swoje marzenia i żyć odważniej.
Nowe smaki
Stałam się też odważniejsza w kwestiach kulinarnych. Jestem raczej z tych, co jedzą po to, żeby żyć a nie odwrotnie i dość ostrożnie podchodzę do nowych smaków, trochę się ich boję, ale mimo wszystko lubię próbować. Mam to szczęście, że nie jestem alergikiem, więc nie obawiam się, że coś mi zanadto zaszkodzi. Bardziej od dziwnych potraw odstrasza mnie obawa, że mi po prostu nie zasmakują i się nie najem i wielokrotnie gdy jestem bardzo głodna, w restauracji zamawiam coś pewnego. Jednak już wielokrotnie się przekonałam, że warto się odważyć, bo może się okazać, że danie stanie się naszym nowym ulubieńcem. Gdyby nie podróże do tej pory nie wiedziałabym, że uwielbiam oliwki. I pewnie nigdy nie skusiłabym się, żeby spróbować krewetek, a na Majorce byłam poniekąd ku temu zmuszona i teraz je uwielbiam. Natomiast nie cierpię ślimaków. Nigdy jakoś mnie nie zachęcały, ale skoro nigdy nie próbowałam, to skąd mogę wiedzieć, że ich nie lubię. Spróbowałam więc i teraz jestem już pewna, że ich nie lubię i raczej już nigdy więcej się na nie nie skuszę.
Piękne uzależnienie
Co innego podróże, które tak mnie uzależniły, że nie wyobrażam sobie już bez nich życia. Pierwszy krok jest trudny, kolejne wcale nie łatwiejsze, pojawia się mnóstwo obaw i wątpliwości, ale potem zaczyna się najlepsza zabawa. Są uśmiechy, radość, niezapomniane przygody, piękne wspomnienia. Czasami bywa trudno. Niekiedy odwiedzane miejsca nie spełniają naszych oczekiwań. Pogoda jest beznadziejna. Łóżko niewygodne. A ludzie jacyś niemrawi. Jednak pozytywów i tak zawsze jest więcej i po czasie nawet te mniej przyjemne momenty wspominamy z uśmiechem na twarzy.
Teraz się przyznać, kto przeczytał całość? :D Nie zamierzałam aż tak się rozpisywać. Jakoś samo się to tak rozwlekło. Więc żeby już za bardzo nie przedłużać, jeszcze tylko krótkie ogłoszenie parafialne. Wpisem o Wilnie zakończyłam relację z podróży po krajach północy i nareszcie z czystym sumieniem będę mogła wrócić wspomnieniami do Portugalii. Przygotujcie się, bo będzie się działo. Ja nie mogę się już doczekać.
Ja również uwielbiam podróże, troszkę już zwiedziłam, ale nie potrafiłabym, jak wiele moich rówieśników od tak wyjechać i zwiedzać, podróżować. Zazwyczaj po miesiącu zaczyna się homesickness i bardzo ciągnie mnie do domu. Jednak od czasu do czasu, wybrać się w nieznane - nadal płynie w mojej krwi. Bardzo ciekawy, rozbudowany wpis i piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Każdy ma inne marzenia, każdemu podoba się coś innego. Jeden pragnie niekończącej się podróży, inny woli krótsze wyjazdy. I fajnie, że nie jesteśmy tacy sami. Moją najdłuższą podróżą na razie był miesiąc w drodze i mam nadzieję pobić ten wynik, bo te cztery tygodnie zleciały się w mgnieniu oka a mi było wciąż mało.
UsuńPozdrawiam :)
Przeczytałam!!! I też się nie mogę doczekać.
OdpowiedzUsuńWiesz, że również jestem uzależniona. Ale jakie cudne mamy to uzależnienie! Cieszę się, że świat stoi teraz otworem i wy, młode pokolenie, macie inne zupełnie możliwości niż ja w młodości. Uzupełniam więc teraz tamte podróżnicze braki. I cieszę się z każdego, nawet niedalekiego wyjazdu. I jeszcze powiem Ci, że przez tych kilka ostatnich lat tyle się nauczyłam i tyle osób poznałam, jak nigdy dotąd. Jestem bardzo szczęśliwa, bo sama sobie to szczęście wyjeżdżam, a zbierane doświadczenia są bezcenne i ZAWSZE procentują.
Mogę Ci życzyć tylko dużo zdrowia w ich zdobywaniu:)))
Chyba wszyscy tutaj jesteśmy uzależnieni :) Ale to jest takie fajne uzależnienie.
UsuńNa pewno teraz jest trochę łatwiej w podróży. W Europie otwarte granice, w wielu miejscach ta sama waluta. W dodatku mamy internet i telefony...
Cieszę się razem z Tobą, że korzystasz z życia i podróżujesz ile się da. Zbierasz mnóstwo pięknych wspomnień i doświadczeń. Słynne powiedzenie podróże kształcą wcale nie kłamie. Z każdej podróży wracamy bogatsi i mądrzejsi.
Uściski
Ten wpis to prawdziwy hit. Widać wyraźnie, że się rozpędzasz w podróżowaniu a poznawanie świata to jedna z Twoich największych pasji, albo nawet ta największa. Z wielką radością czytałam Twoje słowa bo mam podobnie. Z tego wpisu tryska taki entuzjazm, że mam ochotę od razu pakować walizkę i jechać w nieznane. Póki co przy życiu trzyma mnie myśl, że za miesiąc o tej porze będę już na pierwszym tegorocznym urlopie.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia & uściski.
Tylko miesiąc do urlopu, to właściwie mogłabyś już zacząć się pakować :P i jeszcze bardziej umilić sobie ten czas oczekiwania :D Cieszę się, że udaje mi się ten mój entuzjazm jakoś wyrazić słowami i że Was nim zarażam. Po takich komentarzach od razu chce mi się pisać więcej i podróżować oczywiście. Kilka dni temu zrodził mi się super pomysł na podróż i mam nadzieję, że na pomyśle się nie skończy ;)
UsuńŚciskam
Ja się pakuję dzień przed 😊. Ciekawe gdzie Cię teraz poniesie.
UsuńU mnie też z tym pakowaniem to zazwyczaj na ostatnią chwilę, a potem się okazuje, że połowę rzeczy powinnam dokupić, a nie ma już na to czasu. Ale ostatecznie i tak się wyprawa udaje, a to najważniejsze. Co do następnej destynacji na razie nic nie zdradzam, bo sama jeszcze się waham.
UsuńJulcia zaniemówiłam 🙈 jest w szoku i jest pod wrażeniem tego wpisu... wróciłam właśnie z pracy zrobolam sobie kawę i siadłam żeby odpocząć, a jak odpoczywam to biorę lekturę i czytam. Taki wpis nam tu zagundowalas że nie wiem co powiedzieć ale jedno powoem napewno... PODRÓŻE UZALEŻNIAJĄ i nie wazne czy będziemy jechać w świat, czy do stolicy kraju w jakim między czy pojedziemy do lasu który jest po drugiej stronie miasta. Podróże uzależniają bardzo i chcemy ich więcej i więcej.
OdpowiedzUsuńTez bym chciala zucic wszystko i ruszyć w świat jak Justyna i Paweł z IG couple.away albo inni... I nawet w sobotę rozmawialiśmy o tym z mężem. Młodym ludziom może jest łatwiej, ja dziś już bym się nie odważyła tego zrobić. Może dlatego że za coś trzeba podróżować, a żeby żyć z e-bookow , zdjęć i mediów społecznościowych trzeba mieć bardzo duży odbiór w sieci. Na to niestety pracuje się długo albo ma się dużo szczęścia :)
Moje podróżowanie mi wystsrcza i cieszę się z tego co mamy. Pewnie ze by się chcoalo więcej ale niestety czadu mało na wszystko. My mam dzieci które nas potrzebują i dla nich jesteśmy na pierwszym miejscu. I tu Julcia powiem Ci ze moja Ola dzięki podróżom mówi w 5 językach. W Norwegii w szkole nauczyła się i angielskiego i hiszpańskiego biegle, do tego polski, norweski i szwedzki ;) a to że ja ciaglaismy po świecie od małego noe chce siedzieć na tyłku tylko fruwać :)
Jeszcze nie wróciła z Ameryki a jiz chce jechać do Salvadoru i pracować jako rezydent w hotelu (oczywiście przez wakacje) a potem chce studiować w Hiszpanii :) także podróże kształcą i to bardzo :)
Spędziłam trochę przy tym Twoim wpisie a tu jeszcze kilka jest do przeczytania. Teraz jde do szkoły, nadrobię wieczorem albo jutro :) a u mnie właśnie Majorka wskoczyła :) jal coś pomieszałam to pisz śmiało :)
Każdy ma inne podróżnicze potrzeby i skoro Ty jesteś zadowolona ze swoich krótszych wojaży, to nic nie tracisz. Najważniejsze, że czerpiesz z podróżowania radość. Ja póki co też nie narzekam i szczerze mówiąc, to nie wiem, czy bym się wybrała w taką roczną podróż dookoła świata. Na razie takie kilkutygodniowe wyjazdy spełniają moje oczekiwania ;)
UsuńTrzymam kciuki za Twoją Olę, niech marzy odważnie i niech się jej te marzenia spełniają. Nic dziwnego, że tak ją ciągnie w świat, skoro i rodzice ciągle gdzieś latają.
Dziękuję za Twój komentarz. Aż mi się łezka w oku zakręciła. Nie sądziłam, że ten wpis wywoła w Was tyle emocji.
Ściskam :)
No i wywołał :) a i ja się rospisalam :)
OdpowiedzUsuńTaa, nauka języków w polskiej szkole to tragedia. O ile angielski jakoś jeszcze poznałem (chociaż słynną tabelkę z formami czasowników to przez sen mógłbym powiedzieć ;), to niemieckiego nic, bo ten język jakoś do mnie nie trafia. Do tego w szkole ma się wrażenie, że bez opanowania wszystkich czasów i form to nie ma nawet po co zaczynać rozmowy, bo to najważniejsze. Dopiero spotkanie ludzi z innych krajów pokazuje, że do rozmowy wcale aż tylu nie jest potrzebne i spokojnie wystarczą podstawy. Najważniejsze by chcieć się dogadać :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie, chcieć to móc. Gramatyka nie jest najważniejsza. No chyba, że chcemy być wykładowcami na jakimś prestiżowym uniwersytecie. Ale w podróży podstawy wystarczą. Ważne, żeby się nie bać. Nasz rozmówca nie będzie nas oceniać. Nawet rodzimi użytkownicy danego języka popełniają błędy.
Usuń