Majorka i ja czyli z pamiętnika aupair

Niedawno zmieniłam swój opis na blogu. Może ktoś przez przypadek zauważył, a jeśli nie, to nic się nie stało, no bo kogo by interesowało to, co jak tak właściwie robię, gdy nie bloguję i gdy nie komentuję Waszych wpisów? No, ale teraz co nieco wyjaśnię, bo jednak mój obecny styl życia dosyć mocno wpływa na treści pojawiające się na blogu. I już na samym początku mówię - nie, nie mieszkam we wiatraku :)


AUPAIRING - co to tak właściwie jest?
Napisałam, że jestem aupair. Trochę się zastanawiałam, czy o tym mówić, bo to właściwie żadna poważna profesja, ale z drugiej strony to jest właśnie to, co ukierunkowuje moje obecne podróże małe i duże. Aupair czyli tak na polski po prostu opiekunka, ale nie w kraju ojczystym. Główną cechą aupairingu (nie wiem, czy w ogóle istnieje takie słowo, jeśli nie, to właśnie je wymyśliłam :D) jest wymiana kulturowo-językowa pomiędzy rodziną goszczącą a aupair. Rodzina goszcząca zobowiązuje się dać dach nad głową i zapewnić wyżywienie, natomiast aupair opiekuje się dziećmi, uczy ich angielskiego i pomaga w drobnych pracach domowych - jest taką starszą siostrą. To nie jest praca zarobkowa. Ale nie są to też wakacje. Czasami trzeba się nieźle nagimnastykować. Nie jest to opcja dla każdego, więc należy się zastanowić co najmniej dwa razy zanim się ktoś zdecyduje na taką pracę.


O aupairingu myślałam już bardzo dawno, jeszcze będąc w szkole średniej. Czytywałam blogi dziewczyn, które wyjeżdżały na taki roczny pobyt do Stanów i nie tylko. Zaglądałam na fora. Sprawdzałam różne agencje pośredniczące przy szukaniu rodziny. Nie widziałam innej możliwości, jak się po prostu zgłosić do takiej agencji i spróbować swoich sił, ale pojawiły się dwa ALE.



Po pierwsze: opłata dla agencji. W tamtym czasie nie miałam żadnej pracy a tym samym dochodów, które mogłabym przeznaczyć na taki wyjazd. A pieniądze, które miałam, wolałam wykorzystać na jakieś niedługie wyjazdy. Po prostu było mi ich szkoda na ten cel. Cóż, prawdopodobnie w tamtym czasie byłam jeszcze nie do końca pewna, czy to aby na pewno dobry pomysł.

Po drugie: brak doświadczenia. Wszystkie agencje wymagały listów polecających, które poświadczałyby moje doświadczenie w pracy z dziećmi i nie zaliczała się do tego opieka nad młodszymi członkami rodziny. Wówczas pracowałam jedynie jako wychowawca kolonijny, więc mogłam dostarczyć do agencji tylko jeden list polecający, a oni wymagali co najmniej dwóch. Oczywiście mogłam spróbować, ale z jakiegoś względu tego nie zrobiłam.




POCZĄTKI BYWAJĄ TRUDNE...
I wreszcie wyjechałam na Erasmusa, który zmienił mnie, moje podejście do życia i świata i zaczęłam podejmować odważniejsze decyzje. Wyjechałam w swoją pierwszą podróż samolotem, na Majorkę, która nigdy przedtem nie wydawała mi się wystarczająco atrakcyjna. Obecnie jestem w wyspie zakochana i staram się pokazać takim osobom, jaką byłam ja kiedyś, że Majorka to nie tylko plaże i tłumy turystów z Niemiec. Po powrocie do Polski z tamtego wyjazdu, musiałam wrócić do szarej rzeczywistości, ale wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam. Wreszcie postanowiłam. Chciałam koniecznie wrócić na Majorkę i jedyną sensowną opcją wydał mi się właśnie aupairing. Ale w grę nie wchodziła żadna agencja. Zdecydowałam zaryzykować i samodzielnie poszukać rodziny.

Druga połowa lutego to już była dosyć późna pora, żeby znaleźć jakąś rodzinę na wakacje. Tym bardziej, że zależało mi na konkretnym miejscu. Mogłam lecieć do Madrytu, Barcelony, czy nawet do innego kraju, niekoniecznie Hiszpania, ale ja chciałam wrócić na Majorkę. Nie pamiętam już do ilu rodzin wysyłałam swoją aplikację. Dostawałam same negatywne odpowiedzi. I wtedy w mojej skrzynce pojawiła się jedna jedyna pozytywna od rodziny mieszkającej niedaleko Palmy. Już prawie wszystko było zorganizowane, ale im zależało, żebym przyjechała trochę wcześniej. Niestety ze względu na studia nie mogłam; odpisali, że postarają się znaleźć wśród rodziny czy znajomych jakąś opiekę dla dzieci na te kilka dni i niedługo dadzą mi znać. Mijały kolejne dni... tygodnie, a tam po drugiej stronie cisza. Podświadomie wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Wysyłałam kolejne aplikacje, ale nic z tego. Byłam załamana. Cały mój piękny plan powrotu na Majorkę właśnie się walił. I wtedy, pod koniec kwietnia, kiedy już naprawdę straciłam całą nadzieję, odezwała się kolejna rodzina. Nie chcieli zbyt długo korespondować, ale od razu porozmawiać na Skype. Umówiliśmy się więc na konkretny dzień i godzinę. Byłam nieźle zestresowana. Wszystko szło dobrze do momentu, gdy się okazało, że coś jest nie tak z moją kamerą i nie mogliśmy odbyć tej rozmowy. Przełożyliśmy ją więc na kolejny dzień, abym mogła naprawić problem. Tym razem denerwowałam się jeszcze bardziej. Zależało mi, żeby wszystko dobrze poszło. I wiecie co? Udało się.



...A ZAKOŃCZENIA MOGĄ BYĆ ZASKAKUJĄCE
Na początku maja 2018 znalazłam swoją nową host rodzinę na Majorce a już w drugiej połowie czerwca przeprowadzałam się na wyspę. Jak ja się cieszyłam. Ale jednocześnie wiedziałam, że trochę ryzykuję. Z resztą nie tylko ja. Tak naprawdę rodzice tych dzieci ryzykują dużo bardziej, bowiem zostawiają swoje pociechy pod opieką obcej osoby, której nie mają okazji wcześniej poznać osobiście, a niekiedy i komunikacja jest bardzo utrudniona ze względu na różnice językowe. Mnie się udało. Miałam duże szczęście. Trafiłam do wspaniałej rodziny. Zyskałam przyjaciół, no i młodszą SIOSTRĘ.



To było piękne lato. Potem było kolejne. Wyspa stała się moim drugim domem. Wreszcie pokazałam ją swoim rodzicom. I już wtedy wiedziałam, że chciałabym pomieszkać tu trochę dłużej. Od czasu do czasu przeglądałam oferty pracy, ale nic mnie do końca nie przekonywało lub niekoniecznie mi pasowało i gdzieś tam z tyłu głowy słyszałam głosik, że nadal pozostaje mi aupairing. Studia skończyłam już dawno, więc teoretycznie teraz był czas na szukanie poważnej pracy. W międzyczasie nawet pracowałam jako lektorka j. hiszpańskiego w szkole podstawowej i gdybym tylko chciała, to przedłużyliby mi umowę na cały kolejny rok szkolny, ale... nie chciałam. Tak na prawdę nie wiedziałam, co chciałabym robić, gdzie pracować... Czułam, że to jeszcze nie był ten moment, by utopić się w szarej rzeczywistości, codziennie rano wstawać do pracy, która nie przynosiłaby żadnej satysfakcji, potem z niej wracać o resztkach sił i kłaść się spać z myślą, że jutro znowu to samo. Chciałam jeszcze trochę rozkoszować się beztroskim życiem, a w myślach wciąż pojawiała się Majorka, więc na poważnie zabrałam się za poszukiwania nowej rodziny goszczącej. Tym razem to ja otrzymywałam tysiące aplikacji, które z żalem odrzucałam, bo znowu zależało mi na Majorce. Odbyłam kilka wideokonwersacji. Teraz już pewniej podeszłam do tematu. Wiedziałam z czym to się je. Wybór nie był łatwy, ale teraz, już po miesiącu mojego pobytu w nowym miejscu z nową rodziną, mogę powiedzieć, że po raz kolejny się udało.




I CO DALEJ?
Jestem świadoma, że nie jest to zajęcie na całe życie. Tak właściwie to ja już trochę stara jestem jak na aupair :D i może faktycznie powinnam zająć się poważnymi sprawami (dobrze płatna praca na etacie, może jakieś mieszkanie i wreszcie zacząć myśleć o założeniu rodziny)? Ale z drugiej strony, przecież trzeba korzystać z życia! Jeśli nie teraz, to potem może być już za późno. To jest mój czas i zamierzam go wykorzystać na swój sposób - tak, żebym później niczego nie żałowała. A kto wie, może w tym czasie coś mi się odmieni i coś sprawi, że zapragnę szarej codzienności?



Mało podróżniczy ten wpis. Raczej starałam się unikać takich offtopów. Tym razem jednak to, co robię ma spory wpływ na bloga. To właśnie dlatego wciąż piszę o tej nudnej Majorce. Nie podróżuję zbyt wiele. Życie upływa mi na codziennej rutynie, ale przynajmniej w takim wydaniu, które mnie nie nuży i nie dobija. Nie wkurzam się, że niedziele spędzam w domu i coś tam próbuję napisać na tego mojego niezdarnego bloga. Na razie tematów mi nie brakuje, chociaż wszystkie w jednym odcieniu - w kolorze Majorki. Po głowie chodzi mi kilka podróżniczych pomysłów, ale nie wiem na ile uda mi się je zrealizować, więc na razie nic nie mówię. Jedyne o czym mogę zapewnić to to, że pisać nie przestaję. Lubię pisać, nawet jeśli czytają to tylko nieliczni, ale za to wierni czytelnicy ;) Pozdrawiam Was serdecznie. No i też nie zmieniam tematyki, nadal będzie Majorka, Majorka, Majorka... Mam tylko nadzieję, że nie zanudzę Was na śmierć. Bo w rzeczywistości Majorka nie potrafi się znudzić.

Zdjęcia, które ubarwiają ten post i sprawiają, że nie jest tak strasznie nudny, to migawki z Majorki oczywiście.

Komentarze

  1. Ale jak to nie mieszkasz w wiatraku? :)
    Spełniaj marzenia bo kiedyś możesz żałować, że czegoś nie zrobiłaś a czasu ani ówczesnych szans i możliwości nie cofniesz. Poza tym Majorka to świetne miejsce na założenie rodziny jak już na to przyjdzie czas:). Korzystaj z tych pięknych dni i niech życie płynie swoim torem. Uściski. A ja Ci trochę zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz? Sama sobie zazdroszczę :D Nawet jeśli nie mieszkam w wiatraku ;) I jak na razie nie żałuję straconego czasu, może nie wykorzystuję go w 100%, ale wystarczająco, by czuć się dobrze i szczęśliwe. A Majorka to faktycznie super miejsce. Prawie równe dwa lata temu kupiłam swój pierwszy bilet na Majorkę i nie sądziłam, że to miejsce tak bardzo mi się spodoba, nawet sobie nie wyobrażałam, że ta wyspa stanie się moim drugim domem. A teraz nie wyobrażam sobie, co by było gdybym jednak tego biletu nie kupiła...
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. No widzisz. Też żyję ( a przynajmniej się staram ) z zasadą, że kiedyś mogę bardzo żałować niewykorzystanych szans i trzeba z życia czerpać garściami, a jak się w garści nie mieści to upychać w kieszeniach.

      Usuń
    3. Nie zawsze się da tak żyć, ale lepiej próbować, niż faktycznie potem żałować ;)

      Usuń
  2. Dziewczyna w której kochałem się jakieś straszne dziesięciolecia temu była taką au pairystką (?) Na pewno niebanalny, sposób wejścia w dorosłe życie. Trzymam kciuki za Ciebie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba po prostu au pair ;)
      Sposób niebanalny, niektórzy trochę krzywo na to patrzą, ale ja się w tym odnajduję. Cieszę się, że jestem tu i teraz.
      Dzięki :)
      No a ja trzymam kciuki za Ciebie i Twoją rodzinę ;) Nie poddawajcie się!

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza wyrażającego Twoją opinię.
Dziękuję za wizytę na blogu. I zapraszam częściej ;)

instagram